Z okazji przypadającego właśnie prywatnego jubileuszu, pozwalam sobie - w tym wątku - zamieścić taki oto wpis:
Żurnaliści albo jubileusz
Obecne dziennikarstwo w Polsce niezbyt przypomina zawód, w którym równe 40 lat temu – w sierpniu 1972 roku – podjąłem swą pierwszą pracę po studiach. Pomijam kwestię dobrych obyczajów, profesjonalnych tradycji, niegdysiejszego honoru oraz społecznej misji, odnosząc się – tu i teraz – tylko i wyłącznie do aspektu ustrojowego.
Otóż media od dłuższego czasu usiłują wywalczyć dla siebie w demokratycznym państwie prawnym pozycję poza- oraz ponadprawną, i czynią to, niestety, dość skutecznie, ponieważ niemal wszyscy boją się mediów jak diabeł święconej wody. W efekcie, na naszych oczach monteskiuszowski podział władzy wędruje do lamusa, zastępowany ipso facto przez oligarchię medialną, czyli system realnej władzy oparty na niejawnych i nieformalnych układach biznesowo-politycznych, w którym ważny redaktor jest ważniejszy od posła, ważny nadredaktor od ministra, a właściciele i dysponenci kilkunastu czołowych pism i anten od prezydenta, premiera i prymasa razem wziętych (przesadzam jedynie dla uwypuklenia problemu).
W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia niżej podpisany był pomysłodawcą i animatorem akcji zmierzającej do zlustrowania dziennikarzy, autorem apeli w tej sprawie podpisanych przez dziesiątki czołowych postaci „z branży”, a nawet współautorem projektu nowelizacji ustawy lustracyjnej wniesionej do laski marszałkowskiej wiosną 2001 roku przez m. in. Ludwika Dorna, Jarosława Kaczyńskiego, Kazimierza Marcinkiewicza i Jana Olszewskiego (byli czasy…). Jednak, wskutek straszliwego, nazwijmy to, oporu materii (nazywanego mniej eufemistycznie walką o życie), z lustracji dziennikarzy w końcu nic nie wyszło.
Może to i dobrze. Dlaczego dobrze? Ano dlatego, że – tu zacytuję swoją książczynę o „Gazecie Wyborczej” (str. 261 i następne):
…Żurnaliści jako jedyna grupa społeczna posiadają naturalną (wrodzoną albo genetyczną, dokładnie jeszcze nie wiadomo) odporność na pokusy tego świata, za życiowy drogowskaz od maleńkości mając jeno sam Kamienny Dekalog. W szczególności nie biorą i nie dają, nie kłamią i nie kręcą, słyną z absolutnej dyskrecji, są wzorem obiektywizmu, nie należą do osławionych „czworokątów”, stronią od personalnych rozgrywek, nie mają poglądów politycznych, brzydzą się każdą ideologią, na widok ABW odruchowo przechodzą na drugą stronę ulicy, zachowują wręcz przesadną niezależność od pracodawcy, a odbiorcom przekazują tylko czystą, żywą prawdę, na dodatek zawsze wysłuchując drugiej strony, oddzielając informacje od komentarza oraz bezzwłocznie drukując sprostowania. Ponieważ zaś dziennikarzem zostaje się w wyniku oddolnych demokratycznych wyborów i najwyżej na dwie kadencje; ponieważ dziennikarze na co dzień ryzykują karierą i własnym prywatnym majątkiem, natychmiast stając przed sądem środowiskowym lub powszechnym za swoje brzydkie czyny (przypadki niesłychanie rzadkie); ponieważ wreszcie wpływ gazet, radia i telewizji na obywateli jest mizerny – nie ma potrzeby, aby na temat ludzi mediów gromadzić jakieś usystematyzowane informacje. Tym bardziej, że takie gromadzenie jaskrawo godziłoby w wolność słowa, byłoby sprzeczne z Powszechną Deklaracją Szczęśliwości, a także naruszało wprost naszą Ustawę Zasadniczą…
VOSM