Autor Wątek: O początkach  (Przeczytany 32784 razy)

liv

  • Global Moderator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 6612
    • Zobacz profil
Re: O początkach
« Odpowiedź #45 dnia: Grudnia 19, 2009, 06:08:28 pm »
Cytuj
Siłą napędową mojej pracy był i pozostaje gniew
Gniew rzadko jest dobrym doradcą.
Zresztą, z tego co o nim poczytałem, głównym doradcą była chęć rozgłosu. Nie mogąc wiele stworzyć, zaczął kontestować. To zawsze się dobrze sprzedaje.
A jego propzycje? Cytat z Wiki - może stronniczy? Nie wiem.
Cytuj
Snuje tam Feyerabend wizję społeczeństwa, w którym wszystkie tradycje mają równe prawa i równy dostęp do centrów władzy, w odróżnieniu od demokracji liberalnej, gdzie jednostki mają równe prawa dostępu do stanowisk określonych przez specjalną tradycję – tradycję zachodniej nauki i racjonalizm.
Już widzę, radykalnych Muzułmanów, czy innych podobnych, bawiących się LCH, albo budżetem USA.
Ale może też nie zrozumiałem jego koncepcji.
cytat drugi z rzeczonego bestsellera
Cytuj
A przecież mistycy, ufni tylko w moc swoich umysłów, podróżowali przez sfery niebieskie do samego Boga, oglądając go w całej wspaniałości i otrzymując siłę do dalszego życia, oświecenie dla siebie i swoich bliźnich.
Jeden taki mistyk i rodak oświecił, zdaje się, samego autora.
       Zresztą, przyznam, nie jestem obiektywny po przeczytaniu, że w 1942 zgłosił się na ochotnika do szkoły oficerskiej i na wojnę. Tam zdobył spore zaszczyty i awanse. A to tam, to głównie ziemie polskie. Wprawdzie, po wojnie austriacka komisja, stwierdziła, że nie brał on udziału w pacyfikacjach. Ale, też Austriacy z tego zasłynęli ,u nich po prostu nie było nazistów.
Ot, dadaista filozofii - paf, paf-bum bum bęc ała - wszyscy się mylą ::). Więc ja też. A zatem, wszyscy maja rację.
To nie dadaizm a relatywizm.
Edit.
Jak patrzę com wczoraj nasmarował, to widzę miałem zły dzień. Jadowicie jakoś wyszło. Dziś bym tak nie napisał, ale meritum podtrzymuję.
« Ostatnia zmiana: Grudnia 20, 2009, 12:04:39 pm wysłana przez liv »
Obecnie demokracja ma się dobrze – mniej więcej tak, jak republika rzymska w czasach Oktawiana

Q

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 16036
  • Jego Induktywność
    • Zobacz profil
Re: O początkach
« Odpowiedź #46 dnia: Grudnia 19, 2009, 06:12:06 pm »
NEX, akurat z Arystotelesem i jego logiką to bym baardzo uważał...

(Nawet jak przypadkiem ma rację ;).)
« Ostatnia zmiana: Grudnia 20, 2009, 10:36:27 pm wysłana przez Q »
"Wśród wydarzeń wszechświata nie ma ważnych i nieważnych, tylko my różnie je postrzegamy. Podział na ważne i nieważne odbywa się w naszych umysłach" - Marek Baraniecki

miazo

  • Juror
  • Senior Member
  • *****
  • Wiadomości: 433
  • Ken sent me.
    • Zobacz profil
Re: O początkach
« Odpowiedź #47 dnia: Grudnia 22, 2009, 11:03:59 pm »
Wpierw sprawa marginalna, ale może dobrze, że wypłynęła przy okazji, mianowicie jakość wiedzy internetowej, a w tym wypadku Wikipedii. Nawiązując do głównego wątku, można by z przymrużeniem oka nawet napisać, że dla niektórych to źródło informacji stało się niemalże nowym bogiem. Uprzedzając ewentualne niepotrzebne tłumaczenia: to uwaga natury ogólnej, bynajmniej nie piję do Ciebie, liv, wręcz przeciwnie, z radością odnotowuję Twój sceptycyzm :). Natomiast spuśćmy zasłonę miłosierdzia na zamieszczony tamże artykuł o Paulu Feyerabendzie i na inne popełnione przez tego samego redaktora w równie koszmarnym stylu. Dobry i pouczający to przykład, że najlepiej sięgnąć do źródła i samemu przekonać się jakie dokładnie poglądy miał ten autor - do czego namawiam.

