Według mnie to między 1927 a 2012 upłynęło nieco wody i sytuacja jest diametralnie inna. Obecnie problem nie polega na umasowieniu edukacji (hej, w 1927 mieliśmy sporo analfabetów) ani nie sprawdzi się model elitarnej edukacji (przed DWŚ maturę rocznie robiło kilka tysięcy ludzi) bo nie ma rynku prostych prac ręcznych typu wyplatanie koszyków i wyszywanie łapci - bo to też robią roboty. Według mnie problem w tym, że narodowa edukacja stała się usługą, którą zdaniem urzędników można zamówić zewnętrznie - tak jak zamiast zatrudniać panią sprzątaczkę w urzędzie - zleca się sprzątanie na zewnątrz. Troską nie jest edukacja, tylko wykonanie usługi, nie przekroczenie budżetu - i żeby się w kwitach zgadzało a statystyka wykazywała postęp. Przecież to jest żenada, jestem święcie przekonany, że większość współczesnych maturzystów nie rozwiązałaby matury z matematyki z lat 80-tych, z profilu ogólnego. Ale - krzywa rośnie.
Natomiast ci osobnicy, którzy w 1939 zrobiliby maturę i tak sobie poradzą i nie będą gorsi. Kłopot w tym, że sztuczna edukacja nie okazała się remedium na brak zbytu na ręcznie wyplatane koszyki.