Everyman, zdobywca kosmosu
Zaczęło się od książki, podarowanej mi przez wujka. Miała granatową okładkę, z której wylatywały pożółkłe strony, pachnące starym papierem. I zawierała w sobie niezwykły świat, gdzie tylko cieniutka granica zawodnej technologii oddziela człowieka od zimnej próżni. Wsiąkłem od razu, bo któregoż 9-latka nie pociąga kosmiczna przygoda? Ale to nie tylko młodzieńcza fascynacja; “Opowieści o pilocie Pirxie” - pierwsze dzieło science fiction, które przeczytałem - cenię do dzisiaj i chętnie doń wracam. Dlaczego?
Klaustrofobiczne wnętrza rakiet, wypełnione najprzeróżniejszym sprzętem o nazwach trudnych do spamiętania. Wszechobecna pustka bezmiernego kosmosu. I tytułowy bohater. Bez imienia, tylko z nazwiskiem oraz funkcją (jak postacie z pierwszej części “Obcego”). Nieśmiały wobec kobiet (swoją drogą, w książce nie znajdziemy chyba żadnej), okrąglutki, lekko fajtłapowaty, niezmiernie poczciwy. Ale ma kupę szczęścia. Albo pecha - jak kto woli. W ciągu całej swej kosmicznej kariery - od kadeta do komandora - przeżywa przygody, którymi można by obdzielić sporą liczbę innych bohaterów sf. Jest tu bunt robotów (“Rozprawa”, “Polowanie”), sztuczne inteligencje (“Wypadek”, “Ananke”), kosmiczne katastrofy (“Albatros”, “Terminus”), spotkanie z obcą cywilizacją (“Opowiadanie Pirxa”), eksploracja kosmosu (“Patrol”, “Odruch warunkowy”), powszedniość lotów kosmicznych (“Test”). W tej książce znajdziemy większość gatunkowych tropów hard sf, wyświechtanych przez autorów pośledniejszego niż Lem kalibru.
Jednak "Opowieści..." są jak cebule i ogry. I jak świetne książki. Mają warstwy. Oczywiście, w opowiadaniach dzieje się wiele, pełno tu najprzeróżniejszych gadżetów i technicznego żargonu. Ale to jedynie najbardziej wierzchnia okrywa. Kolejny poziom to zabawy gatunkowe - kontakt z kosmitami jest nieweryfikowalny, wielka katastrofa w przestrzeni jest li tylko symulacją, a “bajka o robocie i stosie atomowym” to tak naprawdę klasyczna ghost story - swoją drogą jedna z najstraszniejszych i najbardziej przejmujących, jakie dane mi było czytać. Wychodzi tu wrodzona przewrotność Lema i jego skłonność do zabaw konwencją. Trzeci poziom to jądro wszystkich opowieści, zawartych w tomie - refleksja nad ludzką kondycją w stechnicyzowanym świecie podróży międzygwiezdnych. W opowiadaniach natrętnie przewija się pytanie o to, czy “mózgi elektronowe” mogą wykształcić wolną wolę i wybić się na samoświadomość. Czymże różniłyby się wtedy od nas, homines sapientes? Wszystkim. Ludzie w świecie “Opowieści…” częstokroć padają ofiarą kosmicznych wypadków, nieprzewidzianych awarii (prawo Murphy’ego działa tu zawsze), własnej głupoty, szaleństwa, pochopnych decyzji. Pirx nie jest asem pilotażu ani szczególnym bystrzachą - ma za to nieco szczęścia i niezwykle mocną psychikę, a w sytuacjach krytycznych improwizuje (miewa też przebłyski geniuszu, trzeba mu to przyznać). To dzięki takim jak on niezrażona ludzkość pnie się ku gwiazdom i przekracza kolejne granice.
“Opowieści…”, jak wiele dzieł Stanisława Lema, to książka do głębi humanistyczna i w gruncie rzeczy optymistyczna. To nie przygodowe opowiastki o herosie w lśniącym skafandrze, grzejącym z blastera do zastępów zbuntowanych robotów i obcych najeźdźców. To historie o małym człowieczku, zmagającym się przede wszystkim z własną psychiką i ograniczeniami słabego ludzkiego ciała. Wielu drugoplanowych bohaterów przegrywa tę walkę, a Pirx jakoś sobie radzi, w myśl zasady “Keep calm and carry on”. I właśnie dlatego mu kibicujemy. Pirx, podobnie jak Ijon Tichy z "Dzienników gwiazdowych", jest everymanem sf. Człowiek Lema pozostaje człowiekiem - z całą gamą przywar i słabości, ale z pomysłowością, altruizmem i ogromną wolą przetrwania. Jeżeli mielibyście przeczytać w życiu tylko jedną książkę hard sf, przeczytajcie "Opowieści o pilocie Pirxie". To dzięki takim Pirxom ludzkość jest tutaj, gdzie jest.