Druga kwestia, chyba jeszcze bardziej odległa: udział Paula Feyerabenda w II Wojnie Światowej. Faktycznie, czego zresztą nie ukrywa, zgłosił się on na ochotnika do szkoły oficerskiej, ale na stronie Wikipedii tło tego faktu już nie jest podane. Wcześniej bowiem, jak wielu jego rówieśników - a miał wówczas 18 lat - otrzymał powołanie do służby wojskowej i owa szkoła oficerska była próbą uniknięcia lub przynajmniej oddalenia w czasie posłania na front od razu po podstawowym przeszkoleniu wojskowym. Jak sam przyznaje:

Dla mnie wojna była rzeczą przykrą, a nie problemem moralnym. [...] Co za pech, pomyślałem w pierwszej chwili. Dlaczego, do diabła, powinienem uczestniczyć w grach wojennych jakiejś bandy idiotów? Jak się z tego wyplątać - było moją drugą myślą. Różne sposoby spaliły na panewce i zostałem żołnierzem. [...] Dopiero znaczenie później uświadomiłem sobie problemy moralne całej epoki.

Oczywiście każdy może sam ocenić na ile jest to wiarogodne, a na ile jest to jego reinterpretacja post factum własnych ówczesnych wyborów. Niemniej w podobnej sytuacji wciągnięcia przez machinę wojenną po każdej ze stron było wielu zwykłych ludzi. Nie chcę go tutaj szczególnie usprawiedliwiać i zdaję sobie sprawę, że taka postawa nie musi budzić sympatii, ale nie powinno to jednak wpływać na ocenę dorobku naukowego. Wątku nie ciągnę, biorąc pod uwagę, jak drażliwą kwestią bywa ocena historii.

I przechodząc do meritum.

Nie bez powodu podałem chronologiczny zestaw tych kilku dzieł z filozofii nauki, bo po pierwsze ci autorzy przeważnie znali wzajemnie swoje poglądy, więc bądź to w kolejnych wydaniach bądź w innych pismach filozoficznych dyskutowali z teoriami pozostałych, a po drugie, w szczególności w przypadku Feyerabenda, który staje w dużej mierze w opozycji do reszty, moim zdaniem istotna jest interpretacja jego poglądów w kontekście, w odniesieniu do tego, co proponują inni.

Na wstępie poczynić muszę jeszcze jedną uwagę. Mianowicie warto uzmysłowić sobie, jak wymagającą dla filozofa nauki jest jego dziedzina, "nauka nauk" czy "metanauka", jak też można by ją nazwać. Tutaj nie wystarczy być jedynie zwykłym filozofem i z zagadnieniami filozofii per se być zaznajomionym. Żeby wnioskować o tym, jak nauka jest uprawiana, trzeba być także historykiem nauki, a więc znać dobrze historię fizyki, astronomii, chemii, biologii, etc., ale też nie zaszkodzi znać historię religii, psychologii czy ekonomii. Ba, rzecz w tym, że nie wystarczy znać jedynie ich historię, często koniecznym jest, by znać i rozumieć same wymienione przed chwilą dziedziny, by móc dokonać oceny faktu np. czy rewolucja kopernikańska rzeczywiście była rewolucją w porównaniu z systemem Ptolemeusza albo czy teoria względności Einsteina faktycznie stanowiła przełom wobec fizyki Newtona. A to są akurat przykłady względnie proste. Nawiasem mówiąc z tych też powodów niewykluczonym jest, że niewiele rozumiałem w trakcie lektury rzeczonych dzieł - ale niech to nikogo nie zniechęca ;) , pokrótce postaram się napisać o poszczególnych podejściach, licząc na ewentualne uwagi krytyczne.

