Powrót z gwiazdhttp://esensja.pl/magazyn/2003/01/iso/02.html
Konrad Wągrowski: Mieliśmy rozmawiać o czymś innym. /.../ Niestety, niedawne wydarzenia odsunęły to w cień. W sobotę 1 lutego, podczas lądowania, uległ zniszczeniu wahadłowiec "Columbia", a na jego pokładzie zginęło 7 osób...
Dla mnie, i być może dla Ciebie, to nie był taki sobie po prostu statek kosmiczny. To cała historia - w 1981, gdy odbywał swój pierwszy lot, miałem 8 lat i zaczynała się moja fascynacja fantastyka naukową i kosmonautyką. Można powiedzieć, że "Columbia" od zawsze towarzyszyła tej fascynacji, a jej odejście jest w jakiś sposób ciosem w moje dziecięce marzenia, w historie o dzielnych kosmonautach, które czytaliśmy wówczas w książkach i oglądaliśmy w filmach. W jakiś sposób, podobnie jak w przypadku "Challengera", poczułem się osobiście zraniony tragedią 7 kosmonautów...
Artur Długosz: Włączyłem w sobotę CNN zupełnie przypadkiem i to, co zobaczyłem mną wstrząsnęło. Pokazywano już wtedy pierwsze zdjęcia, kiedy widać było, że zamiast jednego śladu "Columbia" pozostawia ich kilka. Jeszcze wtedy powstrzymywano się od komentowania, pytano przedstawiciela NASA o interpretację etc., ale człowiek podświadomie czuł już, że stało się coś strasznego. To tragedia kosmonautów, tragedia NASA, tragedia wreszcie całej ludzkości... Mimo odwagi, życie ludzkie okazało się kruche i nietrwałe.
Nie chcę dyskutować o przyczynach rozpadnięcia się promu ani o strasznej śmierci tych ludzi, bo dziennikarze przerabiają to na swój własny, sensacyjny sposób. Jednak wydaje mi się, że "Columbia", która i dla mnie była symbolem wkraczania przez ludzkość w obszar gwiazd, była po prostu zbyt stara i zniszczona na wykonywanie regularnych lotów orbitalnych. Prawdopodobnie mogło nie dojść do tej tragedii, ale doszło i dla nas wszystkich jest ona przestrogą.
KW: Żal mi owych siedmiu odważnych ludzi, w jakiś sposób są mi bliscy, jak postacie z książek z dzieciństwa. To dowód, że nadal trzeba dużej odwagi, aby zdecydować się na lot w kosmos, tym bardziej musimy oddać im hołd.
Powraca znane już od 30 lat pytanie - czy nie wpłynie to na zatrzymanie ekspansji ludzkości w kosmos. Wiem, że kieruję się sentymentem, że przemawia przeze mnie to, co wyniosłem z lektury klasycznej science fiction, ale bardzo nie chciałbym, aby tak było. Nie znajdę racjonalnych argumentów - przemawia za mną tęsknota za poznawaniem nowego, za ekspansją, za realizacją marzeń. Być może naprawdę należy poprawiać najpierw to, co jest złe na Ziemi - ale bardzo nie chciałbym, aby eksploracja kosmosu poszła całkowicie w odstawkę. Chciałbym dożyć lądowania na Marsie, kosmicznej turystyki na szeroką skalę, miast orbitalnych... Po prostu chciałbym. Wierzę, że chcieliby tego również polegli astronauci. Brutalnie mówiąc - ryzyko jest wpisane w ten zawód. Nie ich pierwszych i zapewne nie ostatnich spotkał taki los. Dlatego właśnie trzeba oddać im hołd i kontynuować to, co robili. Ale nie wiem, czy takie będą decyzje.
AD: Eksploracja kosmosu to wielkie koszta, na które mało który kraj może sobie pozwolić. Trudno doprawdy znaleźć wiele innych obszarów, w których wymagana byłaby tak silna kooperacja między różnymi państwami czy wręcz całymi grupami państw. Dlatego wydaje mi się, że kosmos mimo ryzyka jakie niesie, jest miejscem, gdzie spotkać mogą się wszyscy, bez względu na kolor skóry, wyznanie, pochodzenie czy historię. To miejsce, które o ile mamy dosięgnąć, eliminuje tak prozaiczne różnice. Zawsze w to wierzyłem. Pamiętam, że będąc małym chłopcem żaliłem się nad sobą, że żyję w czasach kiedy praktycznie cała Ziemia została odkryta w najdrobniejszych szczegółach, a kosmos jest wciąż za daleko, aby go naprawdę eksplorować. Pamiętam, że lot pierwszego promu był dla mnie objawieniem, bo jego wygląd w ośmioletnim dziecku budził skojarzenia, że właśnie tak powinny wyglądać statki, na których sięgniemy w kosmos...
I nadal w to wierzę. I sądzę, że budżet wydawany na astronautykę nie zostanie zmniejszony, że NASA wręcz dostanie więcej pieniędzy od Kongresu. Choćby z powodu zwiększenia bezpieczeństwa lotów.
KW: "Columbia" była zbudowana w oparciu o technologie z lat 70. To paradoksalne, ale w jakiś sposób wymowne - właśnie z tamtych czasów pochodzi technologia pozwalająca na loty na Księżyc, od 30 lat nie używana. Mało się posunęła astronautyka przez ten czas, mamy rok 2003, a gdzież te marzenia o "Kosmosie 1999", czy "2001: Odysei kosmicznej"...?
Może teraz coś się zmieni.
Na marginesie - mam niemiłe doświadczenie internetowe, związane z tragedią "Columbii". Przeczytałem komentarze na forum "Gazety Wyborczej" na ten temat. Większość uczestników nie zastanawiała się nad przyczynami katastrofy, nie rozpamiętywała tragedii ludzkiej, nie myślała o dalszych losach badań kosmicznych. Zaprzątała ich jedna myśl - że na pokładzie był pierwszy Izraelczyk w kosmosie. Seans nienawiści antysemickiej i antyamerykańskiej był wręcz porażający. Jakoś odległa wydała mi się ta idea kosmosu jako miejsca gdzie wszyscy mogą się spotkać bez względu na pochodzenie...
To, że technologia stosowana przy budowaniu promów poniekąd zawiodła, to smutna konkluzja. Jak wiemy, podkreśla się to tym bardziej faktem, że planowane statki, w których mają się odbyć loty na Księżyc i Marsa, to moduły wzorowane na Apollo. Błędna była chyba sama koncepcja - promy owszem są wielorazowe, ale ich poszycie nie do końca jest tak niezniszczalne jak wymaga tego bezpieczeństwo ( -> Columbia).
Katastrofa Challengera nie była tak symptomatyczna, bo o ile pamiętam zawiodło tam mieszanie paliwa - może się mylę, ale na pewno nie był to problem poszycia.
A ruscy na Sojuz latają i latają... Na Księżyc pewno też na nim polecą.
Challenger rozpadł się i kabina spadała swobodnie do oceaenu. Po jej odnalezieniu stwierdzono, że częśc osobistych automatów ratunkowych (mała butla z powietrzem w razie problemów z podtrzymaniem atmosfery) została uruchomiona a czas w jakim z nich korzystano wyniósł od pół do bodaj trzech minut...
nie ma wielkiego znaczenia, że konstrukcja promów jest z lat 70-tych. Wiele samolotów ma resursy kilkudziesięcioletnie. W takich maszynach podstawą są procedury, przeglądy i remonty. Ilość oryginalnych (pierwotnych) części w obecnie latających promach pewnie asymptotycznie zbliża się do zera. Poszycie akurat badane było zawsze po każdym locie i wszystkie te płytki są wymieniane jeśli ich mocowanie lub stan tego wymaga.
Obie katastrofy były spowodowane zbiegiem wielu okoliczności, co spowodowało, że ich możliwość uszła uwadze testujęcych.
Nie. Kabina spadała swobodnie z wysokości wielu kilometrów. Nie wiem, jaka miała prędkość w momencie uderzenia w powierzchnię wody, ale sądzę że opór powietrza ustabilizował ją w okolicy 400 km/h. Nie mogli tego przeżyć.
Uzycie aparatów ratunkowych nastąpiło natychmiast po eksplozji, co dowodzi, że nie tylko ją przeżyli, ale że przynajmniej część z nich była swiadoma. O ile pamiętam wywnioskowano, że jeden z aparatów uruchomiła nieprzytomnemu koledze astronautka Resnik. Ale już nie pamiętam jak i dlaczego.
