Maźku,
gdy ktoś mówi o powodach bycia ateistą, nie koniecznie mówi o przyczynach utraty wiary. Kiedy cała najbliższa rodzina ateusza to katolicy, z którymi rozmawia na tematy religijne (i oczywiście pojawiają się próby nawracania, zresztą z obu stron
), sam zaś niewierzący do kościoła niegdyś należał, istnieje prawdopodobieństwo, iż powróci on do wiary, o ile nie istnieje przeszkoda, np. w postaci bardzo krytycznego spojrzenia na JHWH. Skoro o tę jedną możliwość zmniejszone są moje szanse na zostanie teistą, to jest to jeden z powodów mojego pozostawania w niewierze. Można (trzeba?) by dodać: prawdopodobnie.
Niewierzącym oczywiście nie staje się na zawołanie, ale są tego powody, podobnie jak bycia teistą. Osoba wychowywana w katolickiej rodzinie i zgodnie z nauką Kościoła jeśli jest wierząca, to właśnie przez taki rodzaj wychowania. Chociaż nie tylko przez to. Te pozostałe przyczyny mogą pozostać nieznane.
Utracić wiarę można zaś po części w wyniku refleksji. To się nie staje w momencie i samo rozmyślanie to zapewne nie jedyna przyczyna, ale jednak myśl, że przecież nie ma żadnych argumentów za istnieniem bozi, która może być wymysłem ludzi i wszystko ładnie do siebie pasuje, jeśli założyć, że wszelkie dogmaty są ledwie bajaniem- te myśli podkopują fundament wiary w człowieku. Jeśli natrafią na sprzyjające okoliczności, cała konstrukcja zaczyna się burzyć, ściany się walą, a po jakimś czasie zostaje tylko rumowisko, zresztą na długo zalegając w głowie osoby już niewierzącej (pewne myśli pojawiają się mimowolnie- kilkanaście lat życia w wierze pozostawia trwałe ślady w mózgu).
Ktoś inny zaś może przestać wierzyć w bozię, bo mu w życiu nie wyszło, stracił jedyne dziecko... (oczywiście, są różne konstrukcje osobowości i różne reakcje na życiowe tragedie, stąd wiadomo, że to nie jedyne powody, ale jednak powody)
I tak samo można wymienić wszystko, co się podoba w ukochanej/ukochanym, jako powody swojego zakochania. Ziarko do ziarka... a powietrze między cząstkami też zrobi swoje oczywiście. I nikt nie wie, czy bez zeza też by żyli długo i szczęśliwie, ale odmienna płeć była zdecydowanie nieodzowna.
ps.
Liv, dziękuję. Nie pomogło. Nie wiem, czy dobrze zrozumiałem stwierdzenie "jest nas dwóch", niemniej odebrałem to tak, jak wynika to z tego, iż życzę Ci również rychłego ozdrowienia.
pps.
Q, dzięki za podsunięcie tego tytułu. W swoim czasie przeczytam całość z wersji papierowej.
Edit:
Dzi, jak sam wiesz, wiara (i niewiara zresztą też) to nie jest kwestia decyzji na podstawie logicznych przesłanek. Ludzie wychowani w niewierze nawracają się np. gdy trafiają do środowiska osób wierzących, zaczynają im się podobać ich rytuały, słuchają opowieści o tym, jaka ich bozia jest cudowna, miłosierna i po jakimś czasie wierzą w bozie, bo taka jej wersja do nich trafia.
Wątpię, bym został teistą na drodze racjonalnej refleksji. Pozostaje jakieś cudowne urzeczenie mnie przez którąś z religii (najprędzej mógłbym zostać na powrót chrześcijaninem), jednak i tutaj droga jest zamknięta, bo nie zacznę wielbić bozi, która (jeśli istnieje) nie wydaje mi się tego godna.
Uprościłeś sobie sprawę, to i błędy logiczne znalazłeś.
Lem nie miał problemów z logicznym myśleniem, a tu proszę:
Ateistą jestem z powodów moralnych. Uważam, że twórcę rozpoznajemy poprzez jego dzieło. W moim odczuciu świat jest skonstruowany tak fatalnie, że wolę wierzyć, iż nikt go nie stworzył!
Edit 2:
Z tym "podkopywaniem fundamentów wiary" to nie każdego oczywiście dotyczy. Piszę to wszystko opierając się o własne doświadczenia...