Czuję się
.
Nie rozpisywałem się świadom faktu, że długie posty z reguły nie są dobrze widziane.
Nie tu, nie tu. U nas piśmienni.
Kris Kelvin. W moim odczuciu Lem skonstruował tą postać w zupełnym oderwaniu od realiów. /.../ Reasumując: postać głównego bohatera jest w moim mniemaniu tak nieprawdziwa, że aż bezsensowna.
Wiesz, że Twoja krytyka tejże postaci - którą też słabo trawię - to jest
toczka w toczkę to, co wypisywali o nim Kałużyński i bodaj Miłosz? I trudno tu, po prawdzie, Kelvina bronić, bo heros z niego żaden... Tyle, że... dla mnie akurat to, że bohater szacunku nie budzi było najmniej istotne, bo - odwrotnie niż Ty, piszący:
Solaris mi się widzi jako niezbyt poprawnie napisane romansidło w filozoficzo-naukowym sosie.
traktowałem ten
wątek "melo" jako dodatek do warstwy duskursywnej. Czytałem "Solaris", znaczy, jak "Głos Pana" czy "GOLEMa XIV" z nadmiarowo dobudowanymi wątkami
.
Odniosłem dziwaczne wrażenie, że Lem nigdy nie prowadził rozmów, nawet na poziomie flirtu z przedstawicielkami płci przeciwnej więc i w książce nie mógł sobie z tym poradzić.
A to byś musiał Panią Barbarę - via
skrzat - pytać
.
Kwestia niemożności nawiązania kontaktu z innymi cywilizacjami była wałkowana na milion sposobów, a ja odbieram takie podejście jako słabość autorów, którzy nie bardzo potrafią poradzić sobie i nawet nie próbują zbytnio, zmierzyć się z problemem.
Kiedy dwakroć się nie zgodzę.
Primo: dominują jednak w SFach (ze
"StarTrekiem" moim ulubionym na czele) wizje Kontaktu możliwego i spełnionego, ba... spełnionego łatwo, jak kontakt z sąsiadem, bo kończącego się obustronnie dobroczynną intelektualną debatą (u Hogana raz nawet, b. życiowo, nad
flaszką), albo mordobiciem długim, a krwawym. Lem pierwszy był z niemożnością.
Secundo: nie dość, że był pierwszy, to tyle jeszcze na temat tej niemożności powiedział, że w zasadzie nikt nic nie potrafi do tego z sensem dopowiedzieć, choć np. Benford próbował. ("Piknik..." jest, owszem, arcyudany, ale z "Solaris" się nie ściga. Milcząco przyjmuje niemożność i idzie - z sukcesem - w innym kierunku...)
Ot, piszemy książkę o styku cywilizacji, a gdy temat osiąga "szczytowanie" rakiem się z niego wycofujemy.
Rzecz bardzo znana, choćby ze słynnych filmów Spielberga i Camerona, jakoż i z dziesiątków książek/książczyn. "Obłok..." też się pod ten zarzut łapie (choć z trochę innych pobudek
unik tam wynikał - Lem się wykręcał nie, bo nie umiał, a z tej przyczyny, że w
możliwość zaczynał już wątpić), ale nie "Solaris"...
Czyli Lem mówi: - Widzicie jak to jest? Gość dostał szansę i znowu spieprzył. Według mnie o tym tak naprawdę jest Solaris. O ograniczeniach, które są zafiksowane w naszych umysłach. Nie o niemożności kontaktu, ale o niemożności naprawienia siebie.
To znalazłem w Twojej argumentacji odświeżająco oryginalnym... Kiedy kiedyś wrócę do "Solaris" czytając, będę się przyglądał pewnym wątkom pod nowym kątem. Choćby już z tego powodu cieszę się, że do nas zawitałeś...
Tak na marginesie: Solaris z którym miałem do czynienia to wersja z połowy lat dziewięćdziesiątych, rzekomo poprawiona przez samego Lema w asyście doborowych redaktorów Wydawnictwa Literackiego. No to jak tak, to na Boga Ojca, może owi redaktorzy wywaliliby wreszcie fragment akapitu, w którym to Harey zapytana przez Kelvina dlaczego jest boso odpowiada: "musiałam gdzieś chyba zarzucić trzewiki"... Podejrzewam, że zarzuciła w sieni... albo na przyzbie... Ale się czepiam, no nie?
Zobacz w ekranizacji Tarkowskiego jaka moda na archaiczne proste życie wtedy zapanowała, a przestaniesz się naśmiewać
.
Nowe, ale nie takie bardzo, to: Boża maszyneria, Brzegi zapomnianego morza, Wieczność... To czytadła, ale bardzo poprawnie napisane i z dobrymi pomysłami na fabułę. Niestety spieprzone przez poziom tłumaczeń i olewactwo redaktorów.
Te?
http://encyklopediafantastyki.pl/index.php?title=Boża_maszyneriahttp://encyklopediafantastyki.pl/index.php?title=Brzegi_zapomnianego_morzahttp://encyklopediafantastyki.pl/index.php?title=WiecznośćCzytałem, a raczej próbowałem czytać... McDevitt to jest średniak nawet jak na SF. Bear - to samo (choć "Ciężki bój" wspominam miło), a jeszcze "Wieczność" uchodzi w jego dorobku za najgorsza słabiznę... Musiałbym
wogle pojąć co też Ci się w tym mogło spodobać, by chciało mi się polemizować
.