A jednak im starszy prom tym większa szansa, że zepsuje się coś, co zostanie przeoczone, tak jak z tymi płytkami. Zauważmy: problemy z płytkami zaczęły się na dobre od tragedii "Columbii", a od tego czasu towarzyszą już wszystkim lotom. Trudno mi uwierzyć by był to tylko zbieg okoliczności.W obu ww kwestiach jest dokładnie odwrotnie. Przede wszystkim należy odróżnić wiek moralny konstrukcji od materiałowego. Wiele samolotów ma wiek konstrukcji liczony w dziesiątkach lat a nadal są one w użytkowaniu. Przykład: F-16 ma 30 lat, USA zamierzają go używać na pierwszej linii nastepne 20 lat. B-52 Stratofortress jest bodaj z połowy lat 50-tych a nie wiadomo ile jeszcze będzie uzytkowana bo USA zapowiedziały, że będą ją trzymać póki ostatni egzemplarz będzie sprawny. To są samoloty bojowe z pierwszej linii supermocarstwa, które nie musi rzeźbić w g... jak my i mogłoby sobie zafundować coś innego. W tego typu konstrukcjach liczy sie tylko sprawdzanie ich stanu i wymiana zużytych części - czyli odnowa materiałowa a nie moralna. Nad tym jest czapka elektroniki i to oczywiście zmienia się (także w wahadłowcach) znacznie szybciej. Dalej - sprawdzone konstrukcje mają mniej awarii, ponieważ życie pozwoliło wyeliminować przyczyny większości z nich. Prawdopodobnie żaden prom nie spadnie już z powodu SRB ani pianki.
Nie znam się na tym, ale czy na podobną okoliczność nie powinny istnieć jakieś procedury ewakuacyjne (spadochrony? katapulty?)Nie zakładano takiej możliwości, że nastąpi rozpad promu a astronauci to przeżyja. Konstukcja promu nie była w żaden sposób do tego przygotowana. W promie nie ma foteli wyrzucanych (były takowe dwa w pierwszej latającej makiecie Enterprise, która służyła do testów w atmosferze). Była duża dyskusja na ten temat ale chyba jak zwykle chodziło o to, że wszystkiego nie da się zabezpieczyć, bo prom wazyłby 10 tyś ton i nie oderwałby się od Ziemi.
Dalej - sprawdzone konstrukcje mają mniej awarii, ponieważ życie pozwoliło wyeliminować przyczyny większości z nich. Prawdopodobnie żaden prom nie spadnie już z powodu SRB ani pianki.
Co do pianki (nie tyle pianki co uszkodzeń spowodowanych jej opadnięciem ze zbiornika na krawędź natarcia skrzydła) to od pierwszego lotu wahadłowce wracały z brakami osłony termicznej w różnych miejscach kadłuba. Uważano jednak, że takie lokalne osłabienie izolacji nie jest istotne z punktu widzenia sprawności izolacji jako całości. Założenie to okazało się błędne.
Nie zakładano takiej możliwości, że nastąpi rozpad promu a astronauci to przeżyja. Konstukcja promu nie była w żaden sposób do tego przygotowana. W promie nie ma foteli wyrzucanych (były takowe dwa w pierwszej latającej makiecie Enterprise, która służyła do testów w atmosferze). Była duża dyskusja na ten temat ale chyba jak zwykle chodziło o to, że wszystkiego nie da się zabezpieczyć, bo prom wazyłby 10 tyś ton i nie oderwałby się od Ziemi.
Czyli jednak nie można powiedziueć, że wahadłowce są złe.Sa złe, poniewaz są za drogie. Zysk (będący podstawą założeń programu) okazał sie iluzoryczny, żeby nie powiedziec ujemny. Zyskiem miało być powtórne wykorzystanie większości elementów (tylko głowny zbiornik jest bezpowrotnie tracony). Okazało się to jednak droższe od rosyjskiej rakiety Energia, która może wynieść na orbitę 100 ton uzytkowej masy (wahadłowiec tylko 25 ton) - choć Energia w całości ulega spaleniu w atmosferze.
Rozumiem, zdarzało się zawsze, ale od niedawna wiemy czym to grozi. (BTW: śp. "Buran" miał bodajże bezpieczniejsze pokrycie.Tak to własnie jest (ze zdarzaniem się). Jeśli chodzi o Burana, to nie wiem, jakie miał pokrycie. Buran był przedstawiany jako ruska kalka z wahadłowców, tymczasem został on na prawde solidnie zaprojektowany, bardziej zachowawczo ale realistycznie. Buran nie ma w ogóle silników napędowych i jest wynoszony (tzn. byłby) przez Energię. Wydawało się to rozwiązaniem prymitywnym (mamy rakietę to przyczepimy samolocik i wot zdzies - jest' prom!). Tymczasem praktyka pokazała, że nie jest to takie głupie. Udzwig miałby wiekszy a i eksploatacja byłaby tansza.
Jak słucham tego wszystkiego... Czyżby teoria chaosu była gwożdziem do trumny Programu Kosmicznego? :'(Jak czytam Twoje wypowiedzi to nigdy nie wiem, czy wiesz co piszesz, czy nie i to mnie wkurza. W tym sensie, że nie wiem, czy to przenośnia literacka, czy autentyczne domniemanie. Teoria chaosu na prawde nie ma nic wspólnego albo bardzo niewiele z zawodnościa bardziej czy mniej skomplikowanych systemów. Strasznie cierpię osobiście gdy słyszę o pozytywnej energii itp bo przestaję słuchać, o co chodzi, a zadaję sobie pytanie, czy ta osoba wie, co to energia... W sumie chodzi o moja jedynie (lub co najmniej) wygodę, ale przecież masz na klawiaturze cudzysłów...
Sa złe, poniewaz są za drogie. Zysk (będący podstawą założeń programu) okazał sie iluzoryczny, żeby nie powiedziec ujemny.
Jak czytam Twoje wypowiedzi to nigdy nie wiem, czy wiesz co piszesz, czy nie i to mnie wkurza. W tym sensie, że nie wiem, czy to przenośnia literacka, czy autentyczne domniemanie. Teoria chaosu na prawde nie ma nic wspólnego albo bardzo niewiele z zawodnościa bardziej czy mniej skomplikowanych systemów. Strasznie cierpię osobiście gdy słyszę o pozytywnej energii itp bo przestaję słuchać, o co chodzi, a zadaję sobie pytanie, czy ta osoba wie, co to energia... W sumie chodzi o moja jedynie (lub co najmniej) wygodę, ale przecież masz na klawiaturze cudzysłów...
jedynym motywem naszych działań powinien być tylko zysk? Program Kosmiczny raczej nigdy nie przyniesie wymiernych zysków mierzonych w $$$. Są rzeczy istotniejsze od dolarów...Jakie? W przypadku programu kosmicznego, w którym chodzi o to, żeby za pewną sumę jak najwięcej razy poleciec out there... ?
Wiec owszem, było to autentyczne domniemanie...eeh... google?
Jakie? W przypadku programu kosmicznego, w którym chodzi o to, żeby za pewną sumę jak najwięcej razy poleciec out there... ?
eeh... google?
out there...The truth is out there :D
W przypadku programu kosmicznego, w którym chodzi o to, żeby za pewną sumę jak najwięcej razy polecieć out thereZ tego samego felietonu:
Chaos, w ujęciu matematycznym, to stan absolutnej niestabilności układu dynamicznego.
Jeśli chodzi o prom, to owszem, wiele z jego układów jest (przypuszczam) opisywalnych za pomocą matematycznej teorii układów dynamicznych, niemniej jednak są one zdeterminowane. Awaria nie jest manifestacją chaosu :)
BTW Jim Lowell, który był dowódcą tego lotu nigdy juz nie poleciał na Księżyc, natomiast w latach 70-tych brał udział w projektowaniu wahadłowca - konkretnie zajmował się ergonomią tablicy przyrządów.
George Bush powiedział coś rozsądnego. Podczas nabożeństwa żałobnego odprawionego za siedmioro astronautów, którzy zginęli w zeszłą sobotę, Bush stwierdził: "Powodem naszego dążenia do odkrywania i eksploracji kosmosu nie jest wybór, którego świadomie dokonujemy; to pragnienie zapisane w sercu człowieka".
Nadrzędne znaczenie ma bezpieczeństwo załogi. Skoro tak, to dlaczego wahadłowce nie są wyposażone w system katapultowania? Może zabrzmi to dziwnie, ale jeszcze w roku 1960 specjaliści nie myśleli tymi kategoriami. (...)Też sie nad tym zastanawialiśmy, żwłaszcza, że mogłoby to ocalić życiie załogi "Challengera"
A co z Columbią? Oficjele z NASA twierdzą, że poruszą niebo i ziemię w poszukiwaniu przyczyny katastrofy. Trudno powiedzieć, co takie stwierdzenie może oznaczać. Busz też twierdził, że poruszy niebo i ziemię, by odnaleźć Osamę Bin Ladena. Na tej podstawie można sądzić, że NASA przeszuka jakiś mały kawałek pustyni we wschodnim Teksasie, a potem - bez wyraźnych przesłanek - wypowie wojnę Francji.