Posługując się metaforą, można powiedzieć, że podejście klasyczne do nauki rozumiało ją na kształt domu, do którego kolejne teorie naukowe dokładają z czasem i wraz z rozwojem nauki kolejne cegły. Ów pozytywizm, bo takie było miano tego ujęcia, posługiwał się z grubsza dwoma uzupełniającymi się metodami: indukcjonizmem oraz dedukcjonizmem. Indukcjonizm oznaczał zbieranie faktów jednostkowych i na ich podstawie formułowanie teorii naukowych, z kolei dedukcjonizm był wpierw formułowaniem teorii, których potwierdzenia szukano w faktach. W praktyce obie metody w zasadzie są stosowane naprzemiennie i nierozdzielnie: naukowiec formułuje pewną hipotezę badawczą, którą następnie poddaje weryfikacji w ramach eksperymentu, wynik eksperymentu z kolei decyduje o przyjęciu / odrzuceniu / modyfikacji danej hipotezy a następnie sformułowaniu kolejnej do weryfikacji i tak dalej. Proste i oczywiste?

miazo

  • Juror
  • Senior Member
  • *****
  • Wiadomości: 433
  • Ken sent me.
    • Zobacz profil
Re: O początkach
« Odpowiedź #48 dnia: Grudnia 22, 2009, 11:04:36 pm »
Ano nie do końca. Przeciwko indukcjonizmowi ostro wystąpił Karl Popper wskazując na jeden, ale dość zasadniczy jego szkopuł: mianowicie fakty jednostkowe nigdy nie będą stanowić dostatecznej podstawy do formułowania sądów uniwersalnych. Żeby przywołać jego przykład: z obserwacji, że jeden łabędź jest biały, że dwa łabędzie są białe, że sto łabędzi jest białych nie można wysnuć wniosku, że wszystkie łabędzie są białe, jak chciałby właśnie czynić zwolennik indukcjonizmu. Co więcej, mamy tu do czynienia z rażącą asymetrią - albowiem wystarczy obserwacja jednego i tylko jednego czarnego łabędzia, aby obalić teorię głoszącą, że wszystkie łabędzie są białe. I ta konstatacja stała się źródłem nowego podejścia, jakie zaproponował Popper, zwanego falsyfikacjonizmem, w myśl którego teorii naukowych nie należy dowodzić, ale przeciwnie, należy je falsyfikować. Mówiąc dobitniej, tylko te teorie zasługują na miano naukowych, które są obalalne, wszystkie pozostałe są teoriami metafizycznymi i stanowią tylko czcze gadanie, jeżeli nie sposób podać dla nich, choćby tylko teoretycznego, przykładu eksperymentu, który mógłby je podważyć. Linię oddzielającą teorie naukowe od pseudonaukowych nazywa Popper kryterium demarkacji, gdzie po jednej stronie sytuuje takie dziedziny ścisłe jak fizyka, astronomia czy chemia a po drugiej astrologię, marksizm czy psychoanalizę (notabene, rzekomo Popper swoimi tezami szczególnie rozdrażnił właśnie psychoanalityków, ale to osobna historia). Mówiąc to jeszcze inaczej, falsyfikacjonizm proponuje wizję nauki jako rodzaju areny, na której konkurujące ze sobą teorie naukowe walczą o przeżycie, gdzie pozostają tylko te (jeszcze) nie obalone.

