Autor Wątek: Akademia Lemologiczna [Dzienniki gwiazdowe]  (Przeczytany 515409 razy)

olkapolka

  • YaBB Administrator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 6888
    • Zobacz profil
Re: Akademia Lemologiczna [Dzienniki gwiazdowe]
« Odpowiedź #90 dnia: Stycznia 14, 2012, 02:52:09 am »
Ma też rację ola, że jest to w sumie wariacja na temat znany z poprzedniej "Podróży..." (czemu więc dwie osobne, nie jedna?).

Może Lem chciał oddzielić roboty fizyczne od społecznych?;) Poza tym spróbuj za jednym zamachem spłacić kosmiczny dług, naprawić historię i przy tym uszczęśliwić prawie wszystkich;)

Ta podróż wpisuje się tematycznie także w poprzednie: mówiliśmy o kiepskich urzędnikach, którzy nie przeszkadzają machinie społecznej działać. Wydaje się, że w "20" mamy apogeum - makroskalę: otóż dziejoczyńcy wykonują swoja robotę - powiedzmy - dyskusyjnie;) A jednak cywilizacja się rozwija. Przez mimochód;). Zauważmy, że dopiero pozbawieni swych urzędów - polepszacze dziejów -  pokazują na co ich stać. Wniosek z tego, że sprawowanie jakowyś urzędów, funkcji ogranicza zdolności, tłumi je, a wręcz prowokuje głupotę. Im wyższy szczebel, tym gorzej? Polityka samorządowa...unijna?To wiele tłumaczy;)

Cytuj
Znaczy: zdaje nam się, żeśmy rozumni, a działamy równie na oślep co bezrozumna Natura?

Plan był...tylko szczegóły się posypały;) Poza tym zdaje się, że to raczej nie sęk w działaniu na oślep , a raczej w konsekwencjach, które są trudne do ogarnięcia na takim powszechnie historycznym polu. Stąd nieoczekiwane rezultaty. I oczywiście zawodny czynnik ludzki - intrygi, prywatne porachunki, ambicje itd.:)
Mężczyźni godzą się z faktami. Kobiety z niektórymi faktami nie chcą się pogodzić. Mówią dalej „nie”, nawet jeśli już nic oprócz „tak” powiedzieć nie można.
S.Lem, "Rozprawa"
Bywa odwrotnie;)

Q

  • YaBB Moderator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 16003
  • Jego Induktywność
    • Zobacz profil
Re: Akademia Lemologiczna [Dzienniki gwiazdowe]
« Odpowiedź #91 dnia: Stycznia 14, 2012, 06:41:46 pm »
Poza tym spróbuj za jednym zamachem spłacić kosmiczny dług, naprawić historię i przy tym uszczęśliwić prawie wszystkich;)

A może podróż niniejsza opowiada o koniecznych poprawkach za które się wzięto w zamiarze korygowania tego co popsuła trójca w "... osiemnastej"?

Z czego zatrzymam się na dłużej przy:
naprawić historię

Ten satyryczny sposób ujęcia historii cofa moje myśli do "... dwunastej" gdzie było to samo. Natomiast uwaga o jej naprawianiu, którą już uprzednio wynotowałem (Każda ingerencja telechroniczna zapoczątkowuje lawinę zjawisk, której nie stłumi się bez użycia odpowiednich środków; wywołują one inną z kolei perturbację, i tak bez końca.) przywołuje skojarzenia z (póżniejszym o lat dwadzieścia z okładem i kiepskim, bo epigońskim, mającym jednak scenariusz napisany przez faceta nieźle naukowo otrzaskanego, w MIT Press pracował) odcinkiem mojego filmidła ;), w którym występuje Obcy uczony (mający - obowiązkowo - wygląd pana dotkniętego paskudnymi skórnymi dolegliwościami), biorący się za poprawianie historii (jak zwykle w asimovowskim stylu, od skojarzeń z "Końcem Wieczności" chyba tu zresztą nie uciekniemy), przy czym ile by się nie nabiedził, wychodzi mu gorzej niż chciał, a im intensywniej bierze się do naprawiania, tym więcej mu się psuje (z tym, że nie ma historia o nim lemowskiego polotu, oczywiście). Dla odmiany pogłoski o "talerzach latających" przypomina o głoszonych czasem całkiem serio tezach, że Ufoki to przybysze z przyszłości. Połączenie wątków Napoleona i chronomocji z kolei każe wspomnieć twórczość wczesnego Łysiaka (ze zbiorku "Łysiak fiction"). Ale to wszystko smaczki, drobiażdżki.

Ta podróż wpisuje się tematycznie także w poprzednie: mówiliśmy o kiepskich urzędnikach, którzy nie przeszkadzają machinie społecznej działać.

Pytanie czy problem w nich, czy też w machinie? Sama zwróciłaś uwagę, że wyzuci ze stołków wykazują się znacznie większą skutacznością, a czasem i moralnością.
Znaczy: winni oni czy (co ich oczywiście nie rozgrzesza) machina? Może po prostu zachowują się w sposób konieczny dla okoliczności, w które trafili (jak ten mózg elektronowy co myślał, póki do równowagi nie wróciły mu prądy, a rozwiązań szukał by wróciły jak najprędzej). Byłbyż z tego wniosek, że posiadanie władzy wymusza oportunizm i intryganctwo, a znalezienie się w opresji prowokuje do wspinania się na szczyty intelektualnego wysiłku?
(Inna rzecz, że w przeszłości było im stanowczo łatwiej: i wiedzą nad tubylcami górowali, i mniejszy odcinek mieli do ogarnięcia. Znów przywołam coś z tego co wynotowałem: Cesarzować jest łatwiej, niż kierować naprawą całych dziejów.)
Pytanie kolejne: czy wysiłek-z-konieczności to też nie forma oportunizmu? (Zwł, że i Tichy na głowie staje by sam siebie - tego drugiego - w naprawianie dziejów wrobić, a czyni to wszak z egoizmu.)

dziejoczyńcy

Jak patrzymy na ich imienną listę, to aż się prosi o popisanie - modnym ostatnio - multi-kulti. Czemu mianowicie zesłańcami z przyszłości okazują się zasadniczo (jeden A. Tylla wiosny nie czyni) przedstawiciele jednego kręgu kulturowego? Żadnego Siddarthy G. Autamy, ani jednego czarnoskórego Ch. Aki?
A może to właśnie celowe? Może to "wyjaśnienie" (mocno dänikenowskie w jakimś sensie) czemu akurat ów krąg kulturowy wzniósł się na najwyższy poziom technologii? (Trochę to w stylu "Terminatora 2" - przyszła myśl techniczna, cofnięta w przeszłość, by zrodziła samą siebie... Acz tam były artefakty, tu raczej know how, choć któż tam wie, co taki P. Latton mógł nosić w kieszeniach chlajny czy chlamidy ;).)

Z drugiej strony znów arabska al-Taqiyya - postawa znacznie rozsądniejsza od chrześcijańskiego zamiłowania do męczeństwa zresztą - w sam raz wygląda na wynalazek ex-podwładnych Tichego zmuszonych, na temporalnym wygnaniu, całe życie ukrywać swą prawdziwą, futurystyczną, naturę...  ;) (To samo konfucjuszowa uwaga o urzędniku idealnym, umiejącym dopasować (nie)moralność swych uczynków do czasu i okoliczności.) Znaczy Tichy zesłał ich więcej niż się pochwalił? A może to już Rosenbisser potem...?

Plan był...tylko szczegóły się posypały;) Poza tym zdaje się, że to raczej nie sęk w działaniu na oślep , a raczej w konsekwencjach, które są trudne do ogarnięcia na takim powszechnie historycznym polu. Stąd nieoczekiwane rezultaty. I oczywiście zawodny czynnik ludzki - intrygi, prywatne porachunki, ambicje itd.:)

Tyle, że w sumie zawsze działamy na oślep (nie mając ani pełni wiedzy, ani znajomości konsekwencji, a jeszcze emocje i ambicje nami miotają). Jakoś mi to przypomniało zdania z "Astronautów" o rozszalałej machinie kapitalizmu. Gdy Lem je pisał wierzył, że tą maszynę da się regulować. Czy dziś można zachować taką wiarę?
Jesteśmy trybikami w maszynerii fabryki z "Edenu"?

ps. w obu telechronicznych odcinkach mowa jest o poprawianiu Ewolucji - w "... osiemnastej" - ewolucji Wszechświata, w "... dwudziestej" - ewolucji społecznej, w obu wspomniane są też marginalnie (i zbyte żartami) próby poprawiania ewolucji biologicznej... a właśnie, może pobawimy się w rozważania, co byście poprawili w wykonaniu człowieka, gdybyście posiadali możliwości techniczne po temu (ew. przepisy na produkt finalny dobrze byłoby podeprzeć zgrubnie choć prawdopodobną wizją ewolucyjnego procesu produkcyjnego, bo inaczej wyjdzie nam rozmowa o autoewolucyjnych marzeniach góra); czujecie się na siłach? ;)
« Ostatnia zmiana: Stycznia 14, 2012, 09:41:14 pm wysłana przez Q »
"Wśród wydarzeń wszechświata nie ma ważnych i nieważnych, tylko my różnie je postrzegamy. Podział na ważne i nieważne odbywa się w naszych umysłach" - Marek Baraniecki

olkapolka

  • YaBB Administrator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 6888
    • Zobacz profil
Re: Akademia Lemologiczna [Dzienniki gwiazdowe]
« Odpowiedź #92 dnia: Stycznia 14, 2012, 08:10:30 pm »
Ten satyryczny sposób ujęcia historii cofa moje myśli do "... dwunastej" gdzie było to samo. Natomiast uwaga o jej naprawianiu (...)  przywołuje skojarzenia z (póżniejszym o lat dwadzieścia z okładem i kiepskim, bo epigońskim, mającym jednak scenariusz napisany przez faceta nieźle naukowo otrzaskanego, w MIT Press pracował) odcinkiem mojego filmidła ;), w którym występuje Obcy uczony (mający - obowiązkowo - wygląd pana dotkniętego paskudnymi skórnymi dolegliwościami), biorący się za poprawianie historii

Moje cofnęły się do Powrotu do przyszłości;)

Cytuj
Znaczy: winni oni czy (co ich oczywiście nie rozgrzesza) machina? Może po prostu zachowują się w sposób konieczny dla okoliczności, w które trafili
Nic nie jest czarne ani białe - naczynia połączone.

Cytuj
Byłbyż z tego wniosek, że posiadanie władzy wymusza oportunizm i intryganctwo, a znalezienie się w opresji prowokuje do wspinania się na szczyty intelektualnego wysiłku?

To pierwsze chyba tylko na jednostkach słabych, które i w innych okolicznościach tak postępują. Chyba, że kompromis (którego osiąganie wydaje się być konieczną umiejętnością władzy) podciągniemy pod oportunizm.
Nie wiem dlaczego władzę  przeciwstawiasz opresji ? Niemniej zgadzam się, że kłopoty zmuszają do wysiłku i twórczości. Z tym, że sprawowanie władzy to często sytuacja opresyjna = szczyty intelektu? Hm...;)

Cytuj
Tyle, że w sumie zawsze działamy na oślep (nie mając ani pełni wiedzy, ani znajomości konsekwencji, a jeszcze emocje i ambicje nami miotają).

Bez przesady z tym "zawsze" - w końcu udaje się człekom podjąć celowe działania i zwieńczyć je sukcesem;) Nawet w makroskali.


Mężczyźni godzą się z faktami. Kobiety z niektórymi faktami nie chcą się pogodzić. Mówią dalej „nie”, nawet jeśli już nic oprócz „tak” powiedzieć nie można.
S.Lem, "Rozprawa"
Bywa odwrotnie;)

Q

  • YaBB Moderator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 16003
  • Jego Induktywność
    • Zobacz profil
Re: Akademia Lemologiczna [Dzienniki gwiazdowe]
« Odpowiedź #93 dnia: Lutego 06, 2012, 05:30:42 pm »
"Podróż dwudziesta pierwsza". Jedna z najlepszych. Wypisków, a wypisków...

Gdy po powrocie z XXVII wieku wysłałem I. Tichego do Rosenbeissera, by objął opróżnione przeze mnie stanowisko w TEOHIPHIPIE - pierwszy raz mamy do czynienia z tzw. continuity.
Uciekł w Galaktykę by Rosenbisser poń nie posłał.
Rocznik "Almanachu Galaktycznego" (sam bym poczytał).
Hopfstosser (brata tichologa!) opracował tablicę periodyczną cywilizacji Kosmosu w oparciu o trzy zasady, pozwalające nieomylnie wykrywać społeczności najwyżej rozwinięte. Są to Reguły Śmieci, Szumu i Plam. Każda cywilizacja w fazie technicznej zaczyna z wolna tonąć w odpadkach, które sprawiają jej ogromne kłopoty, aż wyprowadzi śmietniska w przestrzeń kosmiczną; żeby zaś nie przeszkadzały zbytnio w kosmonautyce, umieszcza się je na specjalnie wyosobnionej orbicie. W ten sposób powstaje rosnący pierścień wysypisk, i właśnie po jego obecności można rozpoznać wyższą erę postępu.
Jednakowoż po pewnym czasie wysypiska zmieniają swój charakter, w miarę bowiem rozwoju intelektroniki trzeba się pozbywać coraz większych ilości złomu komputerowego, do którego przyłączają się stare sondy, sputniki itp. Te myślące odpady nie chcą kręcić się po wieczność w pierściennym śmietniku i pierzchają z niego, zapełniając okolice planety, a nawet cały jej system; faza ta doprowadza do zanieczyszczenia środowiska - intelektem. różne cywilizacje usiłują zrazu rozmaicie zwalczać ten problem; bywa, że dochodzi do komputerocydu, np. umieszcza się w próżni specjalne pułapki, sidła, wnyki i zgniatacze psychicznych wraków, lecz efekt podobnych akcji jest jak najgorszy, wyłapaniu ulegają bowiem tylko wraki najniżej stojące pod względem umysłowym, więc taktyka ta preferuje przetrwanie śmieci najbystrzejszych; łączą się one w gromady i szajki, urządzają naloty i kontestacje, wysuwając trudne do spełnienia postulaty, bo domagają się części zamiennych i przestrzeni życiowej. Gdy im odmówić, złośliwie zagłuszają łączność radiową, włączają się do audycji, nadają własne proklamacje, przez co planetę na tym etapie otacza strefa takich trzasków i wycia w eterze, że bębenki pękają. Właśnie po tym trzeszczeniu można z wielkiej nawet odległości rozpoznać cywilizacje udręczane plagą polucji intelektualnej. Dziwne, jak długo astronomowie ziemscy nie mogli pojąć, czemu Kosmos, podsłuchiwany radioteleskopami, pełen jest szumu i innych bezsensownych odgłosów; są to właśnie zakłócenia będące skutkiem nazwanych konfliktów, które utrudniają poważnie nawiązywanie międzygwiezdnej łączności.
I wreszcie plamy słońc, ale o specyficznym ukształtowaniu, jak i składzie chemicznym, który można ustalić spektroskopowe, zdradzają obecność cywilizacji najwyżej rozwiniętych, które przebiły już zarówno Barierę Śmieci, jak i Szumu. Plamy te powstają, kiedy olbrzymie chmary narosłych wiekami odpadów same rzucają się jak ćmy w płomienie miejscowego Słońca, żeby w nich zginąć samobójczo. Tę manię wzniecają specjalne środki depresyjne, którym ulega wszystko, co myśli elektrycznie. Metoda rozsiewania owych środków jest nad wyraz okrutna, ale też bytowanie w Kosmosie, a już zwłaszcza budowanie w nim cywilizacji, nie stanowi niestety sielanki.

Spporządził detektor "WC" (;D).
Zagłębił się w gromadzie Hyjad.
Wybrał takie, a nie inne miejsce lądowania, ponieważ /../ ostatni numer “Almanachu” przynosił fotografie istot z Dychtonii jak dwie krople wody podobnych do ludzi.
Optymistycznie poprosił o zgodę na lądowanie chociaż otrzymanie takiego zezwolenia bywa rzeczą trudniejszą niż pokonanie galaktycznych przestworzy, ponieważ biurokrację cechuje rozwój o wyższym wykładniku potęgowym niż nawigację, toteż od reaktora fotonowego, ekranów, zapasów paliwa, tlenu itp. daleko ważniejsze są załączniki, bez których nie ma co myśleć o wizie wjazdowej.
Normą jest wielomiesięczne oczekiwanie, nic dziwnego, że UFOki w filmach lądują, nie pytają.
Najbardziej uważał na sputniki zachowujące głuche milczenie.
Jeden kontynent - wystrzelona brama tryumfalna. Drugi - proszek tumaniący komputery. Trzeci - słabiej, na oko, zurbanizowany - nie witał niczym, to odważył się wylądować.
Nie kalarepa, nie słoneczniki, a meble na polach rosną. Koszmarne wizje, jakie roztaczają niekiedy futurologowie, o świecie przyszłości zatrutym spalinami, zadymionym, ugrzęzłym w barierze energetycznej , termicznej itp., są bowiem nonsensem: w postindustrialnej fazie rozwoju powstaje inżynieria biotyczna, likwidująca problemy tego typu.
Meble wynaturzone. Blasterem się bronił.
Istota z brzusznym tamburynem.
Porwali go. To ojcowie Destrukcjanie w katakumbach przypominających miejscką kanalizację.
Mieli go za manekina, póki nie prześwietlili.
“Chwała Panu! Mogę mu porachować wszystkie kości!”
Tichy niecenzuralny w całości.
Udzielili mu gościny, a rakietę zamaskowali czyniąc podobna do chorych na słoniowaciznę organów.
Nie wymoszczono mu legowiska przez czyste roztargnienie.
Lampa szła za potrzebą.
Zaryz dziejów dychotońskich.
Duizm - głosi, że każde życie zna dwie śmierci, przednią i tylną, to jest tę sprzed narodzin i tę po agonii.
Nie mogli pojąć, czemu ludziom przykro myśleć o tym, że ich kiedyś nie będzie, a nie jest im tak samo przykro rozmyślać o tym, że ich przedtem nigdy nie było.
Religijna motywacja wczesnych prób rozruchu technologii unieśmiertelniającej. (Do transhumanizmu niedaleko.)
Pierwszy Dychtończyk, Dgunder Brabz, na którym przeprowadzono doświadczenie uwieczniające, został nieśmiertelnym tylko na rok. Dłużej nie mógł wytrzymać, bo czuwał nad nim zespół sześćdziesięciu machin, miriadami niewidzialnych złotych drucików wnikających we wszystkie zakątki jego organizmu. Nie mógł się ruszyć z miejsca i wiódł smutny żywot pośrodku istnej fabryki (tak zwanej perpetualni). Dobder Gwarg, następny immortat, mógł się już wprawdzie przechadzać, lecz towarzyszyła mu na spacerach kolumna ciężkich traktorów objuczonych unieśmiertelniającą aparaturą. I on popełnił samobójstwo na skutek frustracji.
Cyberpunk istny.
PUPA (Personalny Unieśmiertelniacz Perpetuujący Automatycznie).
Dowód Haza - Bariery Śmiertelności nie przekroczy się bez jednoczesnego porzucania ciała danego Naturą.
śmierci spontanicznej nie wolno zwać naturalną. Naturalne jest to, co godziwe, natomiast śmiertelność to skandal i hańba w kosmicznej skali. Powszechność występku ani o włos nie umniejsza jego szkarady.
Przyroda postąpiła z nami jak łotr, wysyłający niewinnych na misję ponoć lubą, w istocie zaś straceńczą. Im kto bardziej w życiu zmądrzeje, tym bliżej ma do jamy. Ponieważ nikt moralny nie ma prawa stowarzyszać się z mordercami, niedopuszczalna jest też kolaboracja z łajdaczką Naturą.
Pogrzeb (wracamy do "Szpitala..."?) jako forma kolaboracji.
Zamiast “memento mori” należy powtarzać “erite ultores”, zmierzajcie ku nieśmiertelności.
Przerwa na posiłek - noga stołowa w potrawce.
duizm jest wiarą w Boga, wyzbytą dogmatów, które skruszały stopniowo w toku rewolucji biotycznych.
Najcięższy był kryzys Kościoła, wywołany zniweczeniem dogmatu o duszy nieśmiertelnej, pojmowanej w sensie perspektywy wiecznego żywota. Dogmatykę zaatakowały w XXV wieku trzy kolejne techniki: zamrażania, odwracania i uduchowiania. Pierwsza polegała na ścinaniu człowieka w lód, druga na odwracaniu kierunku rozwoju osobniczego, trzecia zaś na dowolnym manipulowaniu świadomością.
Pole rezurekcyjne.
Technologia retroembrionalizacyjna.
Klonacja - efekt uboczny.
Przemyśliwano już nad tym, czy nie obłożyć płodowlanych inżynierów klątwą kościelną.
Pierwej mało kto, potem nikt już nie rodził się z męża i niewiasty, lecz z komórki, zamkniętej w uteratorze (sztucznej macicy), a trudno było odmówić całej ludności sakramentów na tej podstawie, że powstała dzieworódczym sposobem.
Z problemem ducha w maszynie, zrodzonym przez intelektronikę i jej rozumne komputery, jeszcze sobie dano radę, lecz za nią przybyły następne, świadomości i psychiki w płynach; syntetyzowano mądre i myślące roztwory, które można było butelkować, rozlewać, zlewać, a za każdym razem powstawała osobowość, nieraz bardziej uduchowiona i mądrzejsza niż wszyscy Dychtończycy razem wzięci.
Dogmat Kreacji Pośredniej.
Się wnet okazało, że sztuczne inteligencje mogą produkować inne, następne, albo też syntetyzować podług własnej rachuby istoty człekokształtne czy wręcz normalnych ludzi z byle kupy materii. (Cyloni? ;))
Ledwo się podparło dogmat odmienioną wykładnią, już powstawała negująca ją technologia świadomości. Doszło przez to do szeregu herezji i powstania sekt, które po prostu przeczyły powszechnie znanym faktom.
Można już było zlewać dwa lub więcej umysłów w jeden, tak u maszyn czy roztworów, jak u ludzi, można było dzięki personetyce produkować zamknięte w maszynach całe światy, w których powstawały byty rozumne, które z kolei potrafiły w tym uwięzieniu konstruować sobie następny rzut osobników inteligentnych, można było umysłowości potęgować, dzielić, mnożyć, redukować, cofać itd.
Zakon oo. prognozytów.
Można było produkować obok osobników normalnych - istoty biologiczne, lecz niemal bezmózgie, zdatne do mechanicznych prac, a wręcz nawet wyścielać hodowanymi odpowiednio tkankami, pochodzącymi z ludzkiego bądź zwierzęcego ciała, komnaty, ściany, produkować wstawki, wtyczki, wzmacniacze bądź osłabiacze inteligencji, budzić mistyczne stany wzlotów w komputerze, w płynie, obrócić jajko żabiego skrzeku w mędrca opatrzonego ciałem ludzkim, zwierzęcym bądź takim, którego dotąd w ogóle nie było, bo je zaprojektowali umyślnie eksperci płodowlani.
Budziło to opory.
2401 Byg Brogar, Dyrr Daagard i Merr Darr otwarli wrota na przestwór nieograniczonej swobody autoewolucyjnej; uczeni ci wierzyli gorąco, że powstały dzięki ich odkryciu Homo Autofac Sapiens, czyli Samorób Rozumny, osiągnie pełnię harmonii i szczęścia, nadając sobie takie formy ciała i przymioty duszy, jakie uzna za najdoskonalsze, że przebije Barierę Śmiertelności, o ile tak postanowi - jednym słowem okazali w toku Drugiej Rewolucji Biotycznej (pierwszej zawdzięczano plemniki wytwarzające dobra konsumpcyjne) maksymalizm i optymizm typowy dla historii nauk.
Inżyniera autoewolucyjna.
Zrazu szło po myśli, potem wdała się polityka.
Zakonnicy są robotami.
Bebesznia - powraca to słówko.
Kontrolerzy: Ogony mieli bodaj wszyscy, zakończone włosianym buńczukiem, który ukrywał solidną pięść; nosili je na ogół niedbale przerzucone przez ramię, o ile ramieniem można nazwać baniastą wypukłość okoloną dużymi brodawkami; pośrodku tej bani była skóra biała jak mleko; pojawiały się na niej barwne stygmaty - nie od razu pojąłem, że porozumiewają się zarówno głosem, jak też wyświetlając sobie, owym cielesnym ekranem, rozmaite napisy i skróty. Starałem się policzyć im bodaj nogi; mieli co najmniej po dwie, ale było paru trójnogich i jeden popiątny; odniosłem wszelako wrażenie, że im kto więcej miał nóg, tym mu się niewygodniej chodziło.
- A więc posiadanie książek jest wzbronione? - spytałem. - Zależy komu!
Stary gwamdlista.
Ustawowo zalecone kształty były nie tylko monstrualne w moich oczach, ale w najwyższym stopniu niewygodne.
Powiesić się do snu.
Nieźle przyrządzona poręcz.
Zamachowcy, docelici, powielanie, liniuchowie, rozlewici.
BIPROCIAPS.
Wciąż jednak nie było zgody co do kierunku głównego autoewolucji: czy należy sporządzać ciała, dzięki którym będzie się żyło najprzyjemniej, czy takie, co ułatwiają jednostkom najsprawniejsze włączanie się w społeczny byt, czy preferować funkcjonalizm, czy estetykę, potęgować siłę ducha, czy mięśni.
A z drugiej strony: zawodność ustroju naturalnego, jego senilizacyjny ruch ku śmierci, tyrania starych popędów nad później powstałym rozumem podlegały zaciekłym krytykom.
Wymyślanie na ewolucję należało do dobrego tonu.
Hasła ekstremistów: “precz z głową” (że niby za ciasna), “mózg do brzucha!” (bo w nim miejsca więcej).
Spory wokół spraw płciowych.
Projekty runęły lawiną, etaty rosły do potęgi i po dekadzie biurokracja tak przycisnęła autokreację, że BIPROCIAPS rozpadł się na zjednoczenia, a potem instytuty takie, jak KUC (Komisja ds. Cudnych Lic), CIPEK (Centralny Instytut Pełnej Estetyzacji Kończyn), IURNA (Instytut Upowszechniania Radykalnie Nowej Anatomii) i mnóstwo innych.
SOMSPUTER.
Memnar, generał zakonu prognozytów; sześcienny komputer.
Tichy jeść się krępował.
Wizja nieba jako kasy wypłat, a piekła jako kryminału dłużników niewypłacalnych - to chwilowy omam w historii wiary. Teodycea nie jest sofistycznym praktykanctwem obrońców Pana Boga ani wiara dodawaniem otuchy, że jakoś to tam w końcu będzie. Kościół zmienia się i wiara się zmienia; obie spoczywają bowiem w historii.
Wiara jest zarazem absolutnie konieczna i doskonale niemożliwa.
Wiara w Boga musi wyzbyć się wszelkiej interesowności, choćby przez to, że nic jej nigdzie nie wynagrodzi. Gdyby się okazało, że Bóg mocen jest sprawić to, co sprzeczne ze zmysłami i logiką, będzie to ponurym zaskoczeniem. Przecież to on, bo któż inny, dał nam te formy logicznego myślenia, oprócz których nie mamy nic w poznawaniu, jakże więc możemy sądzić, jakoby akt wiary miał być aktem wyrzeczenia się rozumu logicznego? Po cóż było najpierw dawać rozum, a potem urągać mu sprzecznościami, jakie sam znajdzie na swej drodze?
Żeby się dotajemniczyć i uzagadkowić? Żeby pozwalać nam pierwej na postawienie dignozy, że Tam nic nie ma, a potem dobyć raju, jak szuler wyciąga kartę z rękawa.

Dwojacy, trojacy, czwartacy, potem ósmacy, a wreszcie i tacy, co w ogóle nie chcieli się kończyć w sposób przeliczalny, bo im w ciągu życia wciąż coś nowego wyrastało - wszystko błąd Somsputera, jednak i to chwalono.
Nieskończyciele lub pentacy (politacy)[/i], którzy zatracali orientację we własnym ciele, tyle go było; gubili się w nim, tworząc tak zwane plątwie i węźliny; nieraz bez Pogotowia Ratunkowego nie dało się ich rozsupłać.[/i]
Żywnie albo Relatywiści.
Po centralizacji - reprywatyzacja.
Niektórzy filozofowie głosili już, że im większy postęp, tym więcej przesileń, i w braku kryzysów należałoby je prokurować, gdyż one aktywizują, jednoczą, budzą twórczy zapał, chęć walki i zespalają duchowo oraz materialnie, jednym słowem zagrzewają społeczeństwa do współpracy, a pod ich nieobecność panoszy się stagnacja, marazm i inne rozpadowe objawy.
Faza buntu pokoleń - capierzyści, gwajdliwcy. Reakcja na orgiastyczny barok epoki.
Rypciny, chędacze i inne organy przyjemności.
Seks za to wyszedł z mody.
Komasaci.
Kobieta-taboreta.
Objazd diecezji kanałami, zrujnowana metropolia nad nimi.
Wierzchowiec też robot.
Dania z plemników.
Magnetofon, co miał na szpulach tasiemki od kalesonów.
Wieloprzewodowa łączność oo. komputerów.
Szatan jest tym, czego najbardziej w Bogu nie rozumiemy.
Jest krok ciosania kamiennych urn i jest krok wskrzeszania zmarłych, i jest krok gaszenia słońc i nie ma między nimi nieprzebytych przeszkód.
Wolność, o jakiej mówię, to nie ten skromny stan pożądany przez jednych ludzi, kiedy inni ich dręczą. Wtedy bowiem człowiek jest dla człowieka kratą, ścianą, sidłami i przepaścią. Wolność, którą mam na myśli, leży dalej, rozpościera się poza tą strefą socjalnych zdławień wzajemnych, ponieważ strefę tę można przejść cało, a wtedy, w poszukiwaniu nowych oporów, bo ich już ludzie ludziom nie stawiają, odnajduje sieje w świecie i w sobie i wybiera się za przeciwnika siebie i świat, żeby z obojgiem walczyć i oboje sobie podporządkować. A kiedy i to się udaje, otwiera się otchłań wolności, ponieważ im więcej można czynić, tym mniej się wie, co czynić należy. Zrazu kusi mądrość, lecz z dzbana wody na pustyni staje się ona takim dzbanem wśród jeziora, gdy przyswajalna jak woda i gdy nią możesz obdarzyć żelazny złom i żabi skrzek.
O ile jednak dążenie do mądrości wydaje się dostojne, nie ma dostojnych argumentów na ucieczkę z mądrości.
Gdy ukochaną istotę można zdublować, nie ma już ukochanych istot, lecz urągowisko miłości, a kiedy można być każdym i żywić dowolne przekonania, nie jest się już nikim i nie ma się żadnych przekonań.
Władza reglamentuje wolność, lecz stawia tak granice nieautentyczne, które atakuje bunt, bo nie można zakrywać raz dokonanych odkryć.
Podług naiwnej myśli filozoficznej świat “powinien” nas ograniczać tak, jak kaftan bezpieczeństwa ogranicza wariata, a drugi głos w tejże filozofii bytu mówi, że te więzy “powinny” tkwić w nas samych.
świat, zniewolony do samego dobra, jest takim samym przybytkiem niewoli jak świat zniewolony do samego zła.
Nazwa destrukcjanie pochodzi z przekory teologicznej.
Konania (opis niesamowity, gdzieś się "Eden" kojarzy i martwa stacja Atlantydów).
Jedna rzecz - czytać w dziele historycznym o krwawych zawieruchach dziejów, a inna - na własne oczy widzieć i przeżywać chociaż ich okruch.
Przeraził się mnichów i znienawidził.
Ruchy autopsychiczne XXIX wieku. Genialici (obudziło to wielki głód wiedzy, intensywne uprawianie nauk, nawiązywanie łączności międzygwiezdnej z innymi cywilizacjami, lecz lawinowy wzrost wiadomości zmusił do kolejnych przeróbek cielesnych, bo się uczony mózg nawet w brzuchu nie mieścił).
Zaczęły się podsłuchy cudzych rozmyślań, przechwytywanie co świetniej szych koncepcji, kopanie dołów pod wieżami antagonistów w filozofii i sztukach, fałszowanie danych, podgryzanie kabli, a nawet próby aneksji cudzych dóbr psychicznych razem z osobowością właściciela.
Reakcja, gdy nadeszła, była gwałtowna. Rozpasanie cielesne. Powstawały zespolenia ciał i aparatów, sprawne w porubstwie.
Doszło do głębokiego uwstecznienia cywilizacji. Monstroliza.
Seksostrady.
Dzomber Glaubon i jego rządy. (Napisał "Myśli" jak przyzwoity dyktator ;).)
I tu zadyści.
Przesada prasy rządowej.
“SEKS W SŁUŻBIE PRACY!”
Nonkonformiści i męczennicy.
Glaubon wycofał się z areny życia biotycznego głęboko rozczarowany, widział bowiem ruinę swego wielkiego planu.
Walki Diadochów; planeta rozpadła się na prowincje.
Cenzura kodów genetycznych.
Pentadoch Marmozel, działając w myśl zasady “divide et impera”, zwiększył ustawowo ilość oficjalnie dopuszczonych płci. Pod jego rządami obok mężczyzny i kobiety wprowadzono plążczyznę, wywijastę i dwie płci pomocnicze - podtrzymców i nacieran. Życie, zwłaszcza erotyczne, stało się za tego Pentadocha bardzo skomplikowane.
Za Heksadochów weszły w życie aluzje cielesne, dzięki którym obchodzono chromosomową cenzurę.
Dodatkowy metraż cielesny (i zezwolenia nań).
Organelle kontestacyjne.
Czego na pewno nie dałoby się zrealizować cieleśnie, to wyrażała tak zwana literatura pornograficzna biotyki.
Planety chwila obecna. KUPROCIEPS. Śmiałe projekty.
“Jak można się nie przekształcać, jeżeli  m o ż n a  się przekształcać?”
Tichy opalał się.
Przychodzi do dalszego podnoszenia poziomu abstrakcji: zauważ, proszę, że dystans między Bogiem a rozumem powiększa się z upływem czasu - wszędzie i zawsze!
są cywilizacje bardzo potężne i wielkie, które zarządzać usiłują całą Kosmogonią w ramach antybożej prowokacji. Podług tego domysłu są w gwiazdach ludy, które usiłują okropne milczenie Boga przełamać rzuconym mu wyzwaniem, to jest groźbą KOSMOCYDU: chodzi im o to, żeby Kosmos cały zbiegł się w jeden punkt i sam siebie spalił w ogniu takiego ostatecznego skurczu; chcą więc niejako wyważeniem z posad dzieła Bożego wymusić na Bogu jakąkolwiek reakcję
Na Dychtonii - rzekł przeor - możliwych jest milion rzeczy, z jakich nie zdajesz sobie sprawy. Można u nas zetrzeć prostym zabiegiem całą zawartość osobniczej pamięci i naładować opustoszały przez to umysł nową pamięcią syntetyczną, taką, że poddanemu zabiegowi będzie się wydawało, jakoby przeżył to, czego nie doznawał, jednym słowem, można uczynić go Kimś Innym, niż był do operacji. Można odmienić charakter i osobowość, więc przerabiać jurnych gwałtowników w słodkich samarytan i na odwrót; ateistów w świętych lub ascetów w rozpasańców; można otępiać mędrców, a głupców czynić geniuszami; pojmij, proszę, że to wszystko jest bardzo łatwe i nic MATERIALNEGO nie stoi na przeszkodzie takim przeróbkom.
Od sześciuset lat nie ma u nas ani jednego “naturalnego” umysłu. Nie ma więc u nas możliwości odróżnienia pomiędzy myślą narzuconą i naturalną
Historia wiar zna apostazy i herezje, lecz nie zna analogicznych odstępstw historia matematyki, ponieważ nigdy nie było takich, co by odmawiali zgody na to, że jest jeden tylko sposób dodawania jedności do jedności i że wynikiem tej operacji będzie liczba dwa. Ale Boga nie udowodnisz matematycznie.
Debata komputerów.
Jakkolwiek bowiem budujemy, w skończony sposób budujemy, jeśli zaś istnieje nieskończony komputer, to jest nim tylko On.
Logika jest narzędziem - odparł przeor - a z narzędzia nic nie wynika.
Wszechmoc misjonarska duizmu (przypomina się ostateczny argument na rzecz ateizmu z następnej "Podróży...").
Powiadam przede wszystkim: NON AGAM. Nie tylko NON SERVIAM, lecz także: Nie będę działał. A nie będę, ponieważ mogę działać pewnie i tym działaniem uczynić wszystko, co zechcę. Nie pozostaje nam tedy nic ponad to trwanie tutaj, przy szczurzej skamielinie, w rojowisku wyschniętych kanałów.
Tichy odleciał czując się innym człowiekiem.

Z czego tematy najważniejsze:
- dylematy autoewolucji (i jej techniki),
- ewolucja teizmu w zderzeniu z postępem,
- odbiór przyszłych eksperymentów masowych, przez pryzmat tego, co XX wiek przyniósł;
- po drodze jeszcze tematyka SETI (tablice Hopfstossera; roboty kosmiczne jako wyzwanie Bogu rzucane).

Zapraszam do dyskusji, choć spora część tematów była już na Forum poruszana.
« Ostatnia zmiana: Lutego 06, 2012, 05:48:01 pm wysłana przez Q »
"Wśród wydarzeń wszechświata nie ma ważnych i nieważnych, tylko my różnie je postrzegamy. Podział na ważne i nieważne odbywa się w naszych umysłach" - Marek Baraniecki

Q

  • YaBB Moderator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 16003
  • Jego Induktywność
    • Zobacz profil
Re: Akademia Lemologiczna [Dzienniki gwiazdowe]
« Odpowiedź #94 dnia: Lutego 13, 2012, 08:04:42 pm »
Taką? Sądząc z tego, co mówił zacny przeor - bezproblemowo ;). (Z tym, że podałeś mimochodem b. dobry argument za niezmienianiem naturalnego ludzkiego kształtu ;).)

Tymczasem jednak chciałbym wrócić do hasełka "erite ultores" i łajdaczki Natury... Lem pisał to na początku lat '70, tymczasem w roku 1990 facet, który gdy niniejsza "Podróż..." powstawała, latał jeszcze w krótkich spodenkach i zwał się Max T. O'Connor (bo zmienił potem nazwisko), Max More, całkiem serio ogłosił manifest  "Transhumanism: Toward a Futurist Philosophy", zawierający m.in. te oto słowa:

"Transhumanism is a class of philosophies that seek to guide us towards a posthuman condition. Transhumanism shares many elements of humanism, including a respect for reason and science, a commitment to progress, and a valuing of human (or transhuman) existence in this life rather than in some supernatural "afterlife". Transhumanism differs from humanism in recognizing and anticipating the radical alterations in the nature and possibilities of our lives resulting from various sciences and technologies such as neuroscience and neuropharmacology, life extension, nanotechnology, artificial ultraintelligence, and space habitation, combined with a rational philosophy and value system."

czyli po naszemu:

"Transhumanizm to klasa filozofii, które próbują kierować nas w stronę kondycji postludzkiej. Transhumanizm dzieli wiele elementów z humanizmem – przede wszystkim szacunek dla rozumu i nauki, nacisk na postęp i docenianie roli człowieczeństwa (czy transczłowieczeństwa) w doczesnym życiu, raczej niż w jakimś nadnaturalnym "życiu po śmierci". Transhumanizm różni się od humanizmu przez przyzwolenie i oczekiwanie na radykalne zmiany w naturze i możliwościach naszego życia, oferowanych przez różne nauki i technologie, jak neurologia i neurofarmakologia, przedłużenie życia, nanotechnologia, sztuczna ultrainteligencja, zamieszkanie przestrzeni kosmicznej, w zestawieniu z racjonalną filozofią i systemem wartości."

W swoim późniejszym eseju ("On becoming posthuman") napisał jeszcze radykalniej:

""We have achieved two of the three alchemists' dreams: We have transmuted the elements and learned to fly. Immortality is next." ("Osiągnęliśmy dwa z trzech marzeń alchemików: przekształciliśmy pierwiastki i nauczyliśmy się latać. Kolej na nieśmiertelność.")

Wybrane teksty More'a:
http://www.maxmore.com/transhum.htm
http://www.extropy.org/principles.htm
http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,4003
http://www.racjonalista.pl/kk.php?s=3905
(Zwracam uwagę na trzeci z nich - "List do Matki Natury" - nadałby się w całości, bez przeróbek, na manifest ideowy dychotońskich autoewolucjonistów.)

Wziął się z tego nurt myślowy zwany - oczywiście - transhumanizmem do którego przedstawicieli należą - wspominani na niniejszym Forum n- razy - Ray Kurzweil czy Marvin Minsky. (By być precyzyjnym: za pre-prekursora w/w ruchu uważany jest rosyjski filozof Николай Фёдоров oraz Friedrich Nietzsche ze swoim nadczłowiekiem, zaś słowa transhumanizm użył po raz pierwszy biolog Julian Huxley, ciekawa postać, brat Aldousa, współpracownik Haldane'a i autor opublikowanej w roku 1927 groteski SF "Król z probówki", w swych biologicznych fantazjach dziwnie podobnej do pewnych elementów "... dwudziestej pierwszej".)

Więcej nt. transhumanizmu:
http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,6014/q,Wartosci.transhumanistyczne

Przechodząc od zamysłów do możliwej praktyki... Tak wyglada odpowiednik perpetualni w starszej o parę lat od manifestów More'a powieści "Graf Zero" W. Gibsona:

"- Musisz mi wybaczyć tę zależność od techniki. Od ponad dekady uwięziony jestem w zbiorniku. Na jakimś ohydnym, przemysłowym przedmieściu Sztokholmu. A może piekła... Nie jestem zdrowy, Marly. Usiądź tu, koło mnie.
Odetchnęła głęboko, zeszła po kamiennych schodkach i przekroczyła alejkę.
- Herr Virek... - zaczęła. - Dwa lata temu byłam na pańskim wykładzie w Monachium. Krytyka Faesslera i jego autistiches Theater. Wyglądał pan wtedy zdrowo...
- Faessler? - Virek zmarszczył opalone czoło. - Widziałaś sobowtóra. A może hologram. /.../
- Proszę wybaczyć - usłyszała przerażona własny głos. - Ale, jak zrozumiałam, powiedział pan, że żyje... w zbiorniku?
- Tak, Marly. I z tej dość krańcowej perspektywy mogę ci doradzić, żebyś starała się każdą godzinę przeżywać we własnym ciele. Nie w przeszłości, jeśli mnie rozumiesz. Mówię jako ktoś, kto nie potrafi już tolerować tego prostego stanu, jako że komórki mojego ciała wybrały błędne dążenie do indywidualnej kariery. Wyobrażam sobie, że człowiek, któremu bardziej sprzyja szczęście, albo uboższy, mógłby w końcu umrzeć czy zostać zakodowany w rdzeniu jakiegoś hardware'u. Mnie jednak ogranicza bizantyjska sieć okoliczności, pochłaniająca, jak rozumiem, około dziesiątej części mojego rocznego dochodu. Co czyni mnie, jak sądzę, najkosztowniejszym inwalidą na świecie. Wzruszyły mnie, Marly, twoje sercowe przeżycia. Zazdroszczę ci uporządkowanego ciała, z którego biorą początek.
Przez jedną chwilę patrzyła w te błękitne oczy i z instynktowną pewnością ssaka wiedziała, że nadmiernie bogaci nie są nawet w przybliżeniu ludźmi."


Jak widzimy i jej bohaterowi nie jest dana PUPA... ;)

Do takiego zaś stanu doprowadza się bohaterka powieści "Schismatrix" Bruce'a Sterlinga, skądinąd kumpla Gibsona:

"Lindsay przeszedł przez śluzę. Powietrze po jej drugiej stronie miało temperaturę ciała. Cuchnęło potem i perfumami, zmieszanymi z wonią fiołków. Ostry skowyt syntezatora nagle się urwał.
Pokój był z ciała, z żywej tkanki, z aksamitnej brązowej skóry, gdzieniegdzie przetykanej pasmami lśniących kruczych włosów i liliowymi fragmentami śluzówek. Nie było w nim ani jednej prostej linii; wszystkie powierzchnie się zakrzywiały: zarówno sofy, jak i okrągła cielista masa, przywodząca na myśl łoże poznaczone fiołkowymi otworami. Pod stopami Lindsaya arteria o średnicy solidnej rury pulsowała w rytm przepływu krwi.
Kolejna zakapturzona lampa na przegubowym, okrytym lśniącą skórą ramieniu podniosła się i ciemnymi oczyma zajrzała Lindsayowi w twarz. W stojącym obok podnóżku otworzyły się usta.
– Zdejmij te buty z rzepami, skarbie. Drapią.
Lindsay usiadł.
– To ty, Kitsune.
– Wiedziałeś to od chwili, gdy zobaczyłeś moje oczy w biurze Wellsa. – Łagodny pomruk dobiegał ze ściany.
– Właściwie upewniłem się dopiero na widok twojego ochroniarza. Upłynęło dużo czasu. Przepraszam za buty. – Usiadł i ściągnął obuwie, powstrzymując dreszcz wywołany kontaktem z ciepłym, wrażliwym fotelem. – Gdzie jesteś?
– Otaczam cię. Moje oczy i uszy są wszędzie.
– A twoje ciało?
– Pozbyłam się go.
/.../ Rozejrzał się po otaczających go fragmentach ciała, ale nigdzie nie dostrzegł twarzy. Ze ścian i podłogi dobiegało stłumione, synkopowane dudnienie kilku serc.
/.../ Zamontowane na organicznym wsporniku oczy podniosły się i spojrzały Lindsayowi w twarz. Widział, jak rozszerzają się w nich źrenice – pierwsza wskazówka kinezyczna – i zrozumiał, że trafił w dziesiątkę. /.../
W wezgłowiu łoża otworzyła się para oczu. Dwoje smukłych ramion wychynęło z okolonych miękkim włosiem szczelin. Jedna z dłoni ujęła monokl i przyłożyła go do oka. /.../
Jęk, który dobył się z ust Kitsune, był wyrazem czystej przyjemności. Jedno z olbrzymich serc znajdowało się pod łóżkiem i Lindsay poczuł, jak zaczyna szybciej bić."


Na jej tle kobieta-taboreta to przysłowiowy pikuś ;).
« Ostatnia zmiana: Lutego 14, 2012, 05:04:30 am wysłana przez Q »
"Wśród wydarzeń wszechświata nie ma ważnych i nieważnych, tylko my różnie je postrzegamy. Podział na ważne i nieważne odbywa się w naszych umysłach" - Marek Baraniecki

NEXUS6

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 2878
  • MISTYK WYSTYGŁ, WYNIK: CYNIK
    • Zobacz profil
Re: Akademia Lemologiczna [Dzienniki gwiazdowe]
« Odpowiedź #95 dnia: Lutego 15, 2012, 09:02:39 pm »
Pewnie w tym kierunku bedzie to szlo.
Cytuj
Czy chcą Państwo, żeby wasze dziecko miało wyłącznie wasze geny
Juz robia dzieci z DNA 3 rodzicow, na razie jeszcze sie nie urodzily, ale juz powstaly:
http://en.wikipedia.org/wiki/Three-parent_baby
http://abcnews.go.com/WN/story?id=4246047&page=1

Q

  • YaBB Moderator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 16003
  • Jego Induktywność
    • Zobacz profil
Re: Akademia Lemologiczna [Dzienniki gwiazdowe]
« Odpowiedź #96 dnia: Lutego 16, 2012, 08:32:06 pm »
Wydaje mi się, że w tej podróży Lem „odjechał” na taką odległość że, choć wizja fascynująca,  trudno się zidentyfikować z problemami mieszkańców Dychtonii.

Ja tam kłopotu z wyobrażeniem sobie tego nie miałem, może dlatego, bo ;) SF od lat się pasę.

Ale jak Wy przyziemnie, chłopaki, to ja jeszcze przyziemniej, czyli cofnę się do słynnej jajecznicy Tichego, w tej podróży zresztą nieobecnej... Otóż całkiem ładne wyobrażenie jak może wygladać taka rakietowa staro-nowa kuchnia, daje wygląd stosownego pomieszczenia w serialu "Firefly" (o którym na lem.pl szerzej gadać się waham, bo z prawdziwą SF ma, w sumie, mniej jeszcze wspólnego niż np. "Gwiezdne wojny" czy "Star Trek"):

Owszem, kuchnia nieco zbyt przestronna jak na standardy kawalerskiego gospodarstwa Ijona T., ale przyznacie, że niczego sobie? ;)
« Ostatnia zmiana: Lutego 12, 2022, 11:08:32 pm wysłana przez Q »
"Wśród wydarzeń wszechświata nie ma ważnych i nieważnych, tylko my różnie je postrzegamy. Podział na ważne i nieważne odbywa się w naszych umysłach" - Marek Baraniecki

NEXUS6

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 2878
  • MISTYK WYSTYGŁ, WYNIK: CYNIK
    • Zobacz profil
Re: Akademia Lemologiczna [Dzienniki gwiazdowe]
« Odpowiedź #97 dnia: Lutego 16, 2012, 09:48:14 pm »
Eee, zbyt nowoczesnie  ;)

Q

  • YaBB Moderator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 16003
  • Jego Induktywność
    • Zobacz profil
Re: Akademia Lemologiczna [Dzienniki gwiazdowe]
« Odpowiedź #98 dnia: Lutego 18, 2012, 02:21:35 pm »
Gdyby jednak ktoś chciał na serio prognozować odejście od ludzkiego (chociaż poprawianego) wyglądu, to należałoby zarysować jakąś ścieżkę przemian mentalnych i społecznych, która by prowadziła do wprowadzenia prawnej swobody produkowania istot podobnych do Dychtończyków.

Zacznę może od cytatu z "Czarnych oceanów" Dukaja:

" rzecz zapamiętana zostanie jako „teoria Krasnowa”.
Autoewolucja, pisał Krasnow, jest to kreacja genetycznej przyszłości gatunku przez jego przedstawicieli. Zaczęto powszechnie używać tego terminu po komercjalizacji technologii „rzeźbienia” DNA planowanego dziecka. Całkowicie błędnie.
Otóż aby móc mówić o jakiejkolwiek ewolucji, musi zachodzić ciągły proces dziedziczenia, a tu z niczym podobnym nie mamy do czynienia, bo genetyczne rzeźbienie nie ogranicza się do jednego pokolenia, lecz dotyczy w równym stopniu całej rozciągniętej wzdłuż osi czasu linii „potomków”. Gdyby jeszcze rzeźbiarze dokonywali swych operacji na DNA faktycznie pochodzącym od rodziców, dziedziczono by przynajmniej introny. Ale firmy genetic sculptors mają swoje – identyczne dla wszystkich klientów – genomy ramowe, od których zawsze rozpoczynają proces komputerowego doboru dezoksyrybonukleotydów. Nic zatem, dosłownie nic nie przechodzi z matki i ojca na „ich” dziecko, nawet kody mitochondrialne. Ewolucja gatunku została ucięta niczym lancetem, dalej już tylko ewolucja mód."


Przypuszczam, że dychotoński schemat wyglądał tak: najpierw - w istocie - poprawiano tylko genotypy dziedziczone po rodzicach (mniemać należy, że zapłodnienia odbywały się wtedy zwykle pozaustrojowo, chyba, że wymyślono jakieś nanotechnologie, syntetyczne wirusy czy coś takiego). Potem - jak w podanym cytacie z Dukaja - przyjęła się zapewne moda sięgania po genotypy uznane za optymalne (przy czym optymalne, mogło dla różnych Dychotończyków znaczyć co innego - tu wkraczamy na ścieżkę sporów o wzorcowy genotyp, póki co na płaszczyznie mody właśnie - jedni np. kultywowali niebieskooczność, inni woleli oczy czarne... a kto inny może chciał czerwone, jak u królika, tak mała zmiana wszak jeszcze nie powinna nikogo oburzyć, prawda?).

Jeśli w dodatku "technologiczne dziecioróbstwo" wróciło - dla wygody rodziców - pod strzechy (cytaty W. J. Williams "Stacja Aniołów"):

"Turbiny przenośnego kompresora zajęczały i piana opluła przezroczystą plastikową macicę, gdzie po raz pierwszy zabiło serce Marii, gdzie jej niewprawne oczy po raz pierwszy odwróciły się od światła.
Grzebię swą przeszłość w pianie, pomyślała. W mózgu zabrzęczało dalekie poczucie straty. Przecież to nie tylko sprzęt Pasca - to również część jej życia./.../
„Czy był dobrym ojcem?" - chciał spytać Ubu. Wyprodukował nas z zamrożonej spermy i komórek jajowych, które gdzieś nabył, pozlepiał w używanej sklejarce, kupionej na złomowisku. Nie mieli wspólnych genów ani ze sobą, ani z Paskiem, nie tworzyli prawdziwej rodziny - siostra, brat, ojciec - po prostu razem mieszkali."


trudno było dopilnować idealnej dyscypliny w tym względzie. W dodatku ktoś mógł np. wpaść na pomysł produkcji tzw. czworączków, typowych dla wielu utworów SF przystosowanych do życia w nieważkości osobników, mających zamiast nóg - drugą parę rąk (w/w williamsowy Ubu np. się do nich zalicza), też mając po temu dobre, pragmatyczne, racje (i stawiając tym samym pierwszy krok w kierunku zmian radykalnych).
Zapewne, w którymś momencie zaczęto penalizować zbyt wielkie odchyłki, stawiać granice (pamiętajmy jednak, że kultura - i religia - dychotońska są, używając slangu transhumanistycznego, proaktywne, więc i restrykcyjności należy spodziewać się mniejszej). Skoro zaś rzecz zaczęła być prawnie regulowana, to stała się automatycznie kwestią polityczną. I tak to się zaczęło...

Lem zresztą strzeszcza rzecz wcale udatnie:

"Zrazu inżynieria autoewolucyjna, czyli tak zwany ruch płodowlany, rozwijała się jakby po myśli swych światłych odkrywców. Ideały zdrowia, harmonii, piękna duchowocielesnego uległy rozpowszechnieniu, ustawy konstytucyjne gwarantowały każdemu obywatelowi prawo posiadania takich cech psychosomatycznych, jakie uważano za najcenniejsze. Wnet też wszelkie deformacje i kalectwa wrodzone, szpetota i głuptactwo stały się przeżytkami. Lecz rozwój to ma do siebie, że wciąż go dalej pcha naprzód ruch postępowy, więc się na tym nie skończyło. Początki dalszych przemian były z pozoru niewinne. Dziewczęta upiększały się dzięki hodowli biżuterii skórnej i innych wykwitów ciała (uszka-serduszka, perły z paznokci), chłopcy pysznili się boko - i tyłobrodami, nagłownymi grzebieniami, szczękami o dubeltowym zgryzie itp.
W dwadzieścia lat później powstały pierwsze partie polityczne. "
« Ostatnia zmiana: Lutego 18, 2012, 02:43:50 pm wysłana przez Q »
"Wśród wydarzeń wszechświata nie ma ważnych i nieważnych, tylko my różnie je postrzegamy. Podział na ważne i nieważne odbywa się w naszych umysłach" - Marek Baraniecki

Q

  • YaBB Moderator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 16003
  • Jego Induktywność
    • Zobacz profil
Re: Akademia Lemologiczna [Dzienniki gwiazdowe]
« Odpowiedź #99 dnia: Lutego 21, 2012, 05:42:47 pm »
Sądzę, że, nazwijmy to tak, „pierwszy świat” (tzn. euroamerykański, lub podzielający te wartości [przy wszystkich różnicach pomiędzy Unią i USA itd.]) będzie się bronił przed dychtońską dystopią (dd) i że ma po temu narzędzia i wolę polityczno-moralną.

Wygrałeś ;). Przy czym... wcale nie jestem pewien, czy to dobrze, że broni się aż tak gwałtownie.



Poskrobałem się trochę po głowe, pomyślałem i postanowiłem jeszcze coniebądź doedytować.

Wspomniałeś o ścieżkach rozwoju:
# Czy takie społeczeństwo jak na Dychtonii zaistniało/istnieje/ lub kiedyś zaistnieje gdzieś we Wszechświecie?
Nie wiem i nikt się tego chyba nie dowie, bo odległości prawdopodobnie zawsze będą większe niż możliwości komunikacyjne (Chyba, że odkryte zostaną wiadome tunele, co to nimi dr Arroway latała …. ale może jej się tylko zdawało).
ja pozwoliłem znów sobie powątpiewać - powyżej - czy nasza najlepsza...

Zgoda, Lem dostatecznie obnażył szaleństwa niekontrolowanej autoewolucji (pozostanę - wbrew Dukajowi - wierny temu sformułowaniu), by się nią zachwycać, ale czy sądzisz, że brak zgody na autoewolucję to czyste dobro? Że na ścieżce autoewolucji nie da się dojść do niczego fajnego?

Może oddam zatem głos braciom Strugackim, który zresztą nie tylko o autoewolucji mówią, ale i o różnych możliwych drogach rozwoju (sytuacja tam zresztą była nietypowa, bo Obcy Rozum, który na ścieżkę autoewolucji wstąpił usiłował - najprawdopodobniej - wciągać na nią ludzkość za uszy...):

"A teraz ja składam na piedestale pańskiej uwagi krótki w istocie rzeczy przyczynek do mojej przyszłej książki, którą zamierzam nazwać “Monokosm, szczyt, czy może pierwszy krok? Uwagi o ewolucji ewolucji”. I znowu - nie mam ani czasu, ani ochoty na uzasadnianie swoich podstawowych tez szczegółowymi argumentami. Mogę tylko zapewnić pana, że każda z tych hipotez może być już dzisiaj uzasadniona w najbardziej wyczerpujący sposób, wiec jeśli będzie pan miał do m nie jakieś pytania, chętnie na nie odpowiem. (Przy okazji - nie mogę się powstrzymać od uwagi, że pańska prośba o moją konsultacje była być może pierwszym i jedynym jak na razie społecznie użytecznym aktem działalności pańskiej organizacji od początku jej istnienia).
A wiec - MONOKOSM.
Wszelki Rozum, czy to technologiczny, czy rousseauistyczny, czy nawet heroniczny - w procesie ewolucji pierwszej generacji przechodzi drogę od stanu maksymalnego rozproszenia (dzikość, wzajemna agresja, ubóstwo emocji, nieufność) do stanu maksymalnego zjednoczenia przy zachowaniu własnej indywidualności (życzliwość, znaczna kultura współżycia, altruizm, lekceważenie tego, co osiągnięte). Procesem tym kierują prawa biologiczne, biospołeczne i specyficznie społeczne. Sam proces jest już dobrze poznany i jest dla nas interesujący tylko o tyle, o - ile stawia nas przed pytaniem - a co dalej? Zostawiając na boku romantyczne trele teorii pionowego postępu” możemy stwierdzić, ze dla Rozumu istnieją tytko dwie realne, wykluczające się wzajemnie możliwości. Albo zastopowanie, samouspokojenie, zamkniecie w sobie, utrata zainteresowania światem fizycznym, albo wejście na drogę ewolucji drugiego rzędu, na drogę ewolucji planowanej i kierowanej, na drogę do Monokosmu,
Synteza Rozumów jest nieunikniona. I ofiarowuje nam nieprzeliczone mnóstwo nowych płaszczyzn percepcji świata, a to doprowadzi do niezmiernego zwiększenia ilości, a co najważniejsze jakości dostępnej i możliwej do przerobienia informacji, co z kolei doprowadza do zmniejszenia ilości cierpienia do minimum i zwiększenia sumy radości do maksimum. Pojecie “dom” rozszerza się do granic Wszechświata. (Zapewne z tego powodu pojawiło się to nieodpowiedzialne i powierzchowne pojecie - Wędrowcy). Powstaje nowy metabolizm i jako jego skutek życie i zdrowie praktycznie stają się wieczne. Wiek jednostki staje się porównywalny z wiekiem obiektów kosmicznych - przy pełnym braku akumulacji zmęczenia psychicznego. Jednostka Monokosmu nie potrzebuje już twórców. Sama dla siebie jest twórcą i konsumentem kultury. Z kropli wody zdolna jest nie tylko odtworzyć kształt oceanu, ale i cały świat zamieszkujących go istot, w tym również rozumnych. I potrafi to wszystko, trapiona nieprzerwanym, nienasyconym sensorycznym głodem.
Każda nowa jednostka rodzi się jako produkt synkretycznej sztuki - tworzą ją i fizjologowie, i genetycy, i inżynierowie, i psychologowie, i estetycy, i pedagodzy, i filozofowie Monokosmu. Proces ten trwa niewątpliwie kilkadziesiąt ziemskich lat i oczywiście jest najbardziej pasjonującym i najzaszczytniejszym rodzajem pracy Wędrowców. Współczesna ludzkość nie zna analogii do tego gatunku sztuki, jeśli nie liczyć tak rzadkich w historii przypadków Wielkiej Miłości.
STWARZAJ NIE BURZĄC! - oto hasło Monokosmu.
Monokosm nie może uważać swojej drogi rozwoju, swego modus vivendi, za jedynie słuszny. Ból i rozpacz wywołują u niego obrazy rozprzężenia Rozumów, które nie dojrzały jeszcze do zespolenia z nim. Monokosm musi czekać aż Rozum w ramach ewolucji pierwszego rzędu rozwinie się do stadium ogólnoplanetarnego socjum. Ponieważ dopiero wówczas można zaczynać ingerencje, w biostruktury w celu przygotowania nosiciela Rozumu do przejścia w monokosmiczny organizm Wędrowców, Gdyż z ingerencji Wędrowców w losy zdezintegrowanych cywilizacji nic może wyniknąć nic dobrego.
Sytuacja dwuznaczna - Progresorzy Ziemi starają się w ostatecznym rachunku przyspieszyć historyczny proces powstania na zacofanych planetach doskonalszych społecznych struktur. W ten sposób jakby przygotowują nowe rezerwy materiału dla przyszłych prac Monokosmu.
Obecnie znamy trzy zadowolone z istniejącego stanu rzeczy cywilizacje.
Leonidanie. Cywilizacja nadzwyczaj stara (Uczynię mniej niż trzysta tysięcy lat, cokolwiek by mówił nieboszczyk Pak Chin). To przykład “powolnej” cywilizacji, która zastygła w jedności z naturą.
Tagorianie. Cywilizacja nacechowana hipertrofią przezorności. Trzy czwarte wszystkich mocy skierowali na studiowanie szkodliwych skutków, jakie mogą wyniknąć z danego odkrycia, wynalazku, nowego procesu technologicznego i tak dalej. Ta cywilizacja wydaje się nam dziwna tylko dlatego, że nie jesteśmy w stanie zrozumieć, jak pasjonujące jest zapobieganie szkodliwym skutkom, jakiego ogromu intelektualnej i emocjonalnej satysfakcji to dostarcza. W rezultacie mają wyłącznie publiczny transport, lotnictwo nie istnieje, za to wspaniale rozwinęła się łączność przewodowa.
Trzecia cywilizacja - to nasza cywilizacja i teraz rozumiemy bez trudu, dlaczego Wędrowcy muszą się wmieszać przede wszystkim właśnie w nasze życie. My JESTEŚMY W RUCHU. A ponieważ jesteśmy w ruchu, możemy się pomylić w wyborze kierunku.
Teraz już nikt nie pamięta “ciągników”, którzy z fantastycznym entuzjazmem próbowali forsować postęp na Tagorze i Leonidzie. Teraz wszyscy rozumieją, że ciągnięcie w górę tak doskonałych w swoim rodzaju cywilizacji to zajęcie równie bezmyślne i pozbawione jakichkolwiek perspektyw, jak próby przyspieszenia wzrostu drzewa, powiedzmy dębu, za pomocą szarpania go za gałęzie. Wędrowcy to nie “ciągniki”, nie stawiają i nie mogą stawiać przed sobą takiego zadania, jak forsowanie postępu. Ich celem jest poszukiwanie, wyselekcjonowanie, przygotowanie do integracji! wreszcie integracja z Monokosmem dojrzałych do tego jednostek. Nie wiem i bardzo tego żałuje, według jakiej zasady Wędrowcy dokonują wyboru, ponieważ, chcemy tego czynie chcemy, jeżeli mówić wprost, bez owijania w bawełnę, bez pseudonaukowej terminologii, to sprawa ma się ja k następuje:
Po pierwsze - wejście ludzkości na drogę ewolucji drugiego stopnia praktycznie oznacza przekształcenie homo sapiens w Wędrowca.
Po drugie - najprawdopodobniej nie każdy homo sapiens nadaje się do takiego przekształcenia.
Reasumując:
- ludzkość zostanie podzielona na dwie nierówne części;
- ludzkość zostanie podzielona na dwie nierówne części według nieznanych nam parametrów;
- ludzkość zostanie podzielona na dwie nierówne części według nieznanych nam parametrów, przy czym mniejsza cześć forsownie i na zawsze prześcignie większą;
- ludzkość zostanie podzielona na dwie nierówne CZĘŚCI według nieznanych nam parametrów, jej mniejsza cześć forsownie i na zawsze prześcignie większą, a dokona tego wola oraz sztuka supercywilizacji zdecydowanie nam obcej.
Drogi Kammerer! Na początek w charakterze socjopsychologicznego ćwiczenia proponuje panu analizę tej nie pozbawionej nowych aspektów sytuacji."

"Fale tłumią wiatr"

Tedy i ja Ci to ćwiczenie proponuję...;)

Ale, jeśli ktoś wyhodowałby chłopczyka z kogucim grzebieniem na głowie „prywatnie” w Europie, jutro, za dziesięć, pięćdziesiąt, sto lat, a może nawet tak długo, jak długo Europa będzie czymś więcej, niż tylko nazwą kontynentu – zostanie aresztowany.

Wymyśliłem chyba sposób, za pomocą którego ktoś mógłby dążyć do uchylenia tego prawa. Jak rozumiem kosmetykę genetyczną, sztuczne zapłodnienie, porody, ze sztucznej macicy i sytuację w której potomek niekoniecznie jest genetyczną kontynuacją rodziców (ilu by ich tam nie było ;)) uznajemy za dopuszczalną. Zatem - idąc dalej - będą powstawać zygoty na obstalunek, projektowane z użyciem doskonalszej wersji crichtonowych Hoodów:

"Hoody to automatyczne sekwensery genów, czyli maszyny, które samodzielnie rozpracowują kod genetyczny. Są tak nowe, że jeszcze nawet nie umieszczono ich na liście proskrypcyjnej, ale każde laboratorium genetyczne ma przynajmniej jeden - to znaczy każde, które może sobie pozwolić na wydatek rzędu pół miliona dolarów.
/.../
Przeszli przez rozsuwane drzwi do sąsiedniego pokoju. Panowała w nim znacznie niższa temperatura oraz rozlegało się wyraźne, jednostajne buczenie. Na środku pomieszczenia stały dwie okrągłe, wysokie, niemal dwumetrowe wieże, pod ścianami zaś umieszczono rzędy sięgających do pasa pudeł z nierdzewnej stali.
- Oto nasz automat pralniczy najnowszej generacji - powiedział doktor Wu. - Skrzynie, które widzicie państwo przy ścianach, to automatyczne sekwensery genów sterowane z ogromną prędkością przez superkomputery cray XMP. To te dwie wieże na środku pokoju. W gruncie rzeczy znajdujecie się państwo teraz w samym sercu fabryki genów dysponującej wręcz niewiarygodnym potencjałem.
W pomieszczeniu ustawiono także kilka monitorów, ale obrazy na ich ekranach zmieniały się tak szybko, iż nie sposób było stwierdzić, co przedstawiają. Wu nacisnął jakiś klawisz i obraz na jednym z monitorów znieruchomiał.
- Widzicie państwo przed sobą strukturę niewielkiego fragmentu DNA dinozaura - wyjaśnił Wu. - Proszę zwrócić uwagę, iż tworzą go cztery podstawowe składniki: adenina, tymina, guanina oraz cytozyna. Instrukcje zawarte w tym kawałeczku DNA być może wystarczyłyby do utworzenia jednego białka - na przykład hormonu lub enzymu. Cały łańcuch DNA zawiera trzy miliardy nukleotydów, trzy miliony takich sekwencji. Gdybyśmy przez osiem godzin dziennie patrzyli w ekran, na którym obrazy takie jak ten zmieniałyby się co sekundę, obejrzenie całego zapisu DNA zajęłoby nam ponad sto dni. - Wskazał na monitor. - Mamy przed sobą typowy przykład, ponieważ zapis DNA zawiera błąd - tu, na dole, w linii 1201. Takie błędy i braki zdarzają się bardzo często. Dlatego właśnie przede wszystkim musimy to naprawić, nie tyle my, co komputer. Potnie DNA na mniejsze fragmenty, wykorzystując tak zwane enzymy restrykcyjne. On sam wybierze te, które najlepiej nadadzą się do wykonania zadania.
- Oto ten sam fragment DNA, z zaznaczonymi miejscami wyznaczonymi przez enzymy restrykcyjne. Zazwyczaj pozwalamy komputerom podjąć decyzję, ale musimy także wiedzieć, jakie pary podstawowe należy wstawić, aby naprawić uszkodzenie. W tym celu trzeba porównać kilka mniejszych fragmentów.
Teraz szukamy wystarczająco dużego fragmentu DNA, dzięki któremu będziemy mogli ustalić, czego właściwie brakuje. Jeżeli go znajdziemy, będziemy mogli dokonać naprawy. Te ciemne kreski, które widzicie państwo na ekranie, to maleńkie kawałeczki DNA dinozaurów, rozbite przez enzymy i poddane dokładnej analizie. Komputer składa je teraz ponownie, szukając powtarzających się fragmentów kodu. Przypomina to trochę puzzle, tyle tylko, że komputer robi to z ogromną prędkością.
Oto odtworzony przez komputer fragment DNA. Operacja, której byliście państwo świadkami, w tradycyjnym laboratorium trwałaby kilka miesięcy, ale my potrzebujemy na nią zaledwie kilku sekund.
- Zajmujecie się całym łańcuchem DNA? - zapytał Grant.
- Skądże znowu - odparł Wu. - To niemożliwe. Co prawda poczyniliśmy znaczne postępy w porównaniu z latami sześćdziesiątymi, kiedy zespół uczonych potrzebowałby aż czterech lat na odszyfrowanie fragmentu, który widzicie państwo na ekranie, ale i tak cząsteczka DNA jest dla nas jeszcze zbyt duża. Sprawdzamy tylko te odcinki, gdzie są zapisane różnice między poszczególnymi gatunkami lub które wyglądają inaczej niż DNA współcześnie żyjących zwierząt. Jest ich bardzo niewiele, ale i tak mamy z tym huk pracy."

"Park jurajski", ofkors

Wyobraź sobie teraz jakichś GenAnonymous, którzy chcąc rozsadzić prawo antygrzebieniowe zhackują owe BetterHoody, tak by celowo zsyntetyzowały same dzieci ugrzebienione.

To zresztą scenariusz nieco macleanowski (acz i takie życie realizuje vide słynny 11 września). Opcja druga to lobbing biznesu. Przypuśćmy, że genetyka tak się sprywatyzuje jak wieścił Crichton:

"Rewolucja biotechnologiczna różni się od dotychczasowych naukowych przemian trzema istotnymi szczegółami.
Po pierwsze, opiera się na solidnych podstawach. Ameryka wkroczyła w epokę atomu dzięki dokonaniom samotnej placówki badawczej w Los Alamos. Erę komputerów zapoczątkowały prace prowadzone w dziesięciu firmach. Badania z dziedziny biotechnologii, tylko na terenie Ameryki, podjęło ponad dwa tysiące laboratoriów, a pięćset korporacji przeznacza na nie co roku pięć miliardów dolarów.
Po drugie, wiele z tych przedsięwzięć można określić mianem bezmyślnych albo co najmniej lekkomyślnych. Starania mające na celu wyprodukowanie jaśniejszych pstrągów, które byłyby lepiej widoczne w strumieniu, drzew o pniach w kształcie prostopadłościanu, ułatwiających składowanie ich, lub też inplantowanie komórek zapachowych, które pozwoliłyby każdemu czuć zawsze woń ulubionych perfum, mogą wydawać się marnym żartem, ale wcale nim nie są. Fakt, iż biotechnologia znakomicie nadaje się do wykorzystania w gałęziach przemysłu tradycyjnie uzależnionych od zmieniającej się mody, takich jak produkcja kosmetyków lub organizacja wypoczynku, wywołuje tym większe obawy dotyczące takiego wyzyskania tej nowej, dysponującej ogromnym potencjałem dziedziny wiedzy, że przyniesie ona ludzkości same szkody.
/.../
Jednak najbardziej niepokojący jest fakt, że nawet wśród naukowców nie ma nikogo, kto mógłby pełnić rolę nadzorcy. Zastanawiające jest to, iż prawie wszyscy uczeni zajmujący się genetyką zaangażowali się także w komercjalizację biotechnologii. Nie ma już neutralnych badaczy. Każdy walczy o jakąś stawkę."

ibid.