A The Guardian, jak to ma w zwyczaju w takich sytuacjach, już zastanawia się, ile inkubatorów dla niemowlaków można by kupić za roczny budżet NASA wynoszący 15 miliardów dolarów
Skoro tak, to dlaczego wahadłowce nie są wyposażone w system katapultowania? Może zabrzmi to dziwnie, ale jeszcze w roku 1960 specjaliści nie myśleli tymi kategoriami.
Natomiast astronauci mogą się ewakuować na spadochronach z powracającego wahadłowca - oczywiście kiedy jego prędkośc na to pozwala. Początkowo mieli być "wywlekani" przez boczny właz za pomocą osobistych rakiet ewakuacyjnych, a od pewnego czasu ześlizgują się po specjalnym ramieniu wystawianym na zewnątrz. Chodzi o odsunięcie ich poza usterzenie poziome, które pechowo jest "po drodze".
Żeby dotrzeć do wyłazu musieliby odpiąć się, zejść o pokład niżej do modułu mieszkalnego, tam nałozyć zestawy ratunkowe (czyli spadochrony)... Sądzę, że obecnie efekty szczegółowego dochodzenia można znaleźć w sieci.
Zapamiętałem jeszcze taki szczegół, ze poszukując resztek Columbii znaleziono zakręcony metalowy pojemnik (wielkości słoja Wecka) w którym znajdowały się jakieś dżdżownice do eksperymentów na orbicie - i te robaki przeżyły...
Sądzę, że obecnie efekty szczegółowego dochodzenia można znaleźć w sieci.Ekhm. Oto, co udało mi się znaleźć:
@Miesław
Bardzo dzięki bardzo ;), tyle, że mi o katastrofę "Challengera" chodziło...
BTW: proponuję przenieść dyskusję do topicu Eksploracja Kosmosu.Niezły pomysł. Jak tylko będę miał coś więcej do napisania...
Konfrontacja moich idealistycznych futurologicznych wyobrażeń z rzeczywistością trochę przypomina kraksę. Nie to powstało, co było moim marzeniem, ale to, co przewidywałem jako możliwe i co okazało się dochodowe, co można dobrze sprzedać. Nie to wzięliśmy z przyszłości, co było piękniejsze, sensowniejsze, bardziej ekscytujące, co mogło uczynić każdego z nas lepszym, ale to, co ludziom dysponującym pieniędzmi wydało się bardziej komercyjne, na co młodzież z wielkich agencji reklamowych miała lepsze marketingowe pomysły.
Czterdzieści lat temu próbowałem wyobrazić sobie świat roku 2000. W tym wyobrażonym świecie ludzie wiedzieli z grubsza tyle, ile my teraz wiemy, mieli z grubsza takie techniczne możliwości, jakie my teraz mamy, umieli zrobić z grubsza to, co my umiemy zrobić. Ale robili jednak trochę co innego./.../
To znaczy, że z możliwości, które stwarza nam wiedza i technologia, jaką posiadamy, zawsze wybieramy tylko niewielką część i ta niewielka wykorzystana cześć naszych możliwości determinuje paletę naszych następnych wyborów. Otóż kryteria wyboru, jakie stosowaliśmy przez ostatnie pół wieku i zwłaszcza jakie stosujemy ostatnio, były inne, niż sobie wyobrażałem. Nie wybieraliśmy tego, co piękniejsze i bardziej użyteczne, tylko to, co przynosiło szybszy zwrot kapitału.
Ludzkość jako ogół to się chyba w ogóle nie kieruje, a tylko próbuje po omacku, raz tu, innym razem tam.Używając Twoich słów powiedziałbym, że ludzkość czasem się kieruje, ale robi to po omacku a raczej na oślep. Jest to dla mnie dziwne, ale obiektywnie musze przyznać, że tzw. ludzkość (naród, obywatele) działają czasem ponad swoimi własnymi potrzebami i identyfikują się z jakąś ideą inną niż kasa, władza czy żarcie. Wykazują pewne cechy społecznego działania w sensie braterstwa a nie interesu. Tyle, że ta idea jest zwykle takim właśnie błędnym światłem.
Asteroida może walnie, może nie, dzieci umierają już teraz, ciekawe, co byście powiedzieli, gdyby to dotyczyło waszych dzieci... Nie jestem przeciwna łożeniu na loty kosmiczne, ale jakąś LUDZKĄ hierarchię celów trzeba mieć.
Po drugie, to byli sami ochotnicy, walczyli o to miejsca i świetnie wiedzieli na co się piszą, oczywiście, szkoda dzielnych ludzi, ale rozwala mnie robienie z tego takiej tragedii. Bycie kosmonautą nie jest obowiązkowe.
Ponadto moim zdaniem wiara, że ludzkość (jako ogół) kieruje się ideałami, a nie zyskiem, to zamykanie oczu na rzeczywistość.
Jak z ekologią. W państwach, którym ten problem leży na sercu i które mają sukcesy w tej dziedzinie wypracowano ekonomiczne mechanizmy ochrony przyrody - np. wysokie kary za zaśmiecanie, obniżanie podatków dla zakładów wprowadzających ekologiczne technologie itp. Jeżeli wyprawy w Kosmos mają być rozwijane ogół musi widzieć zysk. I to w realnej perspektywie
, tak naprawdę do nikogo (do mało kogo?) nie trafiają argumenty, że za tysiąc lat coś-tam... Po prostu, nie umiemy myśleć w tej perspektywie.
A poza tym - rozbieżności piszemy przez "ż".
Ludzkość jako ogół to się chyba w ogóle nie kieruje, a tylko próbuje po omacku, raz tu, innym razem tam.
Używając Twoich słów powiedziałbym, że ludzkość czasem się kieruje, ale robi to po omacku a raczej na oślep. Jest to dla mnie dziwne, ale obiektywnie musze przyznać, że tzw. ludzkość (naród, obywatele) działają czasem ponad swoimi własnymi potrzebami i identyfikują się z jakąś ideą inną niż kasa, władza czy żarcie. Wykazują pewne cechy społecznego działania w sensie braterstwa a nie interesu. Tyle, że ta idea jest zwykle takim właśnie błędnym światłem.
Q, jak reagujesz wtedy gdy ktoś kto ma inne przekonania (np. nie uważa że rozwój technologiczny jest najważniejszy) stwierdzi że jesteś nieuczciwy stosując propagandę i przekonując ludzi do swojej racji?
Czy nie widzisz tez podobieństwa w działaniu różnego rodzaju innych ideologii?
A może właśnie jest tak że jednak ci myślący inaczej o których napisała Aniela mają słuszność? Może jednak to jest ważniejsze?
Jak to stwierdzić?
Naprawde myślisz że najbardziej prawdopodobnym problemem na przestrzeni powiedzmy 1000 lat będzie udeżenie asteroidy? (Bo rozumiem to jest główna argumentacja na eksplorację kosmosu).
I do ostatniej wypowiedzi. Wytłumacz w jaki sposób różni podejście które proponujesz od ideologii religijnej? Zmienia się tylko idea, metodyka pozostaje ta sama. To mi właśnie tak zwraca uwagę w Twoich wypowiedziach, są strasznie podobne do fanatyzmu religijnego, tylko słówka są pozamieniane, "Bóg" na "nauka", "rozwój duchowy" na "postęp", "życie wieczne" na "eksploracja kosmosu" czy "autokreacja". Stanowiska prezentowane przez Ciebie i wyznawców innych ideologii są poprostu bardzo dogmatyczne.
A jak sobie Q radzisz z ruchem drogowym? ;)CytujNaprawde myślisz że najbardziej prawdopodobnym problemem na przestrzeni powiedzmy 1000 lat będzie uderzenie asteroidy?1. Ryzyko wystąpienia takiego problemu jest realne i nie można go lekceważyć.
A jak sobie Q radzisz z ruchem drogowym? ;)
Tylko mi nie chodzi o to Twoja ideologia jest prawdziwa czy nie tylko o to że Tobie tak strasznie zależy żeby inni też wyznawali tą ideologie. To jest charakterystyczne dla fanatyzmów.
Skoro uważasz że ważna jest dajmy na to eksploracja kosmosu to ok, możesz nad tym pracować, ale dlaczego to propagować wsród tych którzy myślą inaczej?
Aha, interesuje mnie jeszcze coś. Jak to jest że przez 20000 lat nie trafił w nas żaden asteroid a od paru lat bez przerwy gada się jakie to prawdopodobne?
[size=14]Jak miał wyglądać świat w roku 2000[/size]IMHO jest znacznie ciekawszy niż nasze przekomarzanki.