Z listu antykwariusza cybernetycznego
Biblioelektrycjusza do króla Ergomiła III
(...) Zalecam jeszcze Waszej Przemyślności zwrócić uwagę na niepozorną książkę, która tytułem „Bajki robotów” jest opatrzona. Opowieści w niej zawarte spisał niejaki Lem, kreator cyberbaśni i elektryfikcji, na prowincji Drogi Mlecznej cieszący się niemałą sławą. Choć całość zdobyła me uznanie konceptem, humorem i językiem - zgrabnym i potoczystym - to biedzę się jednocześnie nad faktem osobliwym, że rzeczone dzieło przez bladawca stworzone zostało i jego naturą skażone do śrubki najmniejszej oraz do ostatniego przewodzika.
Zanim jednak, Panie, odraza dreszczem elektrycznym cię przeszyje na myśl samą o gąbczastych i wodnistych tkankach stworzenia tego, wiedz, że on sam wady swych pobratymców dostrzega i w prześmiewczość ubiera. Więcej nawet - trudno znaleźć w cyberbaśniach bardziej występny obraz rodu człowieczego, niźli ten, jaki został nakreślony w opowieści o królu Boludarze, który całą perfidię i kłamliwość rodu Homo Antropos na własnych przewodach poznał. Ale w elektryfikcjach Lema nadzieję pewną znajduję. Skoro sam autor – bladawiec, choćby wyjątkowy, bo uczony, małość swych braci w wielu kwestiach dostrzega, opamiętaniu rodu ludzkiego może się przysłużyć. Złożoność natury bladawczej widać bowiem najlepiej, gdy jej pragnienia, wątpliwości, błądzenia i sukcesy z ogromem galaktyk skonfrontowane zostają. Tak oto kosmos wzięty jest tu w pryzmat umysłu ludzkiego, a natura ludzka z kolei przegląda się w ogromnym zwierciadle kosmosu, dla obopólnej korzyści i ku zadziwieniu wzajemnemu.
Czy jednak nie nazbyt śmiało postępuje nasz cyberguślarz, gdy w świat konstruktów elektrycznych, który mechanicznością stoi, wplata motywy działań raczej jego plemieniu przysługujące? Dla umysłów naszych, przewodami się kłębiących, wielka to zaśrubka. Są pośród bohaterów Lema królowie okrutni, co zamiast racjonalnością elektromózgów swych, występkiem i chciwością się kierują, jak Biskalar, który na trzy próby straszne wystawił Kreacjusza, wielkiego konstruktora. Ale jak to w elektrozumnych bajkach bywa, i tu koncept naukowy przyczynił się sprawiedliwości i okrutnika obalił. A przecież przewrotność natury nie przysługuje w „Bajkach robotów” tylko tym, co władzą się zachłysnęli, ale i umysłom konstruktorskim. Wskazać można na Klapaucjusza i Trurla, którzy wynalazki wspaniałe tworząc, czas też potrafili mitrężyć, by się wzajem po blaszanych członkach okładać i przykrości sobie czynić.
Na domiar złego zdaje się ów Lem roztaczać przed nami wizję świata, w której chaos i przypadek niemałą rolę odgrywają. Myśl to zaskakująco kusząca, bo w humor ubrana. Autor podobny koncept kreuje z wdziękiem i ze swadą, co sprawia, iż mieścić się on może i w naszych umysłach, które do elegancji rozmyślań uporządkowanych kabli i stałych prądów są przyzwyczajone. Dla przykładu, zabawnie i zmyślnie przedstawia się w opowieści o Mikromile i Gigacyanie wizja ruchu, jaka Wszechświatem zdaje się rządzić. Jeden z mędrców króla Globaresa z kolei zadziwia swego władcę stwierdzeniem, że kosmos to tak naprawdę jeno "bazgranina wielokropków", w dodatku powstała w dużej mierze z przypadku, jak się dowiedzieć możemy z historii inżyniera Kosmogonika, w której niesforny uczeń budowę gwiazd odmienