A serio to, jak napisałem, być może "skopiowany" w ogóle niczego by nie zauważył. Można taki eksperyment wykonać bez jego wiedzy i potem próbować wysondować, czy miało to jakiś wpływ na niego. Stawiam że nie, podobnie jak przypuszczam doskonale będzie czuł się człowiek stworzony (zaprojektowany) od zera z zupełnie sztuczną dotychczasową historią życia. Problem jest filozoficzny.
Tak jak w moim opowiadaniu na podstawie Lema.
Wysondować się od niego nie da- czy nie istnieje, ale czy ma wpływ na niego rozłożenie i szybkie złożenie z powrotem z atomów ( niekoniecznie szybkie- dla nicości czas subiektywnie nie płynie)- da się dosyć dosadnie i dobitnie stwierdzić, jeżeli maszyna syntezująca idealnie jego samego niechcący zadziała dwa lub więcej razy.
Na któregoś "jego" z ich wszystkich "ja" w identycznych materialnych ciałach musi mieć to wpływ.
Chyba, że przeżywa sam jednocześnie w wielu miejscach naraz jako "oni" ale "on" sam ?
A śmierć nie istnieje.
Gdyby nie było paradoksu Stanisław Lem nie napisłby tych wspaniałych fabuł opartych o realny problem życia i śmierci i prawdy o świadomościach.
Przymknął oko na paradoks na przykład w Dziennikach gwiazdowych.
W podróży siódmej bohater w wirach czasowych nagle spotyka samego siebie z poprzedniego dnia, potem więcej ludzi, którymi sam jest a na końcu cały tłum nawskrzeszanych żywych Ijonów Tichych od dziecka do starca- którymi jest.
W podróży czternastej otwiera oczy po tym jak meteroryt go zabił i dowiaduje się, że jest kopią. Pyta niecierpliwie tamtejszej istoty: "A gdzie są te.., no wie pani..?" (zwłoki jego samego)
W podróży dwudziestej trzeciej na planecie Bżutów zapoznaje się z ciekawym zwyczajem rozwiązującym problemy mieszkaniowe. Z powodu małej ilości powierzchni dla obywateli Bżutowie wymyślili sposób aby to rozwiązać. Pobiera się od każdego rysopis atomowy- dokładny wzór ułozenia wszystkich molekuł w ciele obywatela i programuje tym osobiste aparaty w każdym domu.
Bżut przychodząc z pracy wchodzi do takiego aparatu, zostaje rozproszkowany na pył i w tej zminimalizowanej postaci spokojnie śpi do rana. Potem aparat sytetyzuje go, i przywrócony do życia obywatel wstaje i idzie do pracy.
Ijon Tichy pewnego razu niechcący rozsypuje garstkę szarego proszku nie wiedząc, że to materia jego znajomego Bżuta. Przerażony nie wie co robić, a tymczasem synek gospodarza przynosi garść węgla, siarki cukru i piasku, wrzuca do wnętrza aparatu i po chwili wychodzi z niego cały i zdrowy jego ojciec.
Kiedyś i sam Tichy postanowił spróbować tego ciekawego zwyczaju i tak w nim zasmakował, że korzystał codziennie. Tylko raz coś się zepsuło w aparaciku i rankiem obudził się w stroju Napoleona w złotym pierogu na głowie cesarskim mundurze i ze szpadą i berłem w ręku. Próbowali go nakłonić aby poddał się przeróbce korygującej ale zniesmaczony Tichy już więcej nie chciał sie w to bawić. Pozostał takim, jakim go zsyntezowano ostatnio.
Oczywiście na tamtej planecie podróżuje się też wykorzystując tę zasadę.Albo porozproszkowaniu tamtejsza poczta przenosi przesyłkę z nim do miejsca przeznaczenia a tam aparat odtwarza go całego i zdrowego, albo jak ktoś bardzo się spieszy nadaje tylko swój rysopis atomowy telegraficzne a u celu syntezują go z innych atomów.
Żeby oryginał nie protestował, że tak naprawdę nigdzie się nie udał- rozproszkowuje się go i oddaje do archiwum.