CytujA jak sobie Q radzisz z ruchem drogowym? ;)
A co to ma do asteroidów? :o ;)
1. Ryzyko wystąpienia takiego problemu (asteroidu - przyp. maziek) jest realne i nie można go lekceważyć.
Zauważ, że nikogo nie gonię kijem w Kosmos, ani nie domagam się wprowadzenia podatku w wysokości 90% dochodów przeznaczonego wylącznie na rozwój lotów kosmicznych. Twierdzę tylko, że postęp naukowo techniczny (mimo, że ma skutki uboczne, a i bezboleśnie nie przebiega) jest zasadniczo najlepszą rzeczą jaka nas spotyka, a astronautyka jest istotną częścią tego postępu (i może stać się wręcz głównym jego motorem). Mam chyba prawo tak uważać (zwłaszcza, że przedstawiam argumenty na rzecz tej tezy, podczas gdy Ty argumentujesz dość rzadko :P), jak i publicznie wyrażać swą opinię.Chodziło mi o to że jesteś za propagandą w tym kierunku. A ja nie argumentuje bo nie staram się Ciebie przekonać. Niech sobie każdy myśli jak chce.
Bo niedawno uświadomiliśmy sobie to zagrożenie? Bo odkryliśmy ile asteroidów mija naszą planetę w niewielkiej odległości i tylko niebywałe szczęście powoduje, że poza słynną katastrofą tunguską nic złego nas nie spotkało?Nie wierzę w szczęście trwające 20000 lat ;)
Do asteroidów nic, ale skoro:
(1)Cytuj1. Ryzyko wystąpienia takiego problemu (asteroidu - przyp. maziek) jest realne i nie można go lekceważyć.
(2) Ryzyko śmierci komunikacyjnej jest miliony razy wyższe
to z (1)^(2) wynika, że chodzisz w zbroi ;)
Zawsze można nosić miotacz pozytronowy i niszczyć napotkane pojazdy...
Taak, tyle, żeWychodzi to, co cały czas dzi Ci próbuje powiedzieć - uważasz, że Twoje poglądy są uniwersalne. Co mnie interesuje śmierć ludzkości? Szczególnie za np. 50 lat...
(1) śmierć moja, Twoja czy kogokolwiek innego w wypadku komunikacyjnym jest mniejszą stratą dla ludzkości niż śmierć całej ludzkości od jednego asteroidu
Chodziło mi o to że jesteś za propagandą w tym kierunku. A ja nie argumentuje bo nie staram się Ciebie przekonać. Niech sobie każdy myśli jak chce.
Nie wierzę w szczęście trwające 20000 lat ;)
Wychodzi to, co cały czas dzi Ci próbuje powiedzieć - uważasz, że Twoje poglądy są uniwersalne. Co mnie interesuje śmierć ludzkości? Szczególnie za np. 50 lat...
Co do "nie argumentowania", faktycznie mało argumentów z Twojej strony pada, a jeśli już przeważnie sprzeczne ;)Jak padają sprzeczne to zwracaj na to uwagę w tych momentach, wtedy się poprawię.
Co do "niech każdy myśli jak chce" - dlaczego wobec tego wciąż usiłujesz mnie przekonać, że nie mam racji (w dodatku nie posługując się przy tym argumentami)? ::)
1. Zauważ, że cała ewolucja jest sumą szczęśliwych przypadków, czyli widzisz wokół siebie żywe dowody "szczęścia" trwającego jeszcze dłużej niż 20000 lat.Co do ewolucji to nie bardzo widzę w tym szczęście. Właśnie szczęścia w tym dość mało, raczej żmudne polepszanie małymi kroczkami.
2. Wbrew pozorom, Panie Postmodernistyczno-Teistyczno-Irracjonalistyczny Krytyku Nauki, fakty nie zależą od tego w co wierzymy, a ustalamy je drogą obserwacji, istnieją też hipotezy bardziej i mniej zgodne z tychże obserwacji wynikiem. Coś takiego jak prawda obiektywna istnieje, tyle, że czasem ciężko ją ustalić.
Jak padają sprzeczne to zwracaj na to uwagę w tych momentach, wtedy się poprawię.
I nie usiłuję Cię przekonać, Ty ciągle to tak odbierasz.
Zacząłem od tego dlaczego uważasz że należy narzucić Twoje poglądy innym (słowo klucz: "propaganda").
A to przez to że uważasz że tylko jeden z nas może mieć rację
więc gdy jesteś do czegoś przekonany to z logiki wynika że ja racji nie mam zatem moje poglądy można pominąć.
Natomiast gdy moje poglądy wymieniam albo wręcz ich bronię
rozumiesz że skoro ja miałbym mieć rację odebrałoby to rację Tobie.
Myślę że stąd ta Twoja nerwowa i "piedestałowa" postawa w wypadku pisania czegokolwiek niezgodnego z Twoimi (i wszystkich boskich autorów których cytujesz) poglądami.
Co do ewolucji to nie bardzo widzę w tym szczęście. Właśnie szczęścia w tym dość mało, raczej żmudne polepszanie małymi kroczkami.
Co do obserwacji i faktów to właśnie z moich obserwacji wynika że asteroid nie udeży. Dlatego zwyczajnie pytam się dlaczego ostatnio tak dużo się o tym mówi.
Ty natomiast rzucisz tekstem "są hipotezy bardziej i mniej zgodne" nic nie wyjaśniając
dołożysz wymyślny epitet (jak rozumiem ma mnie niby obraźic?)
i dodatkowo poczujesz się urażony pytaniem bo odbierzesz je jako atak na Twoje poglądy.
1. Jeśli w tej ludzkosci ze 50 lat będą Twoje dzieci, obawiam się, że będzie Cię to aż nazbyt obchodziło.Nadal mnie nie rozumiesz. Ty zakładasz, że Życie Wieczne istnieje. Ja nie. Za 50 lat mnie nie będzie (na 99% ;) ). Jak mnie nie będzie, to życie moich bliskich nie będzie mogło mnie obchodzić.
Nadal mnie nie rozumiesz. Ty zakładasz, że Życie Wieczne istnieje. Ja nie.
Za 50 lat mnie nie będzie (na 99% ;) ). Jak mnie nie będzie, to życie moich bliskich nie będzie mogło mnie obchodzić.
Dyskutujemy, czy obrona przed asteroidami może być "lokomotywą" ekspansji ludzkości w kosmos. Ty uważasz, że jest to cel, który ludzkość sobie postawi i go zrealizuje. Moja teza jest taka, że na zimno nie. Na gorąco - jak już będzie coś leciało - to się będzie kombinować. Mówimy o budowie "traktora kosmicznego" o masie porównywalnej do ISS, wyposażonego w silnki zdolne nadać mu II lub III kosmiczną, a potem gładko zahamować przy intruzie, który to traktor swoją masą następnie odciągnie kamikaze poza kolizyjny kurs. Wszystkie inne metody - typu czołowe zderzenie, detonacja głowicy wodorowej, przyczepiane silniczki rakietowe itp. - jak sądzą fachowcy - zamienią pocisk podkalibrowy w odłamkowy - dla nas bez różnicy, ponieważ rzecz w masie. Nie ma takich silników, nie wiadomo jak je zrobić i czym zasilać, a wyniesienie takiej masy jak ISS na orbitę trwa kilka lat, o ile piorun nie strzeli w stojącego na wyrzutni wahadłowca. Pomijając techniczną niemożność realizacji takiego wyzwania dzisiaj, tak czy siak oznaczałoby to przeznaczenie funduszy wielokrotnie większych, niz obecnie ida "na kosmos". Otóż twierdzę, że na zimno - czyli bez realnego zagrożenia - to się nie da zrobić, bo nikt nie podejmie takiej decyzji. A zagrożenie jest mało realne, bo zdaża się raz na 50 mln lat.
A zagrożenie jest mało realne, bo zdaża się raz na 50 mln lat.Dla mnie za dużo sprzecznych informacji... I niepotrzebnych nieprzyjemności...
CytujA zagrożenie jest mało realne, bo zdaża się raz na 50 mln lat.Dla mnie za dużo sprzecznych informacji... I niepotrzebnych nieprzyjemności...
Dzi słusznie zauważył, że jak coś zdaża się raz na 50 mln lat to jest to nie tyle bardzo realne, co pewne ;).
Poprawiam się - estymowane prawdopodobieństwo takiego zajścia jest takie, że w dostatecznie długim okresie średnia częstotliwość jego wystąpienia wyniosłaby raz na 50 mln lat.
Łał, to jakieś 6,35*10^-16 Hz.
Skądinąd fakt, że prawdopodobieństwo wystapienia jakiegoś zderzenia wynosi 1:50000000, nie oznacza, ze nie ma momentów, w których prawdopodobieństwo to wynosi dokładnie 1Dobra, pominę milczeniem to wyżej, bo nie wyjdziemy z dołka. Niech będzie, że toto-lotek, i że w toto-lotku czasem prawdopodobieństwo wygranej wynosi [size=20]1[/size]. Jak szaleć, to szaleć, niech będzie nawet [size=22]2[/size]! ;)
Otóż widzę, że niezrozumienie jest najwidoczniej obopólne, bo deklarowałem się jako materialista, scjentysta, ale odrobinę i nihilista...... ale napisałem, że dla maźka ma znaczenie, co będzie, jak jego nie będzie... ;) To dla mnie nie tyle nieporozumienie, co dysonas poznawczy.