Problem z tym punktem widzenia jest taki, że o ile spostrzeżenia ma trafne, to jest on podobnie idealistyczny, co atakowany przez niego indukcjonizm: nigdzie w praktyce nie jest powszechnie i rygorystycznie stosowany. Albowiem dla każdej bez mała teorii naukowej, która wyjaśnia pewną część znanych faktów obserwowalnych, jednocześnie istnieje wiele innych faktów, których ona nie wyjaśnia lub które są z nią w rażącej sprzeczności. Nie powoduje to bynajmniej, że teoria taka w myśl postulatu falsyfikacjonizmu jest odrzucana z automatu. Raczej albo się zostawia część problemów "do wyjaśnienia na później", albo formułuje się tzw. hipotezy ad hoc doraźnie odtłumaczające tego rodzaju fakty. W każdym razie naukowcy kontynuują swoją pracę rozwijając kolejne elementy swojej teorii nie przejmując się zbytnio napotykanymi anomaliami. Tak też mniej więcej widział to Thomas Kuhn formułując swoją wizję rozwoju nauki, gdzie wyróżniał dwa naprzemienne okresy. Pierwszy z nich to czasy tzw. uprawiania nauki normalnej, w których dana teoria naukowa jest stosunkowo młoda, anomalie niespecjalnie liczne, naukowcy kolejno formułują kolejne twierdzenia. Wraz z dojrzewaniem teorii i pojawianiem się nowych anomalii, których nie daje się już nie zauważać czy odsuwać z pola widzenia teorii wymienionymi wcześniej zabiegami, staje się jasne, że teorię należy porzucić. Wówczas też następuje drugi wyróżniony przez Kuhna okres - czas rewolucji naukowej, gdy usilnie poszukuje się innego zestawu założeń, innego paradygmatu, na których można by oprzeć nową, lepszą teorię, dzięki której wyjaśni m.in. te niepokojące zjawiska, których stara teoria wyjaśnić nie była w stanie.

Przykładem z nauk społecznych mogą być losy ekonomii klasycznej w czasach Wielkiego Kryzysu, która to w zasadzie nie zajmowała się pojęciem bezrobocia - zgodnie z tym podejściem, w długim okresie czasu rynki dążące do równowagi popytu i podaży osiągają ją w stanie pełnego zatrudnienia (nie licząc tzw. bezrobocia naturalnego). Tymczasem w burzliwych latach 30, po załamaniu się rynków i gwałtownym wzroście stopy bezrobocia stało się nad wyraz boleśnie jasne, że ekonomia klasyczna nie radzi sobie z tym problemem. Pierwotnie starano się "jakoś" (to owe hipotezy ad hoc) wplatać te zagadnienia do istniejących teorii, ale do rozwiązania problemu potrzeba było dopiero rewolucyjnej teorii Keynesa, w której m.in. zatrudnienie i stymulacja gospodarki przez inwestycje państwowe w czasach kryzysu były postawione na naczelnym miejscu.

Z kolei z nauk przyrodniczych przywołać można problem znany jako anomalia peryhelium Merkurego. Otóż teoria Newtona, przy pomocy której obliczano teoretyczne położenie planet w Układzie Słonecznym i porównywano z pomiarami, w przypadku Merkurego zawodziła - obserwowano bowiem pewne systematyczne rozbieżności. Nie mogąc znaleźć wytłumaczenia tego zjawiska na bazie istniejącej teorii stworzono m.in. hipotezę ad hoc (jedną z wielu) mówiącą o istnieniu jeszcze innej planety w pobliżu Merkurego, która to planeta zakłócała pomiary i tym samym teoria Newtona została (czasowo) uratowana. Rzecz w tym, że pomimo podejmowanych wysiłków takiej planety nie udało się zaobserwować i dopiero nowa teoria - a była nią Ogólna Teoria Względności Einsteina - pozwoliła wytłumaczyć ten fakt, w dodatku z zaskakującą dokładnością.