Powiedzmy dalej, że do genetyki korekcyjno-upiększycielskiej dorwie się przemysł farmaceutyczny i przemysł kosmetyczny. Sądzisz, że lobby tak potężne, zaprawione w dodatku w kreowaniu mód i rozpętywaniu histerii (wiadomy lobbing na rzecz zakupu szczepionek choćby) nie będzie w stanie przeforsowywać zmian w prawie (zrazu - nomen omen - kosmetycznych, oczywiście)?
« Ostatnia zmiana: Lutego 23, 2012, 10:20:04 pm wysłana przez Q »
"Wśród wydarzeń wszechświata nie ma ważnych i nieważnych, tylko my różnie je postrzegamy. Podział na ważne i nieważne odbywa się w naszych umysłach" - Marek Baraniecki

maziek

  • YaBB Administrator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 13346
  • zamiast bajek ojciec mi Lema opowiadał...
    • Zobacz profil
Re: Akademia Lemologiczna [Dzienniki gwiazdowe]
« Odpowiedź #100 dnia: Lutego 24, 2012, 09:34:52 pm »
Uważam, że chłopczyk z grzebieniem na głowie będzie jedynie i tylko konsekwencją kosztów/dostępności. Ludzie "dorośli" już teraz robią z dziećmi z nudów (nie bo ich nie lubią czy nie z powodu, że chcą je w taki czy inny sposób wykorzystać - tylko właśnie z nudów) co chcą. Może to i będzie nawet nielegalne - np. tu, ale nie tam i tak dalej... i co z tego? Świat dowie się o tych przypadkach, kiedy będzie już za późno (to jest po 9 miesiącach)...
Człowiek całe życie próbuje nie wychodzić na większego idiotę niż nim faktycznie jest - i przeważnie to mu się nie udaje (moje, z życia).

nescitus

  • YaBB Newbies
  • **
  • Wiadomości: 20
    • Zobacz profil
Re: Akademia Lemologiczna [Dzienniki gwiazdowe]
« Odpowiedź #101 dnia: Lutego 28, 2012, 01:16:24 pm »
zabawki z nazwiskami: Hopfstosser od teorii rozwoju cywilizacji wziął się od hopsztosów (f jest zamiast wysokiego niemieckiego s, fkrybowie częfto fię tak mylili.

Q

  • YaBB Moderator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 16003
  • Jego Induktywność
    • Zobacz profil
Re: Akademia Lemologiczna [Dzienniki gwiazdowe]
« Odpowiedź #102 dnia: Marca 13, 2012, 04:23:16 pm »
O Hopfstosserze (skąd nazwisko jego) to chyba wszyscy wiedzieli...

Tymczasem... "Podróż dwudziesta druga" (czyli skok w 1954 rok).

Porządkuje pamiątki.
Starczy ich na całą salę.
Ząb wyłamany.
Oktopus, władca Memnogów (chyba nie ten co się naparzał ze Spajdermenem? ;))
Fajka z rakiety wypadła jak przelatywał (bardzo wytrzymała, ani chybi... no i lecieć musiał nisko ::)).
Kamyk w bucie wyczuł w dwusetnym sześćdziesiątym ósmym dniu podróży ;D.
Cegłą sobie mało czola nie otarł ;).
Scyzoryk.
Wspomnmienia okołoscyzorykowe.
Amputacja lekiem na katar (na Satellinie).
Znów oburzony opuścił planetę.
Kłócił się jak ziemscy kierowcy... sam ze sobą. Kilkanaście minut. (Ma Tichy do siebie szczęście...)
Stwierdził brak scyzoryka.
Wrócił szukać.
i tu dopiero wyłoniła się trudność: całe niebo roiło się od migotliwych światełek i nie widziałem, gdzie szukać Satelliny. Jest ona jednym z tysiąca czterystu osiemdziesięciu globów krążących wokół słońca Erypelazy. Większość ich posiada nadto po kilkanaście księżyców, dużych jak planety, co jeszcze bardziej utrudnia orientację. (Jeszcze lepszy układ planetarny niż ten z "Firefly", gdzie kilkadzesiąt ziemiopodonych planet i księżyców :D.)
Szum radiowy wywołany przez chcących pomóc (autoparodia sceny z "Obłoku..."?)
nadali nazwę “Satellina” bodajże dwustu rozmaitym planetom.
Zdał się na przypadek.
Lotnisko (kosmodrom raczej) takie samo, ale planeta inna.
Andrygona - stara, sypiąca się i zmurszała planeta, która powinna właściwie dawno już być wycofana z obiegu, ale dbają o nią mało, gdyż leży z dala od głównych szlaków rakietowych.
Satelliny są ponumerowane.
Władze ściągnęły go powitać.
Dzień matur. Ma uświetnić.
Pidłak, beznogi płaz wierzchowy. (Kenobi wolał gady...)
Przełamał lody podpowiadajac.
Wzdręgi - rodzaj ostryg, używanych jako ubranie.
Młody zdolny Andrygon przed komisją:
Wtem egzaminator zapytał:
- Czy kandydat potrafi udowodnić, dlaczego życie na Ziemi jest niemożliwe?
Skłoniwszy się lekko, młodzieniec przystąpił do wyczerpującego, logicznie zbudowanego wywodu, w którym wykazał niezbicie, że większą część Ziemi pokrywają zimne, niezmiernie głębokie wody, których temperaturę utrzymują w pobliżu zera pływające stale góry lodowe; że nie tylko bieguny, ale i otaczające obszary są siedliskiem przeraźliwych wiecznych mrozów i że przez pół roku panuje tam noc bezustanna: że, jak to doskonale widać przez przyrządy astronomiczne, lądy, nawet w okolicach o klimacie cieplejszym, pokrywa przez wiele miesięcy w roku zamrożona para wodna, tak zwany śnieg, grubą warstwą zalegając góry i niziny; że wielki Księżyc Ziemi wytwarza na niej fale przypływów i odpływów, które wywierają niszczące działanie erozyjne; że za pomocą najpotężniejszych lunet można dostrzec, jak często wielkie połacie planety zalega półmrok, spowodowany powłoką chmur; że w atmosferze powstają straszliwe cyklony, tajfuny i burze, co wszystko razem wzięte najzupełniej wyklucza możliwość istnienia życia w jakiejkolwiek formie. Gdyby zaś, zakończył dźwięcznym głosem młody Andrygon, jakieś istoty spróbowały wylądować na Ziemi, niechybnie poniosłyby śmierć, zmiażdżone ogromnym ciśnieniem tamtejszej atmosfery, które na poziomie morza wynosi jeden kilogram na centymetr kwadratowy, czyli 760 milimetrów słupa rtęci.
Tak wyczerpująca odpowiedź zyskała powszechną aprobatę komisji. Zdrętwiały ze zdumienia, siedziałem przez dłuższą chwilę bez ruchu i dopiero gdy egzaminator przystępował do następnego pytania, zawołałem:
- Przepraszam was, godni Andrygoni, ależ... ależ ja właśnie pochodzę z Ziemi; nie wątpicie chyba, że jestem żywy, i słyszeliście, jak mnie wam przedstawiono...
Zapanowało niezręczne milczenie. Nauczyciele byli najgłębiej dotknięci moim nietaktownym wystąpieniem i ledwo się hamowali; młodzież, która nie umie jeszcze ukrywać wzruszeń, jak wiek dojrzały, patrzyła na mnie z jawną niechęcią. Na koniec egzaminator rzekł lodowato:
- Wybacz, panie przybyszu, ale czy nie za wielkie wymagania stawiasz naszej gościnności? Czy nie dosyć ci tak podniosłego przyjęcia, fetów i dowodów szacunku? Czy nie ukontentowaliśmy cię dostatecznie dopuszczeniem do Wysokiej Żerwy Maturalnej, mało ci tego i domagasz się, abyśmy umyślnie dla ciebie zmieniali... program szkolny?!
- Ależ... Ziemia naprawdę jest zamieszkana... - wybąkałem zmieszany.
- Gdyby tak było - rzekł egzaminator patrząc na mnie, jakbym był przezroczysty - stanowiłoby to zboczenie natury.

Obrażony opuścił planetę (znów).
Wrócił do szukania scyzoryka.
W taki sposób lądowałem kolejno na pięciu planetach grupy Lindenblada, na globach Stereopropów i Melacjan, na siedmiu wielkich ciałach rodziny planetarnej słońca Kasjopei, zwiedziłem Osterylię, Awerancję, Meltonię, Latemidę, wszystkie ramiona wielkiej Mgławicy Spiralnej w Andromedzie, układy Plezjomacha, Gastroklancjusza, Eutremy, Symenofory i Paralbidy; w następnym roku przeszukałem systematycznie pobliże wszystkich gwiazd Sappony i Melenwagi oraz globy Erytrodonię, Arrhenoidę, Eodocję, Artenurię i Stroglona z wszystkimi jego osiemdziesięcioma księżycami, nieraz tak małymi, że ledwo było gdzie rakietę posadzić; na Małej Niedźwiedzicy nie mogłem wylądować, bo był tam właśnie remanent; potem przyszła kolej na Cefeidy i Ardenidy; i ręce mi doprawdy opadły, kiedy przez pomyłkę raz jeszcze wylądowałem na Lindenbladzie. (Się zapędzil, zupełnie jak szukanie potwora z Loch Ness na Mazurach ;).)
Planeta przypominająca Satellinę. Postać w habicie dominikanina. (Arago też dominikanin...)
Ojciec Lacymon, przełożony wszystkich misji działających na obszarach pobliskich gwiazdozbiorów w promieniu sześciuset lat świetlnych.
Niezła proporcja: około pięciu milionów planet, w tym dwa miliony czterysta tysięcy zamieszkanych.
Meodracyci, jak wiadomo, mają uszy pod pachami.
Obiad, przyrządzony z miejscowych potraw (tęciwe piżanki w drżonie, drumble ustercone, a na deser miesiochy). (W "StarTreku" nawet bankiety z pozaziemskim żarciem były.)
Liliowe słońce.
Pterodaktyle (śpiewały w krzakach).
Problemy w pracy misyjnej.
Tak na przykład Pięciomiakowie, mieszkańcy gorącej Antyleny, którzy marzną już przy 600 stopniach Celsjusza, słyszeć nawet nie chcą o raju, natomiast opisy piekła budzą w nich żywe zainteresowanie, a to dla korzystnych warunków (smoła wrząca, płomienie), jakie tam panują. Poza tym nie wiadomo właściwie, którzy z nich mogą wstępować do stanu kapłańskiego, albowiem rozróżnia się u nich pięć płci; jest to niełatwy problem dla teologów.
Bżutowie na przykład uważają powstawanie z martwych za czynność tak codzienną, jak wdziewanie odzieży, i w żaden sposób nie chcą uznać tego zjawiska za cud. Dartrydzi z Egilli nie mają rąk ani nóg; mogliby się żegnać tylko ogonem, lecz nie mogę o tym sam decydować; czekam na odpowiedź stolicy apostolskiej - cóż, kiedy Watykan milczy już drugi rok...
Okrutny los ojca Orybazego.
In partibus infidelium (potem Dukaj o tym samym...).
Za czym najpierw zdarli mu z grzbietu skórę i namaścili to miejsce smołą, jak to zrobił kat Irlandii świętemu Hiacyntowi, potem odrąbali mu lewą nogę, jak to poganie uczynili świętemu Pafhucemu, następnie rozpruli mu brzuch i wsadzili weń wiecheć słomy, jak się to przydarzyło błogosławionej Elżbiecie normandzkiej, za czym wbili go na pal, jak Emalkici świętego Hugona, połamali mu żebra, jak Tyrakuzanie świętemu Henrykowi z Padwy, i spalili go powolutku na małym ogniu, jak Burgundzi Dziewicę Orleańską. Potem zaś odsapnęli, umyli się i jęli łzy ronić rzewne za swym utraconym pasterzem.
- Czcigodny ojcze, wiemy dobrze, że będziemy potępieni i męczeni do końca świata, i musieliśmy toczyć straszne walki duchowe, zanim powzięliśmy ten zamiar, jednakowoż ojciec Orybazy nieustannie powtarzał nam, że nie ma takiej rzeczy, której dobry chrześcijanin nie uczyniłby dla swego bliźniego, że należy oddać mu wszystko i na wszystko być dlań gotowym; tak więc zrezygnowaliśmy z największą rozpaczą ze zbawienia myśląc tylko o tym, by najdroższy ojciec Orybazy zyskał koronę męczeńską i świętość. Nie umiem ci powiedzieć, jak trudno nam to przyszło, bo zanim przybył do nas ojciec Orybazy, żaden z nas muchy nawet nie ukrzywdził.
Worek z suma zebraną na proces kanonizacyjny.
Torturowany ojciec Orybazy odpowiedział jednym tylko słowem, całkiem niepojętym i niezrozumiałym; nie wiemy, co by znaczyło, bo nie znaleźliśmy go ani w książeczkach do nabożeństwa, które nam wręczył, ani w Piśmie Świętym.
Groźba wyginięnia mieszkańców Arpetuzy - tak bardzo zapragnęli zbawienia, że wszyscy ślubowali i zachowują czystość!
Od dwu tysięcy lat Kościół głosi wyższość troski o zbawienie duszy nad sprawami doczesnymi, lecz nikt nie brał tego dosłownie, na miły Bóg! Ci Arpetuzańczycy poczuli co do jednego powołanie i wstępują masowo do klasztorów; wzorowo przestrzegają reguły, modlą się, poszczą i umartwiają, a tymczasem upada przemysł, rolnictwo, nadciąga głód i zagłada grozi planecie.
tymczasem na planetach zaczęły jak grzyby po deszczu wyrastać misje kalwinów, baptystów, redemptorystów, mariawitów, adwentystów i sam nie wiem jakie jeszcze!
Olbrzymia błękitna mapa nieba gwiazdowego; cała jej prawa strona była zaklejona papierem.
Obszary te zamieszkują ludy o niesłychanie wysokiej inteligencji. Głoszą one materializm, ateizm i zalecają skupiać wszystkie wysiłki wokół rozwoju nauki, techniki i doskonalenia warunków życia na planetach. Posyłaliśmy do nich naszych najmędrszych misjonarzy, ojców salezjanów, benedyktynów, dominikanów, ba, nawet jezuitów, natchnionych głosicieli słowa bożego, mówców miodoustych; wszyscy, wszyscy powracali ateistami!!
- Bezpieczeństwo marnego ciała przełożył nad zabezpieczenie ducha, czy to nie potworne?!
Pomoc specjalistów z ambasady amerykańskiej: - Jest tu około dwustu tomów przedstawiających z największą szczegółowością metody gwałtu, terroru, sugestii, szantażu, wymuszania, hipnozy, zatruwania, tortur i odruchów warunkowych, których oni używają do tępienia wiary. Włosy mi wstawały na głowie, kiedy to przeglądałem. Tam są fotografie, zeznania, protokoły, dowody rzeczowe, opowiadania naocznych świadków i Bóg wie co jeszcze. Zachodzę w głowę, jak oni to wszystko tak prędko zrobili i co to znaczy technika amerykańska.
Po prostu uczą, co to jest Wszechświat, skąd wzięło się życie, jak się rodzi świadomość i jak stosować naukę na pożytek powszechny. Mają dowód, z którego pomocą potrafią wykazać, jak dwa a dwa jest cztery, że cały świat jest wyłącznie materialny.
Ocalił wiarę jeden tylko ojciec Serwacy, i to tylko dlatego, że jest głuchy jak pień.
Młoda zakonnica, karmelitanka. Po czterech miesiącach wróciła, w jakim stanie! Przestała miewać widzenia, wstąpiła na kurs pilotów rakietowych i poleciała z ekspedycją badawczą do jądra Galaktyki, biedne dziecko!
Słyszałem niedawno, że objawiła się jej święta Melania, i serce zadrżało we mnie od radosnej nadziei, ale okazało się, że jej się tylko ciotka śniła.
O, żebyż  o n i  zechcieli prześladować religię, żeby zamykali kościoły, rozpędzali wiernych, ale niestety, nic podobnego, na wszystko pozwalają: i na odprawianie nabożeństw, i na szkolnictwo duchowe, tyle że rozpowszechniają swe dowody i teorie.
Najpierw ignorowanie, potem plany krucjaty.
- Owszem, nie byłoby to złe; gdyby się wysadziło ich planety, zburzyło miasta, spaliło księgi, a ich samych wytłukło do nogi, może udałoby się ocalić naukę miłości bliźniego, ale kto ma pociągnąć na tę krucjatę? Memnogowie? Arpetuzańczycy może? Pusty śmiech mnie chwyta, a zarazem trwoga!
Uściskał steranego kapłana i scyzoryk się znalazł.