Zatem, doprecyzowujac: ale obchodzi Cię chyba na ile bezpiecznymi ich zostawisz?I tak zupełnie serio, jak sądzisz, że od czego zacznę to pozostawianie ich bezpiecznymi? Co konkretnię zrobię? Inaczej, co mógłbym zrobic w tej konkretnej sprawie, poza oflagowaniem się i napisaniem do ONZ?
Dobra, pominę milczeniem to wyżej, bo nie wyjdziemy z dołka. Niech będzie, że toto-lotek, i że w toto-lotku czasem prawdopodobieństwo wygranej wynosi [size=20]1[/size]. Jak szaleć, to szaleć, niech będzie nawet [size=22]2[/size]! ;)
I tak zupełnie serio, jak sądzisz, że od czego zacznę to pozostawianie ich bezpiecznymi? Co konkretnię zrobię? Inaczej, co mógłbym zrobic w tej konkretnej sprawie, poza oflagowaniem się i napisaniem do ONZ?
Ty niestety nic, tak jak i ja (choć oczywiście można mówić o pracy od podstaw, zaczynaniu od własnego podwórkaZnaczy się schron jakiś klecisz? (żarty ;) )
ale jeśli mówimy o dobrych, najlepszych rozwiązaniach, o których możemy tylko pogdybać, to ja stawiam na te a nie inne rozwiązania.No to podaj je. Tylko science nie fiction.
Znaczy się schron jakiś klecisz? (żarty ;) )
No to podaj je. Tylko science nie fiction.
Leniuszek.
Niestety nikt się nie zgodzi, żeby nad naszymi głowami fruwało działo laserowe a la Bond...
Ja ją przepchnę. Dajcie mi tylko punkt podparcia!
Ale czytałem (i chyba to omawialiśmy już) o tanim i skutecznym pomyśle statku - pchacza, który odpowiednio wcześnie doleciawszy do nadlatującej planetoidy mógłby przyłożyć do niej mały, ale stały moment siły, który zepchnąłby ją minimalnie - lecz wystarczająco - z orbity. Podobno powinno zadziałać przy szybkiej diagnozie :)Macro powinien się wypowiedzieć, ale a tego co pamiętam to są dwie możliwości - jedna to jest jakieś ciało z pasa Kuipera, które na skutek mielenia się wypadnie ze swej stałej orbity, takie ciało po pierwsze nie walnie od razu w Ziemię, tylko ileś razy jeszcze przejdzie obok, a po drugie będzie względnie wolno sie poruszać (kilka, czy kilkadziesiąt km/sekundę ;) ) Da się więc namierzyć i wysłać takiego pchacza w jej kierunku, dopędzić na odejściu od Ziemi (bo pod prąd róznica prędkości byłaby znów kilka czy kilkanaście km/sek.), zastopować względem niego i korzystając z grawitacyjnego przyciągania zepchnąć z toru. W tej chwili pchacz taki mógłby być wyposażony jedynie w silnik jonowy, który ma tę przewage nad rakietowym, że energię czerpiąc ze słońca, a przyśpieszając elektrostatycznie wyrzucaną masę (gaz szlachetny) nadaje jej cząstkom predkość daleko większą niz chemiczne splanie w zwykłym silniku. Ponieważ energia wiadomo, w kwadracie prędkości, jeśli wyrzuca te cząstki 10 razy szybciej to zapas gazu szlachetnego może mnieć 100 razy mniejszą masę niz adekwatnie miałoby paliwo+utleniacz. Tyle, że silnik taki ma małego kopa, więc nadaje się do długiego i łagodnego pchania a nie do szybkich manewrów - stąd pchacz taki musiałby okrążenie po okrążeniu "dochodzić" intruza. No i jest ograniczenie - musi mieć dostęp do energii słonecznej, czyli za daleko od Słoneczka nie zadziała.
CytujAle czytałem (i chyba to omawialiśmy już) o tanim i skutecznym pomyśle statku - pchacza, który odpowiednio wcześnie doleciawszy do nadlatującej planetoidy mógłby przyłożyć do niej mały, ale stały moment siły, który zepchnąłby ją minimalnie - lecz wystarczająco - z orbity. Podobno powinno zadziałać przy szybkiej diagnozie :)Macro powinien się wypowiedzieć, ale a tego co pamiętam to są dwie możliwości - jedna to jest jakieś ciało z pasa Kuipera, które na skutek mielenia się wypadnie ze swej stałej orbity, takie ciało po pierwsze nie walnie od razu w Ziemię, tylko ileś razy jeszcze przejdzie obok, a po drugie będzie względnie wolno sie poruszać (kilka, czy kilkadziesiąt km/sekundę ;) ) Da się więc namierzyć i wysłać takiego pchacza w jej kierunku, dopędzić na odejściu od Ziemi (bo pod prąd róznica prędkości byłaby znów kilka czy kilkanaście km/sek.), zastopować względem niego i korzystając z grawitacyjnego przyciągania zepchnąć z toru. W tej chwili pchacz taki mógłby być wyposażony jedynie w silnik jonowy, który ma tę przewage nad rakietowym, że energię czerpiąc ze słońca, a przyśpieszając elektrostatycznie wyrzucaną masę (gaz szlachetny) nadaje jej cząstkom predkość daleko większą niz chemiczne splanie w zwykłym silniku. Ponieważ energia wiadomo, w kwadracie prędkości, jeśli wyrzuca te cząstki 10 razy szybciej to zapas gazu szlachetnego może mnieć 100 razy mniejszą masę niz adekwatnie miałoby paliwo+utleniacz. Tyle, że silnik taki ma małego kopa, więc nadaje się do długiego i łagodnego pchania a nie do szybkich manewrów - stąd pchacz taki musiałby okrążenie po okrążeniu "dochodzić" intruza. No i jest ograniczenie - musi mieć dostęp do energii słonecznej, czyli za daleko od Słoneczka nie zadziała.
Jesli natomiast intruz będzie jakimś długookresowym satelitą słońca albo w ogóle przyleci z out there (co jest jeszcze bardziej skrajnie nieprawdopodobne) to taki pchacz na nic. Tak jakby wysłać muchę, żeby pocisk karabinowy zawróciła, i to taki co wystrzelony przez snajpera przeleciał już kilometr i znajduje się 10cm od naszego czoła... Wtedy tylko laser - działa (prawie) natychmiastowo.
Ale laser, o którym piszesz? Jak to sobie wyobrażasz? Nie wiedziałem, że istnieją lasery o takiej mocy?
[...]
Bomby wodorowe czy inne (pomijając odłamki) mają tą wadę, że w przestrzeni kosmicznej energia wybuchu przenoszona będzie jedynie przez promieniowanie (brak atmosfery uniemożliwi powstanie fali uderzeniowej) więc efektywność spadnie do 20-paru procent. Przy czym trzeba będzie wysłać te bomby z II kosmicznę pod prąd ciału o podobnej lub większej prędkości i zdetonować przy jego powierzchni przy wzajemnej prędokści rzędu kilkudziesięciu km/sekunde. Czyli tolerancja detonacji daleko gdzieś out there musiałaby wynieść jakieś 2*10^-7 sekundy - bez mozliwości powtórki. Nie trafisz-znikniesz. A laserem mozna się wstrzeliwać do skutku.
W danym przypadku rzecz w tym, że zachodzi obawa, iż wybuchowe metody nawet jeśli nie rozdrobnią planetki, to w każdym razie rozdzielą elementy składowe i będziemy mieli mega-ruską-ruletkę ;).
a pamiętam jak jakaś stacja badawcza, czy satelita czy cuś miało pierdylnąć w ziemię i nie wiadomo gdzie i ludzie uciekali z jednych krajów do innych krajów
o ile pamiętam wpadła do wody.
tak mi się przypomniało.
Zawsze, to nieee...
[size=12]Star Trek: Przyszłość ma kolosalną przeszłość[/size]http://serwisy.gazeta.pl/film/1,22530,4680617.html
Wojciech Orliński2007-11-16, ostatnia aktualizacja 2007-11-16 17:57
Telewizja Puls po przejęciu jej przez koncern Murdocha odświeżyła swoją ofertę - wśród nowych pozycji chyba najciekawsza jest jednak względna staroć, pierwsze odcinki serialu "Star Trek" z lat 1966-69.
Chociaż akcja serialu toczy się za trzy stulecia, jego pierwsze odcinki ogląda się jako świadectwo czasów, w których powstały. Science fiction to już dostatecznie stary gatunek popkultury, aby można było badać ewolucję tego, jak wyobrażano sobie przyszłość czy kontakty z innymi cywilizacjami.
Amerykański producent telewizyjny Gene Roddenberry wymyślił serial "Star Trek" w roku 1964. To był rok, w którym wielu ludziom w USA wydawało się, że nastąpił "koniec historii". Urzędujący prezydent Lyndon B. Johnson pokonał w wyborach republikańskiego konkurenta Barry'ego Goldwatera o imponujące 22,6 proc. przewagi - to czwarta największa przewaga w dziejach USA (do dziś niepobity rekord to 26 proc. przewagi Warrena Hardinga z 1920 r.). Wybory te przyniosły też rekordowo niski wynik głosów oddanych na "trzeciego kandydata". To dobra miara stabilności sytuacji politycznej - w czasach kryzysu społecznego w USA często pojawia się "trzeci kandydat" wysunięty przez rozłamową frakcję w Partii Demokratycznej lub Republikańskiej.
W 1964 r. dwaj główni kandydaci dostali rekordowe 99,6 proc. głosów. Zdawało się, że wszyscy zgadzają się w społeczeństwie amerykańskim co do tego, że jedynie słuszną drogą są umiarkowane reformy społeczne zainicjowane na początku dekady przez Partię Demokratyczną. Nawet największy fantasta nie mógł wtedy przewidzieć, że zwycięzca z roku 1964 w ogóle nie wystartuje w następnych wyborach - bo będzie powszechnie znienawidzony nawet we własnej partii. W wyborach pojawi się za to trzeci kandydat, który je wygra w pięciu stanach i wprowadzi 46 swoich ludzi do kolegium elektorskiego (czego żaden "trzeci" nie powtórzył do dzisiaj). Towarzyszyć zaś temu będzie jazgot gitar elektrycznych i swąd gazu łzawiącego. To będzie rok 1968.
W roku 1964 wciąż jeszcze działała Komisja do Spraw Działalności Antyamerykańskiej (zniesiona w 1969). Nad filmami czuwał kodeks Haysa, który zabraniał pokazywania namiętnego pocałunku czy podważania zaufania do rządu (zniesiony w 1968). Konformistyczna Ameryka ludzi noszących brązowe garnitury i takież kapelusze zdawała się wiecznotrwała.
"Star Trek" pokazywał daleką przyszłość, w której ziemska polityka z lat 60. - zarówno komunizm, jak kapitalizm - wspominane są już jako dziwactwa okresu barbarzyństwa. Serial daleki był od propagowania jakiejkolwiek ideologii, ale wyraźnie dawał do zrozumienia, że ustrój przyszłości nie ma już nic wspólnego z kapitalizmem. Co więcej - wygląda też na to, że nie ma w nim już rasizmu, seksizmu ani nacjonalizmu. Na statku kosmicznym USS Enterprise kierownicze stanowisko pełni czarnoskóra kobieta, komandor Uhura. Jest też Rosjanin Chekov, Japończyk Sulu, a nawet przedstawiciel innej rasy rozumnej - Mr Spock, pół człowiek, pół Wulkan.
Z takiego pomysłu na pokazywanie wielokulturowości wielokrotnie się wyśmiewano - niejaki Token Black w serialu "South Park" to właśnie kpina z serialowego "jednego obowiązkowego czarnego" - ale jak na ówczesną Amerykę to i tak było rewolucyjne. Gdy grająca Uhurę Michelle Nichols chciała odejść ze "Star Treka", o pozostanie poprosił ją niespodziewany fan serialu - pastor Martin Luther King.
Obecność Uhury w "Star Treku" była dla wielu młodych czarnoskórych widzów sygnałem tego, że warto się uczyć, warto się rozwijać zawodowo, bo chociaż w Ameryce lat 60. kolor skóry - niezależnie od zamożności - i tak uniemożliwiał kupno domu w dobrej dzielnicy czy zatrzymanie się w dobrym hotelu, to w XXI w. powinno już być inaczej.
Wtedy wszyscy byli przekonani, że przyszłość ludzkości będzie polegała na stopniowym podboju przestrzeni kosmicznej. Trwał właśnie program "Apollo" mający zawieźć człowieka na Księżyc i oczywiste się wydawało, że po księżycu nadejdą następne ciała niebieskie.
Dziś loty załogowe na Marsa - nie mówiąc już o innych gwiazdach - wydają nam się odleglejsze niż w latach 60., za to emancypacja kobiet i mniejszości poszła dalej, niż to bardzo nieśmiało sobie wyobrażano za czasów pierwszego "Star Treka".
Z tego punktu widzenia oglądanie serialu jest więc fascynujące - pokazuje, jak bardzo wyobrażenie przyszłości zmieniło się przez ostatnie cztery dekady. Przyszłość ma kolosalną przeszłość - analizując to, jak zmieniały się jej wyobrażenia, możemy lepiej zrozumieć teraźniejszość.
Telewizja Puls, sobota, niedziela, godz. 16
Źródło: Gazeta Wyborcza
Q, czy Ty nie jesteś czasem uzależniony od cytowania? W większości wypadków wystarczy dać link. :)
Adam Cebula (wyjdzie, że robię chłopu darmową reklamę) o tym jak się rozeszły dawne wyobrażenia przyszłości z realiami. (http://www.fahrenheit.net.pl/archiwum/f32/17.html)
(Choć z drugiej strony ten sam autor twierdzi, że literatura faktu coraz bardziej przypomina dawną hard SF (http://www.fahrenheit.net.pl/archiwum/f11/publicystyka.html).)
Ałłłaaa, nie reklamuj takich ludzi, którzy robią tyle błędów stylistyczno-interpunkcyjnych :P
CytujAłłłaaa, nie reklamuj takich ludzi, którzy robią tyle błędów stylistyczno-interpunkcyjnych :P
Kiej on naukowiec ścisły, nie literat ;).
Zresztą: do diabła z formą, przesłanie się liczy ;).
I to mnie właśnie denerwuje: jak ktoś robi błędy w obcym języku i zostanie mu zwrócona uwaga, to od razu "ojej, sorry, już poprawiam", a z ojczystym to "do diabła", tak? Patrioci... :P Ponadto:
- co mnie obchodzi, czy naukowiec czy dekarz - nie oczekuje literackiej pięknej formy, oczekuję POPRAWNEJ polszczyzny - zwłaszcza, że jest to tekst w czasopiśmie (nawet jeżeli tylko internetowym), a nie prywatny mail do kolegi
- po drugie: jak ktoś pisze fatalnie, to niezależnie od genialnej treści, nigdzie z tym nie trafi - bo kto będzie miał siłę to czytać...?
Wybacz, ale ja je będę traktować jako to, czym są - jako nie do końca poprawnie napisane felietony. I mimo, że rzeczywiście widać dużą wiedzę merytoryczną autora, to nadal uważam, że powinny być napisane właściwie. Psim obowiązkiem autora, redaktora wydania i wydawcy czasopisma jest o to zadbać.
To jak DJ który ma fajne płyty ale nie umie miksować ;)
Q, na forum naprawde tylko Ty nie masz pracy ;>
Oto wizualizacja jego wizji:
Mi to najbardziej przypomina architekturę jaką naziści propagowali....
Nie pamiętam, czy opisywałam wam wizje Mickiewicza nt. XX i XXI w? Nie tylko zakładał zjednoczenie wszystkich narodów słowiańskich pod przewodem Polski (hehe), ale też: balony jako środek transportu (w latach 20 i 30 XIXw., bo klecił te wizje już podczas pobytu w Rosji), a także linie kolejowe oplatające cały świat - a na tych torach... domy! I taki właśnie sposób podróżowania: całym domem w świat :)Aktualnie mają podobne fazy tylko że z podróżowaniem w kosmos. No ludzie są głupi no ;)
linie kolejowe oplatające cały świat - a na tych torach... domy! I taki właśnie sposób podróżowania: całym domem w świat :)
To dwie rózne sprawy. Speer projektował dla Hitlera monumentalną architekturę publiczną, stadiony, budynki urzędów itd. To był tak na prawdę mocno zmonumentalizowany czy wręcz zgigantyzowany klasycyzm. Chodziło o przytłoczenie skali ludzkiej potęgą 1k Rzeszy...
Tego typu pomysły jak Mr. Gilette nie miały nic wspólnego z emanacją potęgi państwa takiego czy innego, lecz rozumu. W zamyśle chodziło o człowieka, każdego pojedynczego. Nawet na tych szkicach widać, że wszystko było przemyślane. Jest dużo okien a poszczególne człony są tak rozstawione, aby do każdego okna docierało dostatecznie dużo światła (brak światła, życie w norach i wywołane tym choroby szczególnie dzieci to był zmora XIX wieku w robotniczych miastach a już wiedziano, jakie znaczenie ma słońce). Od środka (pod kopułą) jest zapewne przestrzeń półpubliczna, wspólna dla wszystkich mieszkańców, gdzie są szkoły, restauracje, baseny, itd. Na zewnątrz pomiędzy "jednostkami" (jak nazywał później swoje bloki le Corbusier) przelewa się niczym nieskrępowana zieleń i komunikacja.
