[...] lewicowców (teraz proaborcja ale nie tylko) [...]
Dlaczego użyłeś słowa "proaborcja"?
Skrót myślowy, jasne że nieprecyzyjny ale nie o tym był wpis.
Możliwe, że nie o tym, ale w tym wypadku upierałbym się, żeby starać się być precyzyjnym, albowiem jednym z istotnych wymiarów sporu jest to, jakiego języka używamy. Takie a nie inne pojęcia służą do odpowiedniego ustawienia dyskusji i niestety kwestia tzw. "kompromisu aborcyjnego" jest tutaj niechlubnym przykładem*.
Po pierwsze, w konserwatywnej narracji strony rzeczonego sporu to środowiska
pro-life, "prolajferzy", ci, którzy widzą się samych jako obrońców życia vs. "pro-aborcjoniści". Obie te nazwy są manipulacją, gdyż:
- Owa bezkompromisowa "pro-życiowość" jest w specyficzny sposób ograniczana: a) nie dotyczy kobiet w ciąży, b) w znikomym zakresie wspiera dzieci, które
już się urodziły (dziwnym trafem zainteresowanie prolajferów później wygasa), c) nie mówiąc o takich
skrajnych przykładach, jak ci prolajferzy w USA, którzy zabijali lub namawiali do zabijania lekarzy wykonujących legalne aborcje (bardzo to
pro-life, nieprawdaż?)
- Środowisko z drugiej strony nie jest tak po prostu "za aborcją", ale "za wyborem" (stąd sugerowany termin
pro-choice) i w szczególności rozpoznaje fakt, że kwestia aborcji jest
dylematem moralnym, który należy rozważyć we własnym sumieniu, a państwo powinno wesprzeć kobietę w sprostaniu konsekwencjom decyzji, jaką podejmie (niezależnie jaka ona będzie). To jest różnica jakościowa, która łatwo umyka, gdy używa się terminu "proaborcja": tutaj bowiem nie chodzi o to, żeby kogoś namawiać do aborcji.
Po drugie, w podgrzanej atmosferze sporu o aborcję używa się terminów nacechowanych emocjonalnie, zwłaszcza dziwacznego tworu "dzieci nienarodzonych", który to został wprowadzony do obiegu w latach '90 (jeśli nie wcześniej) przez polityków prawicowych wspieranych przez Kościół Katolicki. Owo "dziecko nienarodzone" to nazwa na to, co powstaje po zapłodnieniu komórki jajowej i dzięki wprowadzeniu tego terminu już tylko krok od nazwania tych, którzy dopuszczają aborcję "mordercami dzieci". Niestety - i to jest przykry przykład dominacji KK w tym dyskursie - termin ten zakorzenił się wyjątkowo mocno, ale uważam, że aby poważnie rozmawiać na ten temat, trzeba też "odczarować" słownictwo, którego używamy. Otóż posługiwanie się sformułowaniem "dzieci nienarodzone" to nie świadectwo szczególnej empatii i troski, ale raczej przykład nieuctwa (bądź cynizmu), bowiem to, co powstaje po zapłodnieniu komórki jajowej, to po prostu
zygota, a następnie
zarodek. Czy z niego - w, przyznaję, procesie niesamowitym samym w sobie - wykształci się człowiek? Niekoniecznie, zresztą wiele poronień ma miejsce zanim nastąpi implantacja, więc niejako sama natura "dokonuje aborcji" wadliwego zarodka (co z kolei nawet może nie zostać zauważone przez kobietę).
Przy okazji polecam wpis na blogu pana Stefana Karczmarewicza:
tutaj.
* Inny bieżący przykład: "antyszczepionkowcy", którzy powinni być raczej zwani "proepidemikami".