widziałem w telewizji faceta, który w Aleksandrii rzucał butelkami z benzyną w policyjną ciężarówkę. Podobny był do ciebie jak druga kropla ....
Noo, cieżko było
. Ale to była Coca-Cola.
Ja nie twierdziłem i nie twierdzę, że przy pomocy VASIMR-a, nie da się polecieć na Marsa, tylko pytam o szczegóły. I widzę, że tych szczegółów jest na razie niewiele.
No i zmusiłeś mnie do pogrzebania... i brnięcia w szczegóły, których jest trochę jednak. Mądrzy szacują że żeby się udało (tzn. te 39 dni), to reaktor musi mieć stosunek masy do mocy 1 kg/1 kW i moc 200 MW. Obecnie takiego nie ma (jeśli chodzi o stosunek masy do mocy), za kilka lat mają wejść do produkcji (w celach komercyjnych, naziemnych) reaktory o parametrach 2 kg/1 kW. Jest teoria do poziomu 0,3-1 kg/1 kW (niesprawdzona w praktyce wielkoskalowo). Wszystko liczone łącznie z osłoną i "prądnicą". Zakładając, że trzeba 200 MW wychodzi 200 ton reaktora. Osłona jest stosunkowo lekka w tym wszystkim, ponieważ wystarczy osłonić reaktor tylko z jednej strony (a właściwie zasłonić ludzi). O napromieniowanie przestrzeni troszczyć się nie trzeba, więc to jest pi razy drzwi 1/6 masy potrzebnej do tego na Ziemi. Niech więc będzie wszystkiego 400 ton w kupie łącznie z materią do odrzucania (to raczej przesadne) no to mniej więcej tyle ile obecna masa ISS. Tak dla osadzenia w możliwościach technicznych Saturn V wynosił na LEO 120 ton a współcześnie używane szatle, Delta czy Ariane 20-30 ton. Ares (obecnie zastopowany, ale można przecież odstopować) 150 do blisko 200 ton. Obiektywnie więc patrząc nie jest to niemożliwe, gdyby któreś mocarstwo z nagła poczuło chęć se polecieć.
Przypuszczam bowiem, że polityka będzie i stoperem i ewentualną sprężyną. Stoperem głównie ze względu na wyniesienie reaktora w przestrzeń i spodziewane targi i chęć ugrania czegoś, kiedy ktoś będzie pragnął to zrobić, a sprężyną z takich samych powodów, dla jakich ludzie stanęli na Księżycu. Przypadkiem wpadło mi w oko, że Roja w zeszłym roku wydała kilkanaście mln $ na budowę kosmicznego reaktora (stacjonarnego) z zamiarem wyasygnowania dalszych kilkuset w ciągu najbliższych lat. Coś więc się podskórnie dzieje.
Zrobiłeś to, co prawda, ostrożnie, pisząc o światełku w tunelu, ale też przy tym poziomie ogólności można to doniesienie skwitować tekstem typu „Poczekamy, że ho”, albo „Nie za twego życia”.
Cynicznie
zaproponuję, abyś wrócił do mojego pierwszego postu w tej sprawie - ponieważ napisałem tam jak mi się zdaje wyraźnie co uważam za ważne i jaka jest kolejność "Bez specjalnego rozgłosu testuje się to budując coraz większe prototypy i niebawem jeden z nich, po długich cierpieniach zadawanych w komorze próżniowej poleci na ISS. Jeśli wszystko będzie szło jak dotąd tzw. ludzkość uzyska napęd, który potani do kilku procent obecnych kosztów wiele operacji (jak np. podpychanie ISS), umożliwi w ogóle myślenie o innych (jak np. fracht na Księżyc) nie mówiąc, że pozwoli na podróż na Marsa w jedną stronę w (różnie piszą) od 25 do 40 dni, z możliwością natychmiastowego powrotu za oczywiście promil pieniędzy potrzebnych do realizacji takich misji rakietami chemicznymi." Podróż na Marsa jest w dalszej kolejności niż choćby "myślenie" o frachcie na Księżyc. W tej sytuacji kwitowanie całości "że poczekamy, że ho" itd uważam za głęboko niesprawiedliwe. Jeśli to zadziała to realnie zastosowania w kosmosie pojawią się w ciągu 10 lat i w dodatku będą to zastosowania, jakie najbardziej lubisz. Fracht na Księżyc i Marsa, skoro już naszukałem się tych detali, wymagać będzie mocy reaktora (a w zasadzie w tym wypadku może to być powszechnie stosowany generator radioizotopowy) o mocy <100 kW przy ciągu 2-3 N (ponieważ czas tu nie jest krytyczny). Więc nawet to rozwiązanie jest już technicznie w zasięgu ręki (oczywiście na cóż nam fracht, skoro nie ma portu - ale tu wracamy do polityki)
Kwestia powiązana:
Moim zdaniem, jeśli zaczniesz nawet delikatnie majstrować przy parametrach niezawodności, to ryzykujesz wykładniczy wzrost ryzyka, że ci to ustrojstwo wybuchnie na wyrzutni.