Znów komasując (treść jednej z moich ulubionych "... podróży"):

- Tichy - jak zwykle - Tichemu wilkiem,
- argumentacja przeciw możliwości życia na Ziemi jako kpina z antropomorficznych/geomorficznych oczekiwań speców od SETI,
- ziemska religia z zderzeniu z pozaziemskością (ale i z dosłownym potraktowaniem jej nakazów),
- przytyki pod adresem USA (czy bezzasadne?),
- pytanie odcinka ;): czy jest możliwe takie rozwinięcie wiedzy by w sposób pewny wykluczyła religię*? (ładnie się nam to splata z "... dwudziestą pierwszą"...)

W sumie o wszystkim tym była już na Forum mowa...

* Dawkins powie, że już to zaszło...
« Ostatnia zmiana: Marca 13, 2012, 07:45:18 pm wysłana przez Q »
"Wśród wydarzeń wszechświata nie ma ważnych i nieważnych, tylko my różnie je postrzegamy. Podział na ważne i nieważne odbywa się w naszych umysłach" - Marek Baraniecki

olkapolka

  • YaBB Administrator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 6888
    • Zobacz profil
Re: Akademia Lemologiczna [Dzienniki gwiazdowe]
« Odpowiedź #103 dnia: Marca 14, 2012, 01:22:36 am »
- ziemska religia z zderzeniu z pozaziemskością (ale i z dosłownym potraktowaniem jej nakazów),

Zgadzam się z Cetarianem, że lemowej groteski nie należy brać dosłownie - zresztą przerabialiśmy to wcześniej. Stąd: czy koniecznie z pozaziemskością? Czy może wystarczy próba przeszczepienia wiary obcym z Ziemi? Mam wrażenie, że już cytowałam - niemniej...a propos (jednak;)) dosłownego traktowania nakazów:
- Słyszeliśmy, że biali jedzą ludzi.
- Bzdura jakaś. Kto tak mówi?
- Najstarsi. Pamiętają jeszcze czasy, kiedy po naszej puszczy kręcili się biali.To byli szamani złych duchów. Odprawiali obrzędy, składali ofiary...I zapraszali nas żeby się przyłączyć. Chcieli, żebyśmy razem z nimi jedli ciało jakiegoś człowieka i popijali jego krwią. Na szyjach mieli zawieszone żelazne trupy, takie same jak ten - wskazał palcem srebrny krzyżyk na mojej szyi. - Więcej nie wiemy, bo to było bardzo dawno temu.
- I co się z nimi stało?
- Zostali przepędzeni. U nas nie wolno jeść ludzi, gringo. Ani pić krwi - mówiąc te słowa popatrzył na mnie znacząco.


z Gringo wśród dzikich plemion Cejrowskiego.

Cytuj
- pytanie odcinka ;): czy jest możliwe takie rozwinięcie wiedzy by w sposób pewny wykluczyła religię*? (ładnie się nam to splata z "... dwudziestą pierwszą"...)
(...)
* Dawkins powie, że już to zaszło...

Co znaczy "wykluczyła religię"? Udowodniła, że Boga nie ma? Boga, bóstw każdej religii? Nie, nie jest możliwe. Wg mnie nie ma to nawet związku z "pewnym wykluczeniem" : dla tych, którzy nie mają wiary, nie potrzebują jej - nauka/wiedza dawno to zrobiła albo zyskali przez nią potwierdzenie własnych przekonań. Są jednak tacy ludzie, którzy mają silną potrzebę wiary - i tutaj nie pomogą żadne argumenty, dowody, wykluczenia. Jak powiedział Witkacy: wierzy się albo nie.
Dawkins mówi o tym tak:
Nauka niestrudzenie obala odwieczne wierzenia religijne wyjaśniające tajemnicę życia. Jednak wyznawcy wielkich religii – judaizmu, chrześcijaństwa i islamu – wolą ignorować racjonalne argumenty i wierzyć we wszechwiedzącego stwórcę, którego istnienia nigdy nie da się udowodnić.
Po prostu owi wyznawcy nie potrzebują tego dowodu.

A propos pytania odcinka i Dawkinsa: w BBC Knowledge (w marcowych programach) postanowili dać odpowiedź na pytanie: Czy Bóg istnieje? To pytanie jest zarazem tytułem cyklu:
http://www.bbcknowledge.com/poland/czy-bog-istnieje/

Pierwszym z cyklu jest dwuczęściowy dokument - Korzenie zła? -  zrealizowany przez Dawkinsa:
http://www.bbcknowledge.com/poland/programmes/root-of-all-evil
Kolejne prezentują odmienne postawy:
http://www.bbcknowledge.com/poland/programmes/real-jesus
Próby godzenia nauki z religią:
http://www.bbcknowledge.com/poland/programmes/story-of-god
http://www.bbcknowledge.com/poland/programmes/did-darwin-kill-god
Także dramatyzowany dokument (hm...) o Darwinie:
http://www.bbcknowledge.com/poland/programmes/darwins-struggle

Mężczyźni godzą się z faktami. Kobiety z niektórymi faktami nie chcą się pogodzić. Mówią dalej „nie”, nawet jeśli już nic oprócz „tak” powiedzieć nie można.
S.Lem, "Rozprawa"
Bywa odwrotnie;)

Q

  • YaBB Moderator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 16003
  • Jego Induktywność
    • Zobacz profil
Re: Akademia Lemologiczna [Dzienniki gwiazdowe]
« Odpowiedź #104 dnia: Marca 14, 2012, 11:13:52 pm »
Zgadzam się z Cetarianem, że lemowej groteski nie należy brać dosłownie - zresztą przerabialiśmy to wcześniej. Stąd: czy koniecznie z pozaziemskością? Czy może wystarczy próba przeszczepienia wiary obcym z Ziemi?

Hmm... Dla mnie jednak lemowska groteska traktowana tylko jako groteska (a więc zabawa formą, językiem itp.) oraz żartobliwa aluzja do spraw ziemskich straciłaby sporo ze swego uroku (pewnie przez to ile eSeFów w życiu przyswoiłem; sporo z nich było zresztą - nieintencjonalnie - znacznie umowniejszych niż "Dzienniki..." - intencjonalnie), ale nie o moje gusta tu chodzi... Chodzi raczej o to, że nie wierzę, by Lem - który okazywał programową pogardę historiom ubranym w kostium SF, gdy był on bez znaczenia dla (sensacyjnej czy romansowej) fabuły - sam po ten kostium sięgał chcąc mówić o tu-i-teraz...

Dawkins mówi o tym tak:
Nauka niestrudzenie obala odwieczne wierzenia religijne wyjaśniające tajemnicę życia. Jednak wyznawcy wielkich religii – judaizmu, chrześcijaństwa i islamu – wolą ignorować racjonalne argumenty i wierzyć we wszechwiedzącego stwórcę, którego istnienia nigdy nie da się udowodnić.
Po prostu owi wyznawcy nie potrzebują tego dowodu.

Poczekaj... W zasadzie mówisz tu to samo co ja, tzn, że zdaniem Dawkinsa już doszliśmy do wiedzy tych z zaklejonej części mapy, tylko niektórzy z nas to świadomie ignorują. Odwołujesz się przy tym do pozaracjonalnych motywów wiary, ale ja nie o tym... Chodziło mi raczej o to czy jest możliwy taki, zbudowany na empirii, system wiedzy, który w sposób pewny wykluczy metafizykę jako taką.

Lem '54 być może w to wierzył, Lem '71 jest dla metafizyki znacznie łaskawszy.

A propos pytania odcinka i Dawkinsa: w BBC Knowledge (w marcowych programach) postanowili dać odpowiedź na pytanie: Czy Bóg istnieje? To pytanie jest zarazem tytułem cyklu:

Cykl zapewne b. zacny i naśmiewać się zeń nie zamierzam, ale... tak mi się jakoś skojarzył:
&feature=player_detailpage#t=14s
« Ostatnia zmiana: Marca 14, 2012, 11:19:44 pm wysłana przez Q »
"Wśród wydarzeń wszechświata nie ma ważnych i nieważnych, tylko my różnie je postrzegamy. Podział na ważne i nieważne odbywa się w naszych umysłach" - Marek Baraniecki