Dobra.. kobity, kobitami... a szulkinowych Marsjan pamiętacie?
http://esensja.pl/film/publicystyka/tekst.html?id=13326Oni byli przynajmniej tandetni intencjonalnie
http://film.wp.pl/id,126406,title,TOP-10-Efekty-specjalne-w-polskich-filmach,felieton.html
Jak już na kino klasy "B(eee)" nam zeszło...
W ramach przygrywki przed premierą "Avengers" - ciekawe czy komu się będzie chciało znęcać choć nad tym - moja recenzja filmu "Iron Man 2"
.
Film wyraźnie dzieli się na dwie części.
Pierwsza +/- do 40 minuty filmu to sceny z życia sugerujące fabularne komplikacje, w których to co sensowne - z jednym wyjątkiem - i bez superheroicznej przymieszki by się ostało, bo to rzecz samotności na szczycie, o zludzeń utracie, o ambiwalencji jaka dają władza i pieniądze (możesz więcej, więc możesz i więcej pomoc, ale i posiadana potęga
na mózg ci wali), o tym jak ktoś kto czuje się wielki i niezniszczalny z nagła doświadcza poczucia śmiertelności, i o miłości niełatwej, chłodnej (bez burz hormonalnych i wariactw) na przyjaźni raczej zbudowanej, bo taka łączy tego
dziwkarza Tony'ego z Pepper.
Dodanie do tego konwencji komiksu wyostrza problemy, ale odbiera czas, który by można przeznaczyć na większy namysł nad nimi. Owszem, znamy to wszystko ("Wielki Gatasby", "Ojciec chrzestny", te rzeczy), ale wypada w filmie przyzwoicie, wiarygodnie. W miarę wiarygodnie wypadają też polityczne reperkusje istnienia takiej technologii w rękach jednego człowieka (w tym wątku znów pobrzmiewa odległe echo "Watchmen").
Po 40 minucie następuje pierwsza superrozwałka (dość nudnawa, facet idzie i samochody siecze), a powyżej 50 minuty wyparowuje wszelki sens. Zostają miłe obrazki rozwałkowe,
pure action trwająca godzinę dziesięć min.: latają,
szczelają, tłuką się, budynki burzą.
Rozrywka czysta trochę lepsza od "Transformers", bo w wolniejszym tempie kręcona
, ale nawet mnie
wciagło, bardziej niż "The Dark Knight", na przykład. (Klasyczna
guilty pleasure .)
Złoszczą w tym filmie dwie rzeczy.
Primo -
happy end unieważnił wszystkie dylematy wcześniejsze, bohaterowie sie tłukli, a po drodze wszystko samo się załatwiło. Furda dylematy, radę se damy metodą
deus ex machina, to nie jest uczciwe wobec poruszonej problematyki, to wkurza, nawet w komiksie można takie rzeczy rozegrać dużo głębiej.
Secundo - obaj
badguys totalnie spaprani, Rourke wypadł fatalnie przerysowując postać Ivana Vanko (sic!) poza granice -
ruski kryminalista - fizyk
jąderny i
hakier gienialny,
oblech taki
, rola beznadziejna, najsłabszy punkt filmu
*, zdziwilem się wręcz, że to on (już w początkowej fazie filmu wprowadzał zresztą element sztampy występując na tle dekoracji spod znaku: jak sobie mały Johnny wyobraża rosyjską biedę-z-nędzą i knując zemstę koniecznie w pokoju wytapetowanym wycinkami z gazet i zdjeciami przyszłej ofiary). (Oczywiście przy okazji cudownego rozwiązywania spraw musiało dojść do unieważnienia wcześniejszego oskarżenia, że może fortuna Starków zbudowana jest na zbrodniczym
kancie, co odbieralo Ivanowi wszelkie moralne racje.) Niewiele mniej kiepski jest Justin Hammer przerobiony ze zbrodniczego, acz pełnego dystynkcji starca, na żałosnego wrednego
nerda chcącego nie tylko zarobić za wszelką cenę, ale i za wszelką cenę okazać się luzakiem.
Z tym, że mimo tych wszystkich zarzutów nie żałuję, że obejrzałem ten film i jak kto spragnion odmóżdżającej rozrywki, to nawet go polecam. Może kredytu zaufania za naprawdę ładny wstęp
** starczyło na tyle, że znioslem całą resztę? A może to kwestia bohatera głównego (i faceta, który go gra)?
ps. Trzy ciekawostki o "IM2":
- w "jedynce" był typowo spielbergowski,
nowoprzygodowy wątek składania kombinezonu, tym razem dostajemy sceny chałupniczego syntetyzowania nowego pierwiastka (budowa akceleratora w słynnym garażu Tony'ego
), Emmet Brown się przypomina... za pierwszym razem to raziło, za drugim jakoś mniej...
- w filmie gościnnie pojawia się Black Widow i daje całkiem niezłe
kopane widowisko,
- po napisach końcowych następuje, scenka będąca reklamówką dla "Thora".
* nawiasem mówiąc, także kretyn: zamiast zaatakować Starka w sposób ośmieszający, ale bez mieszania w to osób trzecich (albo sposobem
"na kapitana Nemo" - czyli pojawić się i zniknąć, albo nawet spokojnie dać się aresztować za napaść potem) i czekać na oferty biznesowe od poważniejszych graczy niż Hammer (sami się zgłoszą, a przy tej technologii i na odszkodowania pozwalające na uniknięcie więzienia starczy), a po drodze - metodą bin Ladena - pograć se (chocby z pudła) akcjami Stark Industies, to pozabijał tych rajdowców i jasne było, że w legalnym biznesie nie ma czego szukać, a w nielegalnym będzie miał słaba pozycję jako poszukiwany kryminalista, którego wspólnik zawsze może wydać; ot, geniusze filmowi...
** zabawne jest to gwałtowne przejście nawet, tak jakby tfurca mówił
"umiałbym mądrzej, ale nie za to mi płacą"