Le Corbusier rozwinął tą ideę i wybudował kilka "jednostek" z których nasławniejsza jest marsylska. Trzeba jasno powiedzieć, że życie całkowicie zweryfikowało dumne produkcje wolnego rozumu. Ludzie nie cierpią przestrzeni półpublicznych, taka przestrzeń jest niczyja, czyli należy do wandali a nie obywateli. Ludzie nie chcą tkwić w jednym miejscu, niekoniecznie marzą, aby posyłać dzieci do szkoły w tym samym bloku. Mieszkania okazały się zbyt mało elastyczne (rodziny są różne) sredni obywatel się nie sprawdził. Ludzie pragną mieć większy kontakt z ziemią itd. Obecnie jednostka jest substandardowym zasobem mieszkaniowym dla tych, których nie stać na coś lepszego.
Uległem b. prostemu skojarzeniu: tu gigantyzm i kopułki, tam gigantyzm i kopułki.
Aktualnie mają podobne fazy tylko że z podróżowaniem w kosmos. No ludzie są głupi no ;)
Wiedza o tym jak szczytne idee światłego rozumu zostały skonsumowane przez totalitaryzmy to jeszcze jedna ilustracja przysłowia, że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane.
To może w końcu wyciągnij wnioski z historii i przestań tak bardzo w tą genialność człowieka wierzyć?
Zajrzałam ostatnio do Nowego wspaniałego świata - i wiecie, co sobie pomyślałam: jak bardzo ta cała produkcja gamm, bet itp. jest dziś nieopłacalna...! Jest tam nawet takie zdanie, że alfa (czyli taki najmądrzejszy z tych kast) byłby nieszczęśliwy wykonując prostą pracę w fabryce, z której gamma jest całkiem zadowolony... Przecież dziś takie gammy są całkiem niepotrzebne - wystarczy niezbyt skomplikowany robot. A nieszczęściem wielu społeczeństw są właśnie takie "naturalne" gammy, dla których tej prostej pracy brak.
Ciekawe, dlaczego w tych latach 20-tych wydawało się, że szybciej i łatwiej będzie wprowadzić taką eugenikę niż zmechanizować fabryki... Chyba że się mylę, nic się nie wydawało i to miało być tylko ostrzeżenie ;)
[size=14]Nowy wymiar interakcji człowiek-komputer[/size]http://www.gry.gildia.pl/news/2008/02/nowy-wymiar- interakcji-czlowiek-komputer (http://www.gry.gildia.pl/news/2008/02/nowy-wymiar-interakcji-czlowiek-komputer)
22 lutego 2008
Interfejs typu BCI, czyli Brain-Computer Interface, jeszcze do niedawna był co najwyżej potencjalnym tematem powieści SF. Tymczasem firma Emotive Systems stworzyła jak najbardziej rzeczywiste urządzenie, które pozwala na interakcję człowiek-komputer, za pomocą myśli i emocji.
Neuroheadset ("neurosłuchawki") Emotive EPOC odczytują zarówno świadome myśli, jak i niekontrolowane emocje użytkownika, bazując na falach elektrycznych, wysyłanych przez jego mózg. To otwiera szeroką gamę nowych możliwości kontrolowania funkcji komputera.
Emotive EPOC będzie pierwszym urządzeniem, które wykorzysta tę technologię w celu komercyjnym. Firma Emotive Systems udostępni API (interfejs programowania aplikacji) nowego wynalazku, aby informatycy projektując programy, mogli zintegrować je z neurotechnologią. W ten sposób programiści wprowadzą swoje gry i aplikacje na zupełnie nowy poziom interaktywności.
EPOC w pierwszej kolejności trafi na rynek gier. Sugerowane możliwości wykorzystania urządzenia, to na przykład odczytanie mimiki twarzy użytkownika, aby przełożyć ją na sposób animacji komputerowego awatara (postaci kontrolowanej przez gracza). Inny ze sposobów, to manipulacja elementami wirtualnych światów za pomocą myśli.
Neuroheadset w sprzedaży znajdzie się pod koniec 2008 roku, w sugerowanej cenie 299$.aDiego za 4press.pl
PRACA: Bezrobotnych zastąpią robotyhttp://www.hotmoney.pl/artykul/1733/1/praca-bezrobotnych-zastapia-roboty.html
Czwartek, 10.04.2008 14:22
Japonia znalazła odpowiedź na problem braku chętnych pracowników. Według ekspertów w 2025 roku roboty mogą wykonywać pracę nawet 3,5 mln Japończyków. Oszczędności z tego tytułu wyniosą ok. 21 mld dolarów.
Starzejące się społeczeństwo, niski przyrost naturalny i nadmiar wolnych miejsc pracy to największe kłopoty, z którymi będą musieli się zmierzyć Japończycy w ciągu najbliższych 20 lat.
Według tokijskiej Machine Industry Memorial Foundation do 2030 roku liczba osób gotowych do pracy zmniejszy się tam aż o 16%. Jednocześnie gwałtownie będzie rosnąć grupa ludzi w podeszłym wieku wymagających opieki [ch8211] również medycznej. Za pół wieku ok. 40% populacji w tym kraju stanowić będą osoby powyżej 65 roku życia [ch8211] pisze "Rzeczpospolita".
Kto się nimi zajmie? Roboty [ch8211] odpowiadają eksperci Machine Industry Memorial Foundation (TEPIA). Instytucja ta od ponad 30 lat przekonuje, że to właśnie najnowsza japońska technologia jest szansą na radzenie sobie z tymi niekorzystnymi zjawiskami społecznymi.
Według ekspertów TEPIA w 2025 roku roboty mogą wykonywać pracę nawet 3,5 mln Japończyków. Nie zawsze będzie to jednak zastępowanie człowieka humanoidalnym robotem. Eksperci przewidują, że prostsze maszyny będą mogły wykonywać mniej skomplikowane czynności, takie jak odkurzanie.
Mają też się zająć opieką nad dziećmi, higieną osób starszych i niepełnosprawnych, a także dotrzymywaniem im towarzystwa (TEPIA zakłada, że człekokształtne androidy będą czytały książki na głos i prowadziły rozmowę). Automaty mają również pomóc w diagnostyce medycznej.
To ostatnie zastosowanie maszyn wydaje się szczególnie atrakcyjne. Jak wylicza tokijski instytut, roboty monitorujące zdrowie osób starszych pozwoliłyby na zaoszczędzenie do 2025 roku równowartości 21 mld dolarów.
Robert Kiewlicz
robert.kiewlicz@hotmoney.pl
Jedyna rozsadna rzecza byla krytyka kredytow
Inflacja ich nie uratuje, bo oprocentowanie kredytow zawsze jest nieco wyzsze.
Czy kryterium ekonomiczne musi byc kryterium glownym? W ekonomii/gospodarce z pewnoscia. W kwestiach powiedzmy spolecznych tez musi byc wziete bardzo dokladnie pod uwage, bo przeciez wszystko kosztuje, choc wielu zdaje sie tego nie wiedziec.
Nie pamietam by Lem jakos konkretnie sie wypowiadal w tej kwestii, poza oczywiscie typowymi socjalistycznymi wrzutami, z ktorych sie potem wycofywal i chyba nawet wstydzil. Pamietam za to wiele aluzyjnych krytyk antykomunistycznych (np. Opowiesc 1-szego Odmrozenca, w 3 Maszynach... bylo o Malapucym Chalosie, Dzienniki Gwiazdowe, zwlaszcza opowiadanie o Pancie i Pincie, i pare innych) i antybiurokratycznych np. Konsultacja Trurla.
Nie da się "za darmo" tworzyć materii, dlatego istnieje ekonomia.
Ale (no offence) gdybym chciała podzielić się czymś głębszym na ten temat już dawno bym to zrobiła.
To, że technologia stosowana przy budowaniu promów poniekąd zawiodła, to smutna konkluzja. Jak wiemy, podkreśla się to tym bardziej faktem, że planowane statki, w których mają się odbyć loty na Księżyc i Marsa, to moduły wzorowane na Apollo. Błędna była chyba sama koncepcja - promy owszem są wielorazowe, ale ich poszycie nie do końca jest tak niezniszczalne jak wymaga tego bezpieczeństwo ( -> Columbia). Katastrofa Challengera nie była tak symptomatyczna, bo o ile pamiętam zawiodło tam mieszanie paliwa - może się mylę, ale na pewno nie był to problem poszycia.Wiem, że mogę być trochę do tyłu w dyskusji, jednak chciałem nawiązać do wątku poszycia. Otóż mój wujek miał okazję dostać do ręki poszycie - okazuje się, że warstwa termoizolująca ma konsystencję zaschłej pasy do zębów, z tym, że łamie się od niej łatwiej. Dopóki nanotechnologia czegoś nie wypracuje, to promy kosmiczne będą miały odpornośc kartonu na mikrometeoryty czy inne rzeczy.
