A co wy tak...nie na temat.
Livie Kochany, mów za siebie.
Na przykład wyjaw, proszę, co - według Ciebie - "spowodowało Dwie Wieże".
Mam wrażenie, że mówię za siebie, ale mniejsza...
Co spowodowało dwie wieże? Sam chciałbym wiedzieć - też mam ograniczone zaufanie do senackich komisji et consortes.
Myślę, że niewielu jest, którzy potrafią odpowiedzieć "na pewno".
Jeśli o mnie chodzi - i tylko o mnie, to nie podzielam całej narracji pt. "wojna z terroryzmem". A kwestia terrorystów i ich traktowania, to jej odprysk.
Dla mnie, owa wojna, jest hasłową zabudową ideologiczną - jak linkowana w temporesach ideologia "oblężonej twierdzy", czy wcześniej nazizm bądź komunizm.
Łączy je jedno "praktyczne" - potrzebują wroga. Nazwany, napiętnowany zwalnia z myślenia o nim jako człowieku (patrz Klemperer i LTI).
To słowo-klucz;
żyd, wróg ludu, faszysta, terrorysta, czeczak...pełno ich.
Zaletą takiego ustawienia z punktu rządzących jest automatyczny ostracyzm społeczeństwa, a nazwać takim pojęciem można każdego...no, prawie (np. pożal się Boże terrorystę - Brunona K. , czy mojego ulubieńca Cata Stevensa vel Yusufa Islama)
To my decydujemy kto jest Żydem, powiedział pewien prominent w latach 60-tych, pamiętasz?
Ja na taki schematyzm myślowy nie daję zgody bojąc się, że "I ty zostaniesz Indianinem".
Druga kwestia to nazwa tej ideologii - równie dobrze można zacząć wojnę z tornadami i zaatakować wyspy na Atlantyku bo tam się rodzą.
Wojna to pojęcie ściśle zdefiniowane, jako konflikt zbrojny między
państwami. Ma początek, przebieg i koniec. Koniec jest też zdefiniowany precyzyjnie. Zajęcie terytorium przeciwnika, centrów decyzyjnych narzucenie swych warunków i wedle ich, podpisanie pokoju.
Z tego punktu widzenia wojna z terroryzmem to wojna z cieniem, może trwać wiecznie i nawet nie wiadomo jak mogłoby wyglądać zwycięstwo.
Aż zginie ostatni terrorysta? A skąd to wiedzieć?
Natomiast jest to niesłychanie wygodne narzędzie do sprawowania władzy i kontroli. Już to widać.
Uzasadnia każdy wydatek, nawet bzdurny.
I zasadniczo niszczy prawa człowieka, a do nich jestem jakoś przywiązany.
Poza tym to problem USA, nie nasz.
Jak widać skutecznie stosują znaną od co najmniej XVII wieku zasadę, że wojny prowadzić na obcym terenie, jak najdalej od siebie. Bo największe straty ponoszą nie walczący, lecz ci co tam mieszkają.
W Wielkiej Wojnie Północnej Polska nie brała udziału, ale toczyła ona się głównie na jej terytorium.
I to Polska najwięcej straciła. Nie przegrani Szwedzi.
Nie wspomnę o I i II światowej.
Więc wiedząc o nieuchronności konfliktów, jak mi się zdaje, USA skutecznie odsuwa zagrożenie od swoich granic.
A jak trzeba to je wygeneruje tak, by zmusić przeciwników do walki na polu wybranym nie przez nich. W sumie - same zyski.
Pewnie dlatego wieże zabolały - to pierwsze zdarzenie militarne na "swoim" obszarze od czasów wojny secesyjnej.
Ale umowy się choć co do jednego - nie jest to porażająca katastrofa.
Może to cyniczne, ale z perspektywy naszej historii nie robi ona na mnie większego wrażenia. Ludzki żal - jasne, ale by świat cały w to plątać?
I niszczyć dorobek cywilizacyjny ostatnich 300 lat?
Perfidnie dodam, że to byłoby właśnie zwycięstwo terrorystów, bo zdaje się - o to im chodzi.
Stąd widzę tu pewną "symbiozę".