A może słuszniejsze będzie kompromisowe spojrzenie na społeczeństwo jako na nie składające się w całości z jednostek aktywnych albo w całości z tych, którzy wyłącznie konsumują i nie czując potrzeby rozwoju, uwsteczniają się. Oba przykłady ludzi współegzystują w określonej do siebie proporcji i jest, moim zdaniem, mało prawdopodobnym żeby jeden z tych modeli życia stał się dominującym albo nawet jedynym.
Krytycy demokracji, zarzucają jej, że promuje ona mierność i miernoty. A co jeśli otaczające "oprzyrządowanie" techniczne stanie się wystarczające by zapewnić syte i spokojne życie, a wola większości (lub nawet maszyn działających wedle tej większościowej woli skutecznie (i zapewne bezboleśnie przy tym) spacyfikuje wolę aktywnej mniejszości? (Skądinąd stagnacja to nie tylko problem miernot - spójrzmy na sienkiewiczowskiego Petroniusza, jednostkę pełną zalet wszelakich, której się przy tym jednak nic nie chce...)
(Podobną wizję absolutnej bezczynności na łasce maszyn - przedstawionych zresztą dość topornie, jako nadopiekuńcze androidy wyprodukowane przez geniusza - przedstawia "Z założonymi rękami" J. Williamsona; zbliżoną wizję androidów funduje też nam jeden z odcinków oryginalnego "Star Treka", w którym pozaziemcy, wybrawszy ten model życia wymarli z kretesem. Podobny, acz lepiej ujęty, problem przedstawia też "Święty płomień" B. Sterlinga, w którym elita starców "w białych rękawiczkach" narzuca społeczeństwu spokój i bezczynność jako synonimy bezpieczeństwa - nawet młodzieńczy bunt, teraz już bywający domeną nawet czterdziestolatków, zostaje "skanalizowany" w formy których podstawową cechą jest nieskuteczność. Zbliżony - acz przesunięty dalece bardziej w przyszłość - obraz luksusowej hi-tech stagnacji mamy też w "Mieście i gwiazdach" Clarke'a - mieszkańcy Diaspar dysponują zaawansowanymi technologiami, ale martwi ich tylko zachowanie status quo; nawet ich osiągnięta dzięki technologii nieśmiertelność polega na przeżywaniu wiecznie tego samego. Najczarniejszy zaś chyba obraz malują "Spadkobiercy" K. Borunia. Wspomnijmy jeszcze o "451
o Fahrenheita" Bradbury'ego i "Harrisonie Bergeronie" Vonneguta, gdzie w znacznie bliższych nam interwałach czasowych, nawet bez wszechopiekuńczej technologii, następuje dobrowolne osuwanie się w marazm i intelektualne równanie w dół.)
Zresztą ten problem to odwieczna bolączka Lema, widać to w "Obłoku Magellana", w którym po nastaniu
lubych czasów komunizmu brak heroicznych komunistów - pojawiają się konsumenci okupionego krwią innych sukcesu, przynajmniej taki zarzut stawia Ter Haar. Widać to zagadnienie w problemie betryzacji i kształcie tworzonego przez betryzowanych społeczeństwa w "Powrocie z gwiazd". Groźba taka (tym razem nie nad ludźmi wisząca) pojawia się w "Wizji lokalnej", słyszymy o niej we "Fiasku".
Oczywiście nie wiem jak potoczy się przyszłość i Mistrz też nie wiedział - można tworzyć tu tylko probabilistyczne prognozy, ale nie sądzę by można taką groźbę lekceważyć mówiąc "jakoś to będzie".