nieelegancko - ktokolwiek to był/jest;)
Nie twierdzę, że elegancko, ani z sensem. Inna sprawa, że byli w tym przekonaniu-o-wypaleniu tak ugruntowani, że - jeśli mnie pamięć (wspomagana niedawnym kartkowaniem "F.") nie myli - powtarzali tę mantrę, recenzując równolegle pochwalnie (bo jak inaczej mogli?) ostatnie powieści Lema, czasem podając ją w łagodniejszym brzmieniu (
"Mistrz ogłosił rozbrat z gatunkiem"), i nie widząc sprzeczności. Wyglądało to w sumie trochę tak, jakby szukali dla siebie przestrzeni, a mieli wrażenie, że w cieniu Giganta nie wyrosną. Zresztą ich ówczesne krytyczne opinie - w wielu aspektach cenne czy celne (i znacznie lepsze niż obecne wychwalanie jak leci) - bywały ogólnie b. zabarwione emocjami i przedustawnymi założeniami - zwł. takim, że jak kto ustroju nie chłosta (czy to dlatego, że z nim, koniukturalnie czy z przekonania, sympatyzuje, czy - po prostu - z tej przyczyny, że inne zagadnienia go interesują) to jest drugorzędny, uchyla się od pisarskich powinności, grzeszy futurologicznym optymizmem, a w najlepszym wypadku zasługuje na koleżeńskie naprostowanie (tak na długie lata zamietli pod dywan Peteckiego z Fiałkowskim - którzy, owszem, byli drugorzędni, ale tą samą miarą jaką drugorzędnych jest wielu zachodnich - wielbionych tam na kolanach - klasyków; tak - prawda, bardziej zasłużenie, bo zaczął grafomanić - zjechali Sawaszkiewicza - życiorys równie tragiczny, co snergowy; i ogólnie wytworzyli w mniej zorientowanych wrażenie, że był w polskiej SF tylko Lem, Zajdel, dawno-temu-Żuławski i oni
*; skądinąd - co jest dość ironiczne - dziś selektywność pamięci zbiorowej podobnie zamiata pod dywan ich - przeciętny czytelnik ma w obecnej dobie wrażenie, że pomiędzy Lemem a Dukajem ziała zasadniczo dziura, w której na chwilę pojawił się jakiś Zajdel-któż-go-dziś-pamięta, i nikt więcej).
* Przy czym przyznać trzeba, że po latach przyszła refleksja - Peteckiego i Sawaszkiewicza żegnali już nekrologami w stylu
"skrzywdziliśmy ludzi", teraz Sedeńko (nie bez wsparcia M.O. i - dokąd żył - M.P.) dwoi się i troi by ratować i nagłaśniać spuściznę pre-zajdlowskich autorów.
Z tym, że trochę już od tematu odbiegłem...
Przy czym ze swej strony muszę Wam pogratulować wnikliwości badawczej.
Dzię-ku-je-my!
A propos wnikliwości:
ola, Oramusa nie obstawiałem, choć po "Fiasku", śmierci Zajdla i zniknięciu Snerga z radarów w istocie widziałbym go
na tronie, minimum do momentu pierwszych poważniejszych sukcesów Ziemkiewicza z Dukajem (Sapkowski to fantasy, inna branża, "Kara większa" Huberatha też), bo choć - z wypowiedzi sądząc - ego zdaje się mieć spore, nie posądzałem go jednak by się przed Zajdla pchał (a gdyby ten już nie żył w chwili przeprowadzania rozmowy, to - zakładałem - chyba by o nim jakoś interlokutorowi epitafijnie przypomniał).