Cóż, i ja na nowych "Gwiezdnych Wojnach" (nawet na tzw. premierze uroczystej) byłem... Nawet mi przypadły mi do gustu same w sobie, natomiast powodują, że zadaję sobie niepokojące pytania o przyszłość tego świata...
[TU SIĘ ZACZYNAJĄ SPOILERY]Fabularnie rzecz, bowiem, przypomina Epizod IV z prostą, wyrazistą fabułą. Nie zawiera też EP VII jawnych bzdur (jak na standardy
starłorsowe) czy niezręczności, jakie trafiały się EP VI i
prequelom, ale i jawnej głębi. Broni się klimatem, mistrzowskim wyczuciem ducha, stylistyki, Sagi, ale bohaterowie nie mają historii w sumie, ci nowi. Nie znamy ich przeszłości, osobowość poznajemy pobieżnie. Nawet Kylo - wiemy czyj syn i, że upadł -
wsio.
Przy czym, owszem - w "A New Hope" też wiele o bohaterach nie wiedzieliśmy, ale jest jedna różnica - tam sposób gry mówił wszystko o danej postaci, tu jakby to mniej czytelne.
Rey i Finn wypadają przyzwoicie - tylko to nie on jest wybrańcem Mocy, to ona. Poe Dameron też nieźle wypada. Tylko są b. standardowi. Bohaterska, rezolutna sierota o wielkiej mocy (tak, we władaniu Mocą Rey jest tak potężna, bez treningu, że - jak dobrze pójdzie - w EP IX słońca będzie rozpalać i gasić) - pół Hana, pół Luke'a (ciekawym rysem psychologicznym było, że została w biedzie, na Jakku, bo tam rodziców ostatni raz widziała i żyła nadzieją, że wrócą). Tchórz i dekownik o złotym sercu dojrzewający do bohaterstwa (to Finn - skądinąd jest Stormtroperem od małego wychowanym przez First Order, który w czasie pierwszej akcji przeżywa nagle kryzys sumienia i buntuje się, tj. ucieka). Stereotypowy chwacki pilot z charyzmą typową dla takiegoż pilota (to znów Poe).
Kylo Ren to specyficzny przypadek - syn Hana i Lei zwący się jednak Ben, nie
Jacen (charakterologicznie krzyżówka tego ostatniego z młodym
Kypem Durronem). Straszny
emo. Rozbity psychicznie pryszczaty mazgaj (sala się śmiała jak zdjął hełm i nastoletnią, brzydką, twarz pokazał), co demoluje swój gabinet świetlówką. Jest żałosny, ale to nie razi, bo wydaje się celowe.
Tajemniczy Snoke, to - przypuszczalnie - mistrz Sidousa,
Darth Plagueis (dużo tropów na to wskazuje). Dziwnie wypada - manifestuje się wielkim hologramem i mówi grzmiącym głosem, a Ren i Hux stoją przed nim jak dwa dzieciaki -
"tatusiu, to nie ja - to on".
Najciekawiej wypadają postacie drugoplanowe - b. spielbergowski, rezolutny BB-8. Nie mówi, tak jak R2-D2, nie ma mimiki, a jednak każda jego ekranowa chwila przyciąga uwagę.
Generał Hux, dowódca bazy -
sukinsyn gorszy od Tarkina (w czasie trwania filmu parę miliardów ofiar niewątpliwie bierze sobie na sumienie), a jednocześnie ciut zniewieściały metroseksualista (nie zdziwiłbym się, gdyby w przyszłym Epizodzie wyszedł zeń gej), przy tym Hitlerek trochę, z wybitnym rysem maniakalnym (stylizacja celowa), a poza tym przemądrzały Smurf Ważniak co chwila donoszący na Rena Snoke'owi, jak mały skarżypyta (tak sobie wyobrażam prymusów
Akademii na Caridzie w czasach staroimperialnych).
Polubiłem tego typa, bo - choć stanowi nałożenie paru schematów i manieryzmów - wydaje się ciekawą, acz wybitnie antypatyczną, postacią, mogącą kryć jakąś tajemnicę (i on historii nie ma).
Jeszcze lepiej - acz mniej niepokojąco - wypada Maz Kanata.
Bohaterka również w tradycji spielbergowskiej, skrzyżowanej z hensonowską. Znająca Moc, choć nie Jedi. Pełniąca trochę rolę matrixowej Wyroczni. Mająca w sobie trochę z różnych istot z "Niekończącej się opowieści" i z "FarScape". Żyjąca tysiąc lat, nadludzko mądra, niesamowita. Szkoda, że przypuszczalnie więcej jej nie zobaczymy.