Oczywiście taki sposób podróżowanie najeżony jest niesłychanymi niebezpieczeństwami, nieznanymi ludzkości w ubiegłych wiekach.
Właśnie kiedy Tichy tam przybył, prasa donosiła o niesłychanym wypadku, który się ostatnio zdarzył.
Pewien młody Bżut imieniem Termofeles miał udać się do miejscowości położonej na przeciwnej półkuli aby wziąć tam ślub. Ze zrozumiałą niecierpliwościa poszedł do urzędu pocztowego aby go nadano. W tym momencie przyszedł drugi urzędnik na zmianę i nie wiedzac nic nadał go po raz drugi. Przed stęsknioną narzeczoną stanęło jednocześnie dwóch identycznych Termofelesów pałających do niej gorącym uczuciem.
Co tam się nie działo, jakie zamieszanie w całym orszaku weselnym, jaka rozpacz ukochanej!
Potem próbowano nakłonić jednego z narzeczonych aby zgodził się dobrowolnie poddac rozproszkowaniu i rozwiązać dziwny ontologiczno - romantyczny incydent. Nic z tego. Kazdy z nich twierdził, że to tylko on jest prawdziwym jedynym Termofelesem i powinien być ze swoją narzeczoną.
Sprawa poszła do sądu. Ciągnęła sie przez wiele instancji i jeszcze nie skończyła kiedy Ijon Tichy opuścił planetę.
Podobno wydano salomonowy wyrok: nakazano rozproszkować obu narzeczonych a odtworzyć jednego.
W tym momencie, rzeczywiście można się zdrowo uśmiać z takich manipulacji świadomościami. Przecież i tak ten
jeden to będzie ontologicznie- identyczny
trzeci.!
Nie prościej było dorobić drugą identyczną piękną narzeczoną?
A potem niech miłość sama wykryje ukochanego
Jak w tej baśni o dwunastu identycznych pannach, z których królewicz musi dobrze wybrać tę, którą wcześniej kochał.
W rzeczywistej sytuacji po naszej śmierci i zmartwychwstaniu byłoby o tyle trudniej, że nie tylko ciała tych dziewcząt byłyby identyczne, ale i skopiowane zostały świadomości. Nie mogłaby więc ta właściwa dać żadnego znaku, przez machanie chusteczką czy coś takiego. Każda z nich myśli, że to tylko ona jest tą prawdziwą.
Wszystkie dwanaście panien uważa się niezbicie za kontynuację tamtej zmarłej!
Jedna, która rzeczywiście istniała wcześniej przed śmiercią, wie że to ona, ale nie może tej wiedzy nikomu przekazać ani udowodnić tego zewnętrznemu obserwatorowi.
Wszystkie mają identyczne właściwości, a jednak nie są nią. To jest ta zagadka ontologiczna.
Lem fajnie opisywał dylematy takiego człowieka, który jednocześnie wie, że idealnie odtworzona z atomów kopia jego samego musi być nim, i jednocześnie uznawał to za niemożliwe dopóki oryginał, czyli on sam jeszcze żyje.
W "Cyberiadzie" stary król Rozporyk rozpustnik straszny, zażyczył sobie aby mu skonstruowano rozrywkę polegającą na odtworzeniu jego samego, ale młodego i jurnego w otoczeniu ślicznotek.
Na podstawie dokładnego rysopisu atomowego sporządzono to co sobie zażyczył. Postawiono go przed aparatem, w którym król widzi zsyntezowane swoje ciało, jak sam młody i jurny zabawia się z dziewczyną, a takie jest to doskonałe i pociągające, że nikt nie ma wątpliwości, że to sam Rozporyk w młodym wieku.
Ale stary król Rozporyk nie wygląda na zadowolonego. Wali głową o szklaną szybę, która oddziela jego od jego samego z dziewczyną we wnętrzu maszyny syntezującej i chce się tam dostać!
Wrzeszczy na inżyniera Chytriana, który go z rysopisu atomowego odtworzył, że chociaż jest tam jako młody jurny Rozporyk to jeszcze nadal jest tutaj na zewnątrz i nie ma dostępu do tamtego siebie samego z rozkoszami.
