Ale mi nawet nie chodzi o tego typu zakiwanie się fabułą tylko proste sprawy: jedzie Bond pociągiem do krateru, gdzie szwarccharakter na niego czeka, aby z pompą i w sposób wielce wyrachowany go zabić na oczach reszty świata. A tu po drodze prawa ręka tegoż mało Bonda nie zabija, walcząc wręcz demolują ze szczętem dwa wagony, czym potencjalnie odbiera największą przyjemność życia szwarccharaktera? Gdzie tu sens? Pomijam, że jak się onegdaj nadziałem okiem na szufladę to miałem siniaka 2 tygodnie, a Bond, którego z przeproszeniem, ryjem siłacz rozbijał przedziały, wychodzi z pociągu odprasowany jak do Top Model.