Uuu, romantik...
Ci dam, oszczerco! Chodzi o Uuu. Uczywista.
Zresztą, uro bym Ci jeszcze wybaczył. Ale ten tik... Tak mana sponiewierać.
To z innej beczki.
Na popegeerowskich polach nad jeziorem hula wiatr. I biwakowicze. Są też na nich samotne wyspy.
Kępy drzew i krzewów utaplane w bagnistym podglebiu. Chronione parometrowej grubości pasem pokrzyw. Okalających całość niczym fosa.
Właściwie, to oparzających. Takich do pasa.
Gdy jednak zdesperowany poszukiwacz chrustu na ognisko pokona oną barierę, ujrzy dziewiczy świat, nietknięty człowiekiem.
Mikroświat.
Mały ekosystem.
Zdumieni mieszkańcy-tubulcy oczywiście zaatakują intruza. Naiwny, poszedł w sandałach, więc obrona zewnętrzna, pokrzywy, zrobiła co mogła.
W epicentrum jednak, atak z gliści, ziemi i powietrza.
Ręce nie wiedzą co robić. Trzymać konary, czy tłuc komary?
Coś lepkiego opada na głowę ze zmurszałych drzew.
Bzyczy, ćlumka i plaska.
Czasem bzzbuczenie ala Terminus, sugeruje tylko większy kaliber żądła.
Sandały podejrzanie się ślizgają. Lepiej nie patrzeć - po czym.
Ogólna omszałość.
Gdy już jednak uda się wynieść conieco opału, można znaleźć na zgrzybiałym gałeziu coś jakby hubę.
Pomieszaną z meduzą. Znaczy, w konsystencji galarety. Po odczepieniu pasożyta, przyjrzawszy się bliżej...
Dla uwypuklenia wnętrza włożyłem do jeziora.
To chyba inwazja.
Albo delicje.
A wracając do burzy w Prusiech
Najpierw chmury zrobiły taką falę
Potem taki wałek
A na końcu było już romankicznie czyli zasłonko i koniecznie kiczki. Ale dopiero po błyskach..