A ruscy na Sojuz latają i latają... Na Księżyc pewno też na nim polecą.
W obu ww kwestiach jest dokładnie odwrotnie. Przede wszystkim należy odróżnić wiek moralny konstrukcji od materiałowego. Wiele samolotów ma wiek konstrukcji liczony w dziesiątkach lat a nadal są one w użytkowaniu. Przykład: F-16 ma 30 lat, USA zamierzają go używać na pierwszej linii nastepne 20 lat. B-52 Stratofortress jest bodaj z połowy lat 50-tych a nie wiadomo ile jeszcze będzie uzytkowana bo USA zapowiedziały, że będą ją trzymać póki ostatni egzemplarz będzie sprawny. To są samoloty bojowe z pierwszej linii supermocarstwa, które nie musi rzeźbić w g... jak my i mogłoby sobie zafundować coś innego. W tego typu konstrukcjach liczy sie tylko sprawdzanie ich stanu i wymiana zużytych części - czyli odnowa materiałowa a nie moralna. Nad tym jest czapka elektroniki i to oczywiście zmienia się (także w wahadłowcach) znacznie szybciej. Dalej - sprawdzone konstrukcje mają mniej awarii, ponieważ życie pozwoliło wyeliminować przyczyny większości z nich. Prawdopodobnie żaden prom nie spadnie już z powodu SRB ani pianki.Wahadłowce jednak mają praktycznie te same układy elektroniczne, które miały. Nowsze procesory nie wytrzymywały przeciążenia - im cieńsze żyły w procesorze, tym łatwiej je zniszczyć fizycznie. One nadal mają jakieś stare wersje UNIX-a bądź jego przodka w oprogramowaniu :P
Dopóki nanotechnologia czegoś nie wypracuje, to promy kosmiczne będą miały odpornośc kartonu na mikrometeoryty czy inne rzeczy.
Wahadłowce jednak mają praktycznie te same układy elektroniczne, które miały. Nowsze procesory nie wytrzymywały przeciążenia - im cieńsze żyły w procesorze, tym łatwiej je zniszczyć fizycznie. One nadal mają jakieś stare wersje UNIX-a bądź jego przodka w oprogramowaniu :P
Kiedyś z nudów sobie trochę powyliczałem i tak przkładowo gdyby załozyć prędkość względną 5km/s (to np gdyby śmiec na orbicie biegunowej spotkał się z wahadłowcem na orbicie równikowej) i smieć ważył 1kg to wychodzi mniej więcej jak współczesny pocisk podkalibrowy wystrzeliwany z armaty czołgowej. Tak że nie jest to taki koniec świata. Co do lodu to hmm, czy aby on by natychmiast nie sublimował w próżni?Dopóki nanotechnologia czegoś nie wypracuje, to promy kosmiczne będą miały odpornośc kartonu na mikrometeoryty czy inne rzeczy.Po co od razu nanotechnologia... Są pomysły na osłanianie statków kosmicznych lodem...
Co do lodu to hmm, czy aby on by natychmiast nie sublimował w próżni?
Wciaz jednak mam wrazenie, ze wszystko to jakies takie przestarzale :-/
Nurt wybitnie ciekawy bo "Lemowo" realny.
Problem w tym że nie rozumiem tego opisu, bo z niego wynikałoby że np literatura kryminalna czy sensacyjna czy romans dziejące się współcześnie też się w ten nurt łapią...
O czym to opowiada?
Pierwsza z brzegu:
W odległej przyszłości ludzie odżywiają się częściowo dzięki fotosyntezie, wiedza jest przekazywana za pośrednictwem wirusów, urządzenia organiczne wyparły elektronikę... i mało kto dożywa czterdziestki. W wyniku zmian klimatycznych Londyn zmienił się w tropikalną dżunglę, w której przyjaciół należy szukać wśród genetycznie zmodyfikowanych białych niedźwiedzi.
Pogubiłem się...
Idę na weekend, miłego ;)
O czym to opowiada?
A to zależy, który utwór; po szczegóły odsyłam tu:
http://mundane-sf.blogspot.com/
http://dndrake.blogspot.com/
EDIT:
Z wydanych u nas można wymienić: "Dziecięcy ogród" (http://www.biblionetka.pl/ks.asp?id=3994) i parę opowiadań G. Rymana, "Święty płomień" (http://www.biblionetka.pl/ks.asp?id=2777) B. Sterlinga, trylogię "Żebracy" (http://www.biblionetka.pl/zbior_ksiazek.asp?id=4131) Nancy Kress, Trylogię Marsjańską (http://www.biblionetka.pl/zbior_ksiazek.asp?id=3001), "Antarktykę" (http://www.biblionetka.pl/ks.asp?id=2454), "Dziki brzeg" (http://www.biblionetka.pl/ks.asp?id=5572) i "Złote wybrzeże" (http://www.biblionetka.pl/ks.asp?id=5573) K.S. Robinsona czy "Prędkość mroku" (http://www.biblionetka.pl/ks.asp?id=38148) E. Moon.
Niektórzy doliczają tu jeszcze późną twórczość W. Gibsona (tzn. Trylogię San Francisco (http://www.biblionetka.pl/zbior_ksiazek.asp?id=3864), "Rozpoznanie wzorca" (http://www.biblionetka.pl/ks.asp?id=13982) czy "Spook Country" (http://www.biblionetka.pl/ks.asp?id=96929)).
Natomiast czołowe, nie wydane u nas, utwory anglojęzyczne tego nurtu to m.in. "Air" (http://www.amazon.com/Air-Have-Not-Geoff-Ryman/dp/0312261217/) Rymana, "Halting State" (http://www.amazon.com/Halting-State-Charles-Stross/dp/0441014984/) Ch. Strossa czy (zaliczone do tej odmiany post factum) "Timescape" (http://www.amazon.com/Timescape-Gregory-Benford/dp/0553297090/) G. Benforda.
Tyle że właśnie tak podejrzewałam: Żebracy powstali w 1994, a ten nurt został obwołany w 2004. Czyli na siłę dopisywana jest dobra literatura, żeby podnieść jego znaczenie. A mi się to nie wydaje takie znowu przełomowe: po prostu zdroworozsądkowe klasyczne s-f. Teżmiwielkiedziwy...
Isaak Judowicz Ozimow, urodzil sie w Rosji)
A mi się nawet podobało aż do miejsca w którym okazuje się, że cała ta "rewolucja" spowodowana została czymś w rodzaju infekcji mózgu. Krótko mówiąc ludziska są OK, tylko jakowaś antyempatyna im zaszkodziła.Zlatan - próbuję rozgryźć do czego Ty to...bo chyba nie do wizji sztucznych serc? :-\ ;)
A co z 2 w. św.? A Kambodża Pol Pota (tudzież Chiny Mao)? A Rwanda? A Algeria? A Darfur? Każdy może dodać dalsze przykłady. To wszystko skutek jakiegoś zatrucia?
Tak mnie zniechęciło, że przerwałem w połowie.
Wygrzebało mi się - podszyte osobistą refleksją - pytanie co stało się z naszą przyszłościąNie jestem pewien czy masz na myśli naszą przyszłość w ogólności, czy naszą przyszłość w kosmosie?
Nie ukrywam - jeśli miałbym wybierać między Stacją Kosmiczną a teleskopem Hubble opierając się na mojej aktualnej wiedzy - wybrałbym bez wahania teleskop. Gdybym miał dokonywać takiego wyboru jako nastolatek, wybrałbym, również bez wahania. Stację.
W końcu internet to wynalazek zupełnie niesamowity i o ile wiem - prawie przez nikogo nie przewidziany (częściiowo przez Mistrza). Pomijam fakt, że niewłaściwie używany może zagrażać życiu i zdrowiu...
Nie ukrywam - jeśli miałbym wybierać między Stacją Kosmiczną a teleskopem Hubble opierając się na mojej aktualnej wiedzy - wybrałbym bez wahania teleskop. Gdybym miał dokonywać takiego wyboru jako nastolatek, wybrałbym, również bez wahania. Stację.
A pomnisz te - lube - czasy gdy nawet wybierać nam nie kazano?
O tym jak wyobrażano sobie przyszłość wiek temu:Przewijałam i trafem w trafne zokładkowe: około 10:36 - diagnosis by radio...
diagnosis by radio...
W latach 50 też były. Nawet wcześniej.
Właściwie mnie autor jako taki, sam w sobie niespecjalnie obchodzi