Nie chodzi o żaden „model dziejów”, tylko o ocenę tego, co się rzeczywiście działo.
Ale ocena
z czegoś wynika.
Czy egzekucja Ludwika XVI to:
a/- morderstwo dokonane na prawowitym władcy;
b/- słuszny wyrok wykonany na okrutnym dyktatorze, który wyciskał z ludu, ile wlezie;
c/- inne? (Moralnie obojętne? Było jak było i tyle? [tak zapewne odpowie maziek – domniemywam zawodnie])
Najbliżej mi chyba do c/. Raz - bo system panujący w przedrewolucyjnej Francji był - baardzo łagodnie mówiąc - głęboko niewydolny i wadliwy (ludzie tysiącami z głodu marli)
*, ale też trudno za to winić tylko jedną jednostkę

(nawet jeśli - przynajmniej nominalnie - u steru) mającą w dodatku - wedle dostępnych źródeł - psychikę zbyt mimozowatą na
prawdziwego dyktatora. Dwa - bo Robespierre to też nie był żaden anioł (ba, był to aktywny zabójca - choć zza biurka, podczas gdy w wypadku Ludwika da się mówić "tylko" o zbrodniczej skali zaniedbań). Trzy - bo to, co pisałem o ww. Cztery - bo z racji charakteru przewin
Louisa Capeta sprawa kojarzy się odlegle z wyrokiem na Wawrzeckim-seniorze (acz - zarazem - psychologiczna potrzeba odwetu wydaje się w takim wypadku aż nazbyt zrozumiała).
* Przy czym - uwaga - to nie jest zarzut do monarchii jako takiej, a negatywne - choć eufemistyczne - określenie jej konkretnego, nadsekwańskiego, modelu budowanego przez trzech kolejnych Ludwików. (Bo nie wszędzie tak źle się działo.) Skądinąd: sądzę, że istnieją sytuacje, w których i monarchiści - poza dogmatykami - będą zwolennikami pozbycia się danej koronowanej głowy drogą zmuszenia do abdykacji, lub bardziej radykalną (acz w tym ostatnim wypadku będą pewnie preferować tradycyjne skrytobójstwo z próbą zachowania pozorów).