miazo

  • Juror
  • Senior Member
  • *****
  • Wiadomości: 433
  • Ken sent me.
    • Zobacz profil
Re: O początkach
« Odpowiedź #49 dnia: Grudnia 22, 2009, 11:04:58 pm »
Wracając do filozofii nauki i poglądów na to jak jest ona uprawiana. Otóż koncepcja Kuhna również została zakwestionowana. Tym razem Imre Lakatos był odmiennego zdania, i analizując samemu historię nauki stwierdził, że postęp w nauce wcale nie dokonuje się poprzez rewolucyjną zmianę paradygmatów. Najbardziej znana rewolucja naukowa, czyli przewrót kopernikański ani nie był gwałtowny, jak na rewolucję przystało, ani nie było nawet oczywiste, że nowa koncepcja stanowi postęp wobec systemu Ptolemeusza - chociażby liczba problemów i stopień komplikacji były w obu podobne. Także wymienione wyżej jako przykłady zmiany paradygmatów nie polegały na tym, że stare systemy bezpowrotnie porzucono - zarówno ekonomia klasyczna jak fizyka Newtona są nadal używane, rzecz jasna w tych sytuacjach, gdzie jest to zasadne i ze znajomością ich ograniczeń. I to też wypunktował Lakatos formułując swoją teorię naukowych programów badawczych w myśl której - ujmując to możliwie najkrócej - w nauce współistnieją i są rozwijane jednocześnie różne paradygmaty a kryterium dyskryminacji i wyboru pomiędzy nimi polega na uznawaniu tych, które są rozwojowe tj. pomagają wyjaśniać nowe fakty, w przeciwieństwie do programów badawczych, które degenerują tj. takich, których formuła się wyczerpuje (stąd też odejście od np. od systemu Ptolemetusza). Dla kompletności tego podejścia warto wspomnieć jeszcze o dwóch pojęciach, które wprowadza Lakatos: otóż w ramach programu badawczego wyróżnia on to, co nazywa "twardym rdzeniem" - jest to w pewnym sensie odpowiednik paradygmatu, czyli zbioru założeń danego programu badawczego oraz "pas ochronny" - czyli ogół hipotez i twierdzeń nabudowanych na twardym rdzeniu; owe hipotezy to to, co rozwijają naukowcy i co w ramach swej zwykłej działalności weryfikują (twardy rdzeń nie jest kwestionowany).

No i teraz Paul Feyerabend, któremu przypięto etykietę anarchisty, często chyba nie do końca rozumiejąc albo nawet nie próbując zrozumieć, o co mu chodzi. Poniekąd po części na jego własne życzenie, bo wypromował swój postulat metodologiczny "Anything goes!", który to został niestety opacznie zinterpretowany. Nie chodziło mu bowiem o stwierdzenie, że w nauce "wszystko ujdzie" (jak chciałoby jedno nietrafne tłumaczenie), ale o to, że w nauce "nie ma nic świętego" (jak chciałoby drugie, bliższe intencjom autora). Bo Feyerabend patrzy na naukę i na filozofów nauki tak trochę z boku, jakby chciał powiedzieć: "panowie, mamy jako ludzkość już dość bogatą historię nauki, i pamiętając o tym, jak wiele teorii kiedyś trafnych odeszło w niebyt i jak wiele powróciło w nowej odsłonie do łask, nie popełniajmy grzechu pychy patrząc z perspektywy dzisiejszej i nie twierdźmy, że w tej chwili nasze rozumienie przyrody na pewno jest właściwsze niż naszych poprzedników".

Jako otrzeźwiający przykład może być pogląd, że Ziemia wcale nie jest centrum Wszechświata (myśl ta przewinęła się już w starożytności) albo że to Ziemia okrąża Słońce a nie na odwrót (obserwacja znana astronomom arabskim) - z historii nauki wiemy, że były okresy, kiedy zgoła odmienne poglądy dominowały, a wszelkich odszczepieńców mających inne niż oficjalnie "naukowe" zdanie skutecznie tępiono. Jako inny przykład dowodzący zaskakującej krótkowzroczności naukowców można podać przykład Pierwszego Międzynarodowego Kongresu Fizyków w Paryżu z roku 1900, gdzie referując poruszane tematy jeden z uczestników, Marian Smoluchowski, pisał w "Wiadomościach matematycznych", że "kwestyę historyczną co do ogólnego prawa promieniowania można uważać za prawie zupełnie rozstrzygniętą", tymczasem właśnie raptem kilka tygodni później od zmiany prawa promieniowania rozpoczęła się teoria kwantowa, która zrewolucjonizowała fizykę (przytaczam tę zabawną anegdotę za: "Historia fizyki", autor Andrzej Kajetan Wróblewski).

miazo

  • Juror
  • Senior Member
  • *****
  • Wiadomości: 433
  • Ken sent me.
    • Zobacz profil
Re: O początkach
« Odpowiedź #50 dnia: Grudnia 22, 2009, 11:05:15 pm »
Z kolei ów gniew Feyerabenda to niezadowolenie z samoograniczeń jakie obecnie naukowcy sami sobie narzucili, a co gorsza w dużej mierze przekonali ogół, że wszystko pozostałe jest nienaukowe. A wg niego uprawianie nauki jest także w dużej mierze procesem twórczym, a skoro tak, to inspiracji można szukać wszędzie, nie tylko wśród poglądów racjonalnych i uznanych za obowiązujące, a przyjęte założenia należy uchylać i sprawdzać, do czego to może doprowadzić. I jako przykład pyta: a co się stanie, jeżeli dopuścimy prędkości większe od światła? Albo: a co się stanie, jeżeli uchylimy zasadę nieoznaczoności Heisenberga? Czy to nie Lem pisał o ujemnym prawdopodobieństwie w "Summie...", w znanym fragmencie o szalonym krawcu?

Zresztą mniejsza o nauki ścisłe, podać można także niepokojące przykłady z innych dziedzin. Wśród naukowców panuje często takie przeświadczenie, że jeżeli w swoich badaniach zastosują możliwie wyrafinowaną matematykę, to tym samym dodadzą im powagi - cokolwiek to w ich mniemaniu oznacza, chodzi przypuszczalnie o to, żeby pokazać, iż stosują narzędzie takie, jakiego używają uznane nauki ścisłe. Tutaj najlepszym przykładem będzie współczesna ekonomia, która jest silnie zmatematyzowana - nie jest łatwo pokazać artykuł z tzw. mainstreamu, w którym nie było statystyki, modelu ekonometrycznego czy dajmy na to teorii gier. A takie podejście prowadzi do sytuacji, w której nauka zajmuje się jedynie tym, co jest mierzalne, a nie tym czym w ogóle może się zajmować, jeżeli właściwie rozumieć jej zakres. A takie nurty jak chociażby nowa ekonomia instytucjonalna, zajmująca się zagadnieniami typu "czym jest instytucja?", "czym jest kontrakt?", "jak dobrze określić prawo własności?", kołacze się gdzieś na marginesie głównego nurtu (gdzie czasy, kiedy nagrodę Nobla dostaje ktoś taki jak Ronald Coase, za krótki, ale świetny artykuł napisany jeszcze w czasach studenckich pt. "The Nature of the Firm", w którym wyjaśnia dlaczego i w jakich warunkach powstają firmy? atrykuł, w którym nie ma ani jednego wzoru - rzecz niemożliwa!). Inny przykład z ekonomii to bezrefleksyjne przyjmowanie założeń np. o racjonalności zachowań konsumentów i producentów, na którym to buduje się całe teorie, a nie trzeba specjalnej bystrości, by zauważyć, że... ludzie bardzo często nie działają racjonalnie podejmując swoje decyzje, w tej liczbie decyzje ekonomiczne. Jeszcze inny przykład kuriozum to pojęcie tzw. "konkurencji doskonałej" klepanej na wszystkich zajęciach mikroekonomii, gdzie jest to model teoretyczny, w którym na rynku jest wielu konsumentów i producentów (tzn. pojedynczy gracz nie ma wpływu na cenę), wszyscy posiadają doskonałą informację o produktach, produkty są jednorodne, etc. - pytanie jakie należy postawić brzmi: skoro wszystko jest takie samo (cena i cechy produktu), to na czym w tym stanie konkurencji doskonałej w zasadzie polega konkurencja?! (to kłopotliwe pytanie swego czasu sformułował, o ile dobrze kojarzę, Hayek).

Tyle przykładów, natomiast odnotować też wypada, że Feyerabend czyni jeszcze kilka trafnych spostrzeżeń, de facto poszerzając zakres tego, czym w jego mniemaniu powinna zajmować się filozofia nauki. Nie tylko nauką i jej historią, ale też samymi naukowcami, którzy są - bądź co bądź ;) - ludźmi. Z jednej strony można próbować podejścia, które można by określić mianem "psychologii nauki" i starać się wytłumaczyć, dlaczego wielu z nich jest takimi oportunistami i płynie z głównym nurtem (a bo to jest popularne, a bo tu jest największe prawdopodobieństwo sukcesu i uznania, a bo tu są obecnie największe i najłatwiejsze do zdobycia granty, etc.). Z drugiej zaś strony stosować można podejście socjologiczne i obserwować naukowców "w masie", śledząc jak pewne idee zyskują popularność, inne są odsuwane na margines lub wykluczane poza nawias naukowości (co nie zawsze jest złe, patrz np. "historycy" dopuszczający się tzw. kłamstwa oświęcimskiego i zasłużone ostracyzm jaki ich przeważnie spotyka). Jeszcze inna obserwacja to fakt, że chcąc nie chcąc naukowcy są uwikłani w tradycję, z której się wywodzą, a ta determinuje ich światopogląd, także na poziomie tak podstawowym jak pojęcia czy język, którego używają (stąd też m.in. ważne pojęcie tzw. niewspółmierności teorii naukowych). W każdym razie - kończąc ten zdecydowanie za długi wywód - w tym anarchizmie Feyerabenda nie chodzi o taki anarchizm per se, ale raczej o przyjęcie postawy obserwatora i spojrzenie z boku z dużą doza pokory wobec własnych dokonań. A jeżeli mówić o innych "nienaukowych" dziedzinach, to nie postuluje on równości wszystkich poglądów np. wspomnianego wcześniej w dyskusji traktowania teorii ewolucji na równi z kreacjonizmem, do odrzucenia którego zresztą wystarcza kryterium falsyfikowalności Poppera, ale o ich dopuszczenie do dyskusji - chociażby i tylko po to, by własne naukowe stanowisko przemyśleć i poddać próbie. Zresztą Feyerabend zna aż nadto dobrze swych poprzedników i nie jest aż takim szaleńcem ;), żeby prosto negować ich koncepcje.

Wyszedł z tego jakiś koszmarny megapost (zupełnie jak w tym krytykowanym artykule z Wikipedii), na tyle długi, że z dużym prawdopodobieństwem wkradły się jakieś nieścisłości czy wręcz przekłamania ;) - za ich wypunktowanie będę zobowiązany, jak również za wszelkie nowe i wzbogacające przykłady na potwierdzenie lub obalenie stawianych tez.

maziek

  • YaBB Administrator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 13369
  • zamiast bajek ojciec mi Lema opowiadał...
    • Zobacz profil
Re: O początkach
« Odpowiedź #51 dnia: Grudnia 22, 2009, 11:11:19 pm »
Tak i mam filozofię nauki przerobioną. Brawo miazo! :) .
Człowiek całe życie próbuje nie wychodzić na większego idiotę niż nim faktycznie jest - i przeważnie to mu się nie udaje (moje, z życia).

liv

  • Global Moderator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 6612
    • Zobacz profil
Re: O początkach
« Odpowiedź #52 dnia: Grudnia 22, 2009, 11:42:55 pm »
Podobało mi się Miazo.
 I nawet chyba zrozumiałem prawie wszystko, co dobrze świadczy o twoich umiejętnościach pedagogicznych (zaraz epicykle ratunkowe mi się przypomniały).
Jedyny szkopuł dotyczący Feyerabenda to ten, że jego tezy wydają mi się oczywiste. Chyba każdy naukowiec, twórca stokroć sfalsyfikowanej pozytywnie teorii, ma taką świadomość, że być może, kiedyś -  "totaliter aliter" (człowiek uczy się przez całe życie :))
Bądźcie ostrożni, nie popadajcie w zadufanie ,czerpcie z różnych źródeł poznania. Tak raz w miesiącu mówi papież, lubo inny autorytet. Ale może jednak, nie wszystko zrozumiałem. :)
Feyerabend przypomina mi rzymskiego geniusza, który podczas tryumfu szeptał do ucha cesarzowi ( tu, naukowcowi) - "Nie jesteś Bogiem".
Obecnie demokracja ma się dobrze – mniej więcej tak, jak republika rzymska w czasach Oktawiana