Dla uczczenia startu Europa Clippera powtórzyłem sobie "2010". Paradoksalnie trudno cokolwiek powiedzieć o nim, bo to prosty film, z okrojonymi wątkami psychologicznymi (nie dowiemy się ani jak Floyd przekonał Kibruk by mu uwierzyła, że spotkał Bowmana, ani jak wyglądał proces zreflektowania się światowych przywódców, ani jak ziemska społeczność zareagowała na drugie słońce) i robopsychologicznymi (co właściwie myślał sobie HAL gdy zażądano od niego poświęcenia) - Hyams usiłuje tu być spadkobiercą Kubricka, ale nie potrafi przekazać tyle między wierszami. To co dostajemy to przyzwoite, i zakończone iście baśniowym (ale Trzecie Prawo Clarke'a chyba wszyscy znamy) happy endem kosmonautyczne widowisko z nieźle zachowanym (choć o to kiedy/gdzie na Leonowie działa ciąg, a kiedy/gdzie - centryfuga - próżno pytać) realizmem działań. Okazjonalnie wzbogacone o ciekawe aspekty - jak heywoodowa willa, do której sobie delfiny wpływają, i intrygujące, choć rzadkie powiewy psychologicznego realizmu jednak (to ktoś panikuje lub się z myślami bije, to żona się frustruje, bo mąż na wiele miesięcy między planety poleci, no i jest jeszcze ta quasi-erotyczna scena przytulania się niepotrzebnej na mostku dwójki w czasie wykonywania niebezpiecznego manewru).
Fajnie jednak, że ten film powstał, i szkoda, że obecni twórcy nie idą tą drogą zbyt często.
(Oczywiście o tym, jaką furorę zrobił potem projekt Leonowa w "Babylon 5" też, oglądając, zapominać nie sposób.)