Zapomniałem jak się nazywały te ustrojstwa z "Obłoku...", jąłem więc kartkować. To na co natrafiłem jest jeszcze w swym patosie b. młodzieńcze, ale już piękne...
"Ogień wydał planety. Z ognia, z wystygłej materii gwiazdowej powstało życie. Jego wiotka, galaretowata substancja w miliardach ślepych prób stworzyła pancerze wapienne i krew, skrzela i serca, oczy, szczęki i trzewia. Tak rozpoczęło się pożeranie i rozmnażanie, powolny wzrost i gwałtowny upadek. Walcząc o przetrwanie, jedne stworzenia uchodziły z morza na ląd, inne powracały do oceanu, płetwy przemieniały się w łapy, łapy w skrzydła, a te znowu w płetwy. Życie rwało się, zamierało wśród epok górotwórczych, zastygało milionami kadłubów w kamieniejącej lawie i podnosiło jak wracający temat muzyczny, wciąż inny, a jednak taki sam; pełna bólu, gwałtowna melodia, zapadająca w milczenie, śmierć i znowu odzywająca się w głębi wód, na szczytach górskich, w śniegach i piaskach pustyń.
Z tej milionokształtnej nawałnicy zgonów i narodzin, z nieustającej walki, z mroku i żarłoczności wyszedł człowiek, nazwał planetę, jej niebo bezimienne i wszystko, co ujrzał, aż do gwiazd. Tak rozpoczęło się budowanie cywilizacji. Niebo — to były kiedyś pokorne światła planet, ślizgające się z niebiańską muzyką po kryształowych sferach; na nieruchomym sklepieniu drżało mrowie gwiazd, obłaskawionych tłumaczeniem, że są tylko ornamentem na murach, za którymi rozpoczynają się obszary wiecznej szczęśliwości. Człowiek próżno jednak wsłuchiwał się w noce, pragnąc usłyszeć wszystko odkupującą muzykę niebios; zwątpił i powstał przeciw niebu, zburzył sklepienia raju, przekroczył skłamane granice i wstąpił w czarną pustkę, a chociaż prócz gorejących mgławic, dążących z jednej nieskończoności w drugą, niczego nie napotykał na swej drodze, szedł dalej, poszukując nie muzyki sfer, lecz odpowiedzi na pytania: gdzie się narodził, czym jest i co ma czynić, żeby jego życie stało się niezbędne dla świata.
My, pierwsi ludzie lecący do gwiazd, uginaliśmy się nie tylko pod samotnością próżni. Dręczyła nas nie wypowiadana nigdy, głęboko skryta myśl, że nasze trudy pójdą na marne. Każdy pojmował, że nawet podróżując z szybkością światła, człowiek będzie mógł dotrzeć ledwo do kilku najbliższych słońc. Osiągnięcie dalekich systemów planetarnych, podróże transgalaktyczne, przemierzenie całego obszaru Drogi Mlecznej zdawało się utopijną mrzonką. Czarne przepaści, które nawet światło przebywa w milionoleciach, zamykały drogę do gwiazd."
Tak się zaczyna "Goobar, jeden nas".
Nie pamiętałem tego fragmentu. Dobrze, że nań natrafiłem.