Jeśli chodzi o strony konfliktu... First Order - zachodni komentatorzy widzą krzyżówką metafory ISIS i ruchów neonazistowskich zarazem, ew. ruchu rekonstruktorskiego, którego członkowie nagle dostali potężne zabawki i szansę zagrania swoich idoli w realnym życiu. Coś w tym jest...
Trzeba dodać, że członkowie FO zdają się być w większości młodzi/bardzo młodzi tak na oko (może poza kapitan Phasmą, jej skrzeczący głos młodo nie brzmi), a większość z nich to Szturmowcy, nie klony jednak, co ciekawe, a porwane dzieci, którym maszynowo prano mózgi.
Kierowane przez Leię Resistance - choć ma młodych pilotów - to z kolei, jak się zdaje, organizacja emerytów Rebelii, toczących walkę z sierotami po Imperium, bez (przynajmniej oficjalnego) wsparcia Nowej Republiki.
W zasadzie wszystkie ich walki toczone są myśliwcami, bez niszczycieli, skąd wzięła się fan-hipoteza, iż to dowodzi, że walczą ze sobą ekstremiści, którzy nikogo poza sobą - do czasu - nie obchodzą.
Do czasu, bo FO ma Starkiller Base - planetę przebudowaną na nieprawe dziecię Gwiazdy Śmierci i
Galaxy Gun, jak zachodni złośliwcy komentują. Wsysało toto gwiazdy i ich materią oddawało strzał, paląc planety. Taki
przepakuś, teraz w Odwiecznym Versusie Startrekowo-Starwarsowym (TM) UFP nie ma teraz szans. (Oczywiście Starkiller Base narobi ogromnych szkód i - nie mniej oczywiście - załatwi ją w końcu Poe, a broniona będzie słabiej niż obie GŚ).
Wielka Trójka OT? Han i Leia to cienie samych siebie, starcy złamani wyborem dokonanym przez syna. Ona dowodzi Resistance, on - wszystkim na złość - do szmuglu wrócił, ale bladzi są i bez charyzmy, widać, że stracili chęć życia. Luke znowu to Yoda-bis - gdy uznał, że zawiódł samotnie się zaszył, a lokalizacja jego siedziby zapisana jest w BB-8, więc robota tego wszyscy szukają, a Finn i Rey - zbiegiem okoliczności ze sobą i z nim zetknięci - mają.
Pewne decyzje są b. kontrowersyjne, może nawet nie tyle same w sobie, ile jako wstęp do tego, co może (czy wręcz musi) z nich wyniknąć.
Otóż bowiem Abrams nie tylko, że nie buduje w sumie tla polityczno-technologicznego, tylko żongluje wątkami oryginalnej trylogii (zaczynam tęsknić do, kulawego czasem, rozpolitykowania PT i jakoś brak mi szerszego obrazu świata z
prequeli, że już o EU nie wspomnę; tu świata w sumie nie ma), to on se tam jeszcze b. czyści przedpole. First Order broń mając wsysającą gwiazdy i jedną salwą z tejże spalili czołowe światy Republiki na czele z Coruscant (sic! według słów ewidentnie rozpromienionego tym Huxa wszystkie czołowe światy Republiki poszły, jedną salwą, a myśmy na StarTreku płakali Vulcana i Romulusa), a potem znów
ci dobrzy wysadzili tę planetę-bazę, redukując First Order do paru ocalałych głównych
łotrów, jak się zdaje.
Znaczy: film jest przyzwoity, ale boję się pytać co zostanie ze świata SW jaki znamy - skoro nie ma Imperium, nie ma Republiki, nie ma większości First Order teraz też, zapewne, Hana synalek zabił (chciał, by go Jasna Strona nie kusiła, biedaczek), a przy tym widać, że zarówno FO, jak i dowodzone przez Leię Resistance to nie są b. liczebne organizacje.
Jednocześnie to błyskawiczne wybicie całej(?) Republiki pokazuje, bardziej niż filmy Lucasa, jak mało w "SW" znaczą statyści... I zdaje się - redukowanie roli statku i szeregowej załogi w jego filmach "ST" też to potwierdza - że Abrams nie ma wyczucia epiki, więc tnie wszystko, by kameralnie było.
Podsumowują: odbieram Epizod VII trochę jak
startrekowy "First Contact" (choć irytujących wad "FC" nie ma), tj. jako niezgorszy -
per se... jak na konwencję - film, który jednak otwiera drogę do potencjalnej strasznej destrukcji świata i serii...
A J.J. chyba już nie ucieknie od opinii burzyciela cudzych światów.
ps. Oczywiście...
http://www.theverge.com/2015/12/20/10629100/star-wars-the-force-awakens-starkiller-base-sun-physics