Również obejrzałem, a raczej wysłuchałem. Wrażenie podstawowe - Ziemkiewicz opowiada z b. subiektywnej perspektywy, filtrując wszystko przez siebie, tj. pryzmat swoich doświadczeń, sympatii i antypatii
*. To nie jest o SF w PRL-u zasadniczo, to jest o nim, i jego wczesnych z fantastyką przygodach. W związku z czym jego wypowiedź nijak się ma do tego, jak powinna wyglądać uczciwie, szeroko, streszczona historia rodzimej powojennej fantastyki, począwszy od wczesnych prób Mistrza, czy zapomnianych dziś powieści Borunia i Gajdy, przez następne utwory kolejnych autorów (tu znalazłoby się miejsce na Fiałkowskiego z Chruszczewskim, potem - Sawaszkiewicza), z R.A.Z-em i jego kolegami na samym końcu. Anegdoty bywają pyszne, ale poza tymi dot. NOW-ej/SuperNOWEJ wszystkie już gdzieś słyszałem.
Lem, faktycznie potraktowany ostro po macoszemu
**, lecz kto chce, ten wniosek wyciągnie, że
social fiction po polsku
*** to właściwie Patrona, nie - Zajdla, wynalazek. ("Król Genialon" z Malapucyuszem Chałosem to jest rok '65, "Edukacja Cyfrania" z odmrożeńcami i Gorylium - '76, "Cylinder van Troffa" - dopiero '80.)
* Raczej
konwickie, niż zniuansowane, ujęcie schyłku minionej rzeczywistości się w to wpisuje.
** Jako pisarz, bo Jego futurologicznym ambicjom... i skuteczności należny hołd został - pod koniec - w sumie złożony. (Przy czym - jak przy futurologii jesteśmy - to nie jest tak, że wizje Clarke'a i Pohla bieg dziejów
unieważnił jak dawne
bujdy balonowe, raczej - rzeczywistość wciąż ich, w wielu aspektach, nie dogoniła. Z "Odysei..." w pierwszym rzędzie straciła ważność data

.)
*** Jeszcze wcześniej byli Strugaccy z
"Трудно быть богом", w którym jednak wydźwięk antyustrojowy był znacznie subtelniejszy, i uderzał raczej w radzieckich włodarzy i ich
szpicli (oraz ew. w ideę leninowskiego przyspieszania tego i owego -
"Ty jeszcze nie wiesz wszystkiego, myślał. Jeszcze pocieszasz się myślą, że tylko ty sam skazany jesteś na klęską. Nie wiesz jeszcze, że jeśli chodzi o twych żołnierzy, to wróg istnieje nie tyle poza nimi, ile w nich samych. Możliwe, że obalisz Zakon i fala buntu chłopskiego wyniesie cię na tron królewski, że zrównasz z ziemią zamki szlacheckie, potopisz w Cieśninie baronów, a zbuntowany lud odda ci wszystkie honory jako wielkiemu wyzwolicielowi, że będziesz dobrym i mądrym - jedynym dobrym i mądrym człowiekiem w twoim królestwie, i dzięki tej dobroci zaczniesz rozdawać posiadłości ziemskie swym współtowarzyszom walki, a na cóż im te ziemie bez poddanych? l koło zacznie się kręcić w przeciwną stronę. Dobrze jeszcze, jeśli zdążysz umrzeć własną śmiercią i nie zobaczysz nowych hrabiów i baronów, którzy powstaną z twoich wczorajszych wiernych żołnierzy. Tak już bywało, mój sławny Arato, i na Ziemi, i na twojej planecie."), niż w
podstawy (rzeczywistość, z której Anton-Rumata przybywa jest
obłoczna, a marksizm za pankosmiczny schemat rozwoju humanoidów robi, choć perspektywa - w jednostkowej skali - jest tragiczna, daleka od urzędowego optymizmu).
nie baśniowego cybernetyka K. Fiałkowskiego
Właściwie sam nie wiem baśniowego, czy nie. Z jednej strony cybernetyk, informatyk, lubował się też w laboratoryjno-kosmonautycznych dekoracjach (instytuty naukowe, uczelnie, bazy księżycowe i asteroidowe, kosmoloty), z drugiej... To co pisał, to wbrew pozorom nie jest hard SF typu clarke'owskiego czy wczesnolemowskiego, a wrzucone we wspomniany sztafaż opowiastki-przypowiastki, czasem o charakterze pewnej hipotezy, ale bardziej egzystencjalnej, niż
stricte naukowej. A najwybitniejszemu w jego dorobku "Adamowi..." to już ogólnie bliżej do
Mastiera z Margaritą, niż do klasycznej science fiction.