Nie pomyslalam ze probujesz przeprowadzic tutaj chrzescijanska egegeze Solaris - chociaz sw Franciszka (wkladanie reki do oceanu/dziecieca radosc) po jednym z edytow wykresliles ze swojego posta - chyba ze tkwi na swoim miejscu a ja go nie moge zlokalizowac - niedobrze usuwac slowo co sie rzeklo;).
Fakt, wykreśliłem. Źle to bowiem było ujęte, a w dodatku nieco przeinterpretowane. Chodziło mi o to, że Kelvin odnalazł sens w najbardziej podstawowym, bezpośrednim kontakcie. Przestał gadać, a spróbował po prostu dotknąć. Działo się to w momencie powiązanym jakoś z odnalezieniem ukojenia. Niejasno pisałem o radości, nie chodziło mi o radość, ale odzyskanie zdolności bezpośredniego czucia świata, kontaktu z samym sobą i otaczającą rzeczywistością, prostego dziwienia się. Na gruncie symbolicznym jest to pewne odzyskanie dziecięcej/rajskiej niewinności, która unieważnia pustkę symboliczną "gadania w próżni".
Hm... moze nie nazywaj swojej interpretacji teistyczna lub nazywaj ale wtedy mow wprost o spotkaniu z Bogiem - znacznie uprosci to sprawe - co wcale nie oznacza ze bedzie to interpretacja klasy najwyżej D podana łopatologicznie;)
A w jaki inny sposób mogłaby to być interpretacja teistyczna, jak nie w formie jakiegoś doświadczenia (psychologicznego spotkania) Boga? Dowodów na istnienie Boga, o ile rozumiem rzeczywistość, nie ma i być nie może. Jest oczywiste, że Lem niczego w Solaris wprost nie określa mianem Boga. Jest oczywiste, że Solaris jest jak najbardziej też odległe od tfu! płaskiej alegorii, która czemuś by odgórnie przyznała miano Boga, a potem ustawiała akcję wobec tego nazwania.
Teistyczna tj. że Ocean miałby być Bogiem, czy jakiś inny byt przedstawiony? Niewiele różnic by to wniosło. Bóg jest niepojęty, jeśli w ogóle doświadczany jako Bóg, to tylko psychologicznie, na zasadzie pewnego odczucia świata np. czegoś co mogłoby znieść absurd, poznawczej luki, która wnosi nadzieję itp. Czucie takie może mieć jednak charakter intelektualny. Można też do niego dojść intelektualnie, po prostu przyjąć raczej to, a nie inne rozwiązanie równania jako osobiste. Nawet gdyby interpretacja czyniła Bogiem Ocean, w gruncie rzeczy byłaby taka sama, bo czyniłaby go nim na skutek interpretacji egzystencjalnych doświadczeń bohaterów. Nikt o zdrowych zmysłach nie powie, że Lem wprost coś określa mianem Boga w Solaris.
Poza tym wydawalo sie iz ustalanie o wielosci interpretacji mamy za soba - tu nie problem w wielosci a wlasnie w jedynosci - czyli Twojej.
Przecież ja nigdzie nie piszę o jedyności mojej interpretacji, tylko bronię się przed sugestiami, że jest ona nieuprawniona. To nie jest zresztą moja interpretacja tzn. jest, ale nie jedyna.
Z czescia Twojej wypowiedzi sie zgadzam (utracone podstawy, kres mozliwosci poznawczych albo ich widoczna czlowiecza granica, pewna przemiana Kelvina - owo "wybaczenie" ktorym obdarzyl ocean itd ) - natomiast nie widze podstaw ( przyjmuje Twoje objasnienia ale niekoniecznie sie z nimi zgadzam) by obdarzac Kelvina wiara w Boga/Absolut (ciagle nie wiem czym mialby byc - procz tego iz jest poza poznanym swiatem) i dawac mu nadzieje (sam mowi ze jej nie ma...) na uzyskanie - w sumie - ostatecznych odpowiedzi. A nawet nie na odpowiedzi - ale na wypelnienie zycia jakowyms utraconym sensem.
Mi się wydaje, że Kelvin sam nie wie czym miałby być ten Bóg. I o to właśnie chodzi. On tylko dopuszcza możliwość, że jakiś Bóg być może daje się pogodzić z zastanym światem. Nazywa go Bogiem-Ułomnym. Nie wie, czy Bóg ten mógłby np. wrócić mu kiedyś Harey, ale właśnie to "nie wiem" jest nadal nadzieją i odwagą by żyć dalej. W ten sposób to, co było ostatecznym upadkiem, upadkiem ostatniej możliwości przyznawania sobie przez człowieka niezbywalnej wartości, upadkiem Rozumu, staje się tym, co paradoksalnie daje nadzieję. Właśnie stąd nawrót do pragnienia bezpośredniego kontaktu, osobistej więzi z Wszechświatem. Inna jest niemożliwa, człowiek nie jest w stanie pojąć. Jest jednak w stanie żyć, z tej niemożności czerpiąc nadzieję. Jest to zgoda "na kolejne krwawe cudy" (w interpretacji ateistycznej: po prostu na świadomą ludzkich ograniczeń ciekawość tego, co przyniesie przyszłość; w interpretacji metafizycznej lub teistycznej: na to, że świat może być jednak dogłębnie inny, niż nam się jawi, a więc zawiera miejsce na metafizyczną nadzieję).
Dlaczego trudno?Problem poznania - poziomow porozumienia (wlasciwie: nieporozumienia) - pogodzenie sie z ograniczeniami - i wybor apatyczneg trwania w oczekiwaniu na tę, moze nikla, moze w wyobrazni istniejaca szanse, ktora ukrywala przyszlosc.
Tak, ale jednak skądś się ta odrobinka nadziei, nadziei na tę nikłą szansę musi brać. To już jest pewna wiara. Wiara przecież - przede wszystkim - może być złudna. Ale jednak ona u Kelvina jest i pojawia się zaraz po rozważaniach o Bogu-Ułomnym. Całkowita apatia, zupełny brak wiary, ostateczne poddanie się, moim zdaniem trudno w ostatnich zdaniach wyczytać i o tym mówiłem.