Inżynier nie widzi problemu. Wszystko wykonał zgodnie z pragnieniem króla. Tamten młody Rozporyk jest co do atomu zgodny z zapisanym składem atomowym który miał król właśnie w tamtym młodym wieku. Ale jeżeli król jest niezadowolony bo nie powrócił do młodości jako tamten on, tylko dlatego, że jeszcze tkwi tu, to może postarać się aby przeszkadzającego starego oryginału nie było. Wtedy król jednym skokiem znajdzie się w tamtym młodym swoim "ja", użyje z dziewczyną , a nie będzie tylko patrzył na siebie samego jak on to robi. Po czym podnosi za plecami króla ciężki młot
Natomiast już poważnie bez omijania paradoksu Lem rozważał te sprawy w Summie Technologicznej.
Telegrafowanie pana Smitha ze zniszczeniem oryginału i bez. Zawsze wychodziło, że to będzie tylko kopia, bo oryginał może nic nie wiedzieć, jakoby ktoś właśnie jako on udał sie w podróż na odległość po drucie. Jak sprawić, żeby to on otworzył oczy u celu. Co ma go tam przetransportować jeżeli już ma wszystkie właściwości takie sam jak oryginał a nie jest nim? A po śmierci oryginału nagle stanie sie nim?
No bo w wyniku śmierci i tak powstaje
nikt. Z nicości i nikogo można wywnioskować dowolne aktualne istnienie. A jak jeszcze będzie identyczne fizycznie z tamtym, będzie miało identyczny organizm, pamięć osobowość i świadomość. I z tego powodu będzie sie uważało za niego?
Kto ma go wyprowadzić z błędu? Sama śmierć? Kiedy oryginał przestaje żyć i istnieć a zaczyna żyć swoim życiem ktoś inny - drugi?
To jest właśnie pytanie co tak właściwie jest po śmierci.
Chodzi o to aby rozpatrzyć ten problem, bez przesądów i zabobonnego traktowania umierania.
Przecież nawet jeżeli istnieje jakaś dusza nieśmiertelna, to każdy syntezator atomowy potrafi ją doskonale skopiować. Czy tylko powtórzyć?
Jeżeli jest całkowicie niematerialna, to chyba to drugie. Pytanie, jak to się ma do mozliwości rzeczywistego przeżycia kogoś po takiej manipulacji materialnymi atomami. Raczej szala rozwiązań paradoksu nie przechyla się na żadną stronę.
Można ograniczyć go z dwóch stron: w pewnych warunkach ( Jak na przykład krótsza czy dłuższa utrata przytomnosci i życia podczas operacji) - wiadomo ten sam otwiera oczy.
W pewnych warunkach: pobranie całkowitej informacji o nas ( rysopisu atomowego) i przesłanie bliżej czy dalej, aby nas tam zsyntezować- wiadomo zawsze tylko taki sam, ale drugi- żywy świadomy człowiek jak nasz brat bliźniak.
Pozostaje wąska strefa niepewności w pewnych warunkach:
-Pobranie całkowitej informacji o nas ( rysopisu atomowego) i dowolnie długie przechowanie w archiwum na czasy po naszej śmierci, a następnie zsyntezowanie identycznego żywego biologicznego organizmu. Nic nie wiadomo. Z nicosci i
nikogo można wzbudzić każdego, dowolną istniejącą aktualnie jaźń.
-Krótsza czy dłuższa utrata przytomnosci i życia podczas operacji i w tym momencie dowolne manipulacje naszymi fizycznymi cząstkami, łącznie z rozłożeniem i złożeniem z powrotem jak przy transplentacji organów. Można sobie wyobrazić, że połowę naszych narządów łącznie z jedną półkulą mózgową przeszczepiamy komuś kto przed chwilą doznał takiego samego zgonu a połowę jego narządów nam. I co wtedy?
Nic wiadomo. Podobnie jak w "Fiasku". Nie wiadomo, czy zmartwychwstał Pirx czy drugi człowiek Marek Tempe.