Lil - odleciec z poczuciem misji wypelnionej nie po naszej mysli nie byloby zlym rozwiazaniem. Czy zawsze musi byc tak, jak chcemy? Kontakt zostal nawiazany - potwierdzone zostalo istnienie cywilizacji, nawet zareagowala ona na obecnosc przybyszow okazujac dosadnie, ze nie zyczy sobie ich obecnosci. Mysle, ze elegancko byloby to uszanowac.
Rozwiazanie, ktora znalazlas jako logiczne jest zupelnie GODowe (i dlatego dobrze, ze to nie on sam polecial na Kwinte i po to, Q, sa ludzie. Opieraja rozumowanie nie tylko na najbardziej logicznych przeslankach). Jedyne czego Ziemianie narobili, to ogromnych nieszczesc i to dlatego, ze obcy nie chcieli z nimi rozmawiac. Czy skoro juz przylecieli i nie mogli nic madrego wymyslic, to trzeba bylo zuzyc jeszcze wiecej energii, zeby wszystko rozwalic? Troche mi to przypomina desperata, ktory jak juz nie wie co robic z dzieckiem, to leje je kablem od zelazka.
Nie sztuka jest niszczyc, bo to niczego nie daje. Budowanie niech bedzie celem. A skoro Kwintanie sobie nas nie zyczyli i mieli prawo do swojego wlasnego spokoju i nie bycia nekanym (tak, jak amerykanskie gospodynie domowe porywane w nocy i badane przez UFO) i nie dalo sie niczego pozytywnego zbudowac, to czemu zastepowac dzialanie konstruktywne doglebnie dekonstrukwnym? No po co? I co daje zniszczenie calej planety i w imie czego?