Nie o to mi chodziło. Im misja jest dalsza, tym zapewnienie backupów na tym samym poziomie jest w postępie geometrycznym coraz trudniejsze, bo misje poświęcone ich dostarczaniu też trzeba backupować. Można to porównać do długich lotów z tankowaniem w powietrzu - w kryzysie falklandzkim brytyjskie bombowce Vulcan musiały na kilkunastotysięcznokilometrowej trasie wielokrotnie tankować w powietrzu, co oznaczało, że w wielu punktach musiały być "rozstawione" latające cysterny - w sumie zorganizowanie lotu jednego Vulcana wymagało zaangażowania aż 11 latających cystern Victor, z których niektóre posłużyły tylko do tego, aby dotankować w locie te z nich, które dopiero ostatecznie służyły paliwem bombowcowi. Może gdyby w jedną stronę było nie 6 i pół tysiąca kilometrów tylko np 8 tysięcy to może tych cystern trzeba by już zatrudnić nie 11 ale 20 - a przy następnym tysiącu 40 - nie wiem, ale myślę że teraz jest jasne o co chodzi. Trochę jak ze zdobywaniem (powtórzę się) Amazonii - trzeba wielu tragarzy i dużej ekipy, żeby dwie osoby wlazły gdzie sobie zamarzyły. W końcu stajesz przed decyzją - albo z czegoś zrezygnuję, albo to w ogóle nie da się zrobić. Chyba, że weźmiesz (powtórzę się) helikopter. Na pewno polecieć helikopterem wyjdzie dużo taniej, dużo bezpieczniej i dużo szybciej - mimo, że helikopter jest droższy od pracy tragarza.
Zmywarka sama sobie nie wkłada i nie wyjmuje naczyń, a pomimo to w starej Europie jest standardem. Im bardziej jest niedoskonała, tym LEPSZYM jest dowodem na to, że ludzie pragną choćby częściowej, a wręcz wycinkowej, mechanizacji czynności domowych, i że za mechanizację całkowitą gotowi byliby zapewne sporo zapłacić.
Ależ z tym nie dyskutuję. Prawdopodobnie też znalazłaby się grupa ludzi, która kupiłaby nawet bardzo drogiego i bardzo niedoskonałego "przodka" robota o którym piszesz dla chęci pokazania się. Wiele osób mogłoby wysupłać nawet ostatni grosz aby tylko nie musieć wpuszczać obcego człowieka do domu. Tylko jak rozumiem nie mówimy o robocie, który robi coś wycinkowo ani o robocie, który jest dla wybranych a o maszynie powszechnej jak dziś powiedzmy mikser czy ekspres do kawy. Tak rozumiem, że chodzi Ci o tego rodzaju rewolucję a nie o coś w rodzaju elektrycznego samochodu Tesla. Który oczywiście jak najbardziej chętnie bym posiadł.
Załóżmy, że robot domowy będzie używał czterystu narzędzi. Będą to rozmaite chwytaki, rozmiarami bliższe sztućcom niż naczyniom.
Zatem zmieściłyby się w płaskiej, wiszącej szafce, metr na metr, o oczku 5 na 5 centymetrów.
Grzebienie do czesania kotów zmieściłyby się w dziurkach 3 na 1 cm.
Taka szafka zmieściłaby się w większości dzisiejszych kuchni.
Ok, przyjmuję to oszacowanie. Uważam, że trochę nie wyczerpuje to problemu sensorów, ale w sumie można gdybać, że taki robot może mieć ultrasonograf, mikroskop, podczerwień czy tam nawet tomo czyli że będzie mógł nie macać tylko prześwietlać rybę i zapamiętywać, gdzie ości są i na ślepo je wyciągać drucianymi palcami. Nadal uważam, że problemem będą prace wymagające zręczności ludzkich dłoni bo jednak trudno mi sobie wyobrazić jej zastąpienie w robotach nazwijmy to precyzyjnych, ale z drugiej strony mechanicznie to taka ręka da się już zrobić więc co najmniej 1/3 problemu jest rozwiązana.
Brak na razie odpowiedniego mózgu ale również przyjmijmy, że w ciągu powiedzmy 10-20 lat dostatecznie sprawny komputer się znajdzie a fabryka wymyśli jak nauczyć robota, żeby właściciel musiał go tylko douczyć a nie spędzić rok na prowadzeniu go za rękę. Jestem to wszystko w stanie zaakceptować, pomny prawa Moora, tego że 15 lat temu kupiłem swój pierwszy komputer a teraz jak szybko liczę tylko w domu mam ich osiem, śmierci maszyn do pisania i upadku żelaznego (czy raczej antymonowego) fachu zecerów itd.
W tym momencie zastanawiam się jednak (akceptując już powyższe, jako nie niemożliwe i mając świadomość, że podobne rodzajowo procesy już zachodziły), dlaczego samochód wciąż kosztuje tak drogo. Najwidoczniej nie wszystkie towary tanieją. Niby od czasów Forda T dochód na łeb wzrósł, ale samochód wciąż jest wyrzeczeniem. Więc warunkiem koniecznym Twojej "rewolucji" być może jest spełnienie się Twojej głównej przepowiedni, że forsy będziemy mieć niedługo jak lodu.
I tutaj nie wiem, czy masz rację, traktując te sprawy "linearnie" (że krzywa rośnie). Piszesz, wkładasz mi w usta „Ja, Maziek, uważam, że poziom PKB z roku 2010 był najwyższy w historii i od tej pory może już tylko spadać, a trendy z ostatnich circa stu lat pójdą sobie w patyki.” A cóż znaczą trendy, załóżmy przez chwilę że nawet jednoznaczne, ostatnich 100 lat na przestrzeni poprzednich kilku tysięcy? Mało to było cywilizacji, co w dzisiejszej nomenklaturze miały bardzo wysoki PKB a potem długo nic z nich i po nich? Rzym w II w. n.e. miał cholernie wysoki PKB a jaki mieli Wizygoci zaraz potem?
Poza tym opierasz swoją prognozę na wyspach pośród głębin, żeby tak patetycznie to ująć.
Trzecia sprawa - no tego to nie będę liczyć, ale jako hasło - czy przypadkiem te wyspy nie są pożerane demografią, na początku XX wieku ludzi było miliard a teraz dochodzimy siedmiokrotności tej liczby itd. Oczywiście można założyć, że wszelkie wątpliwości będą rozstrzygnięte na Twoją korzyść, Chiny się będą bez końca rozwijać bez zapaści a długi nie zawalą USA i za te 50 lat taki robot będzie kosztował równowartość dzisiejszych 2 czy 3 tysięcy złotych. Czy jednak racjonalnie można zakładać równoczesne zaistnienie kilku raczej nieprzewidywalnych okoliczności (szczególnie oglądając dziś TV)? Czy więc (per saldo) maszyny takie mogą zawitać pod strzechy, czy raczej będą gościły w pałacach w roli dziewic nakręcanych, nadobnych?
P.S.
To ja się jednak pomodlę. Leżenie krzyżem wydaje mi się męczące, a przy tym niezręczne, gdyby ktoś zobaczył.