No więc pierwszym w kolejności czasowej przyczynkiem byłby ten fragment z "Obłoku Magellana". Nie przepiszę go dosłownie, bo mam nie to wydanie książki, ale kontekst był taki: Idą po zamarzniętej stacji kosmicznej, wszędzie napotykają trupy w rozpaczliwych pozach, a na koniec znajdują kaplicę. W niej - wciąż klęcząc przed krzyżem - skulone szczątki księdza. Towarzyszy temu komentarz o tym co musieli przeżywać ludzie zamknięci w skorupie nieubłaganie oddalającej się od Ziemi i powoli zamarzającej. Na koniec pada zdanie o "symbolu wiary daremnej".
Aha, i jeszcze był na tej stacji martwy oficer, który strzelił sobie w łeb, a w ręku ściskał Biblię.
To raczej nie zostawia wątpliwości co do intencji autora. Chciał pokazać dwulicowość Atlantydów którzy krążyli nad Ziemią z bombami atomowymi i godzili to z ostentacyjną religijnością. No i to, że oczywiście żaden cud ich nie uratował.
Co tu można powiedzieć o autorze? Młody ideowiec, który odrzuca religię nie z jakichś szczególnie filozoficznych powodów, lecz dlatego, że nie podoba mu się sposób realizacji tejże przez bliźnich.