To ja z trochę innej beczki może. Zgadywanie przyszłości jest zajęciem obarczonym dużym ryzykiem błędu. Lemowe pisanie dobrze ilustruje, że jeśli stworzy się dostatecznie dużą liczbę przepowiedni, to są spore szanse, że kilka będzie trafionych. Jednak myślę sobie, że "kluczem do beletrystyki Lema" (no takim pryzmatem, przez który warto patrzeć na jego powieści i opowiadania, żeby wyłapać to co najciekawsze i więcej zrozumieć) nie jest futurystyka, cybernetyka czy ogólnie nauka.
Moim zdaniem Lemowi tak naprawdę najgłębiej gdzieś tam w środku u źródeł całego pisania nie chodziło o przepowiadanie przyszłości albo pisanie dobrego science fiction. Futurystyka i paranaukowa żonglerka służyły mu do tego, żeby opowiedzieć coś ciekawego o człowieku. I tylko tyle. Tak jak ten sam utwór można zagrać na pianinie albo na skrzypcach, tak (na przykład) ułomność człowieka można głosić w realiach carskiej Rosji (jak Dostojewski) i w "realiach", dajmy na to, wyprawy na Marsa w nieokreślonej przyszłości (jak Lem).
Jeśli tak jest, to chyba nie ma co zbyt poważnie traktować Lemowej futurystyki - może jest warta tyle, co Tolkienowska pseudohistoria - czyli tyle co zręcznie poustawiane makiety, które co prawda dają iluzję rzeczywistości ale jedynie w takim zakresie, w jakim to jest potrzebne do przekazania jakiejś ciekawej prawdy o człowieku i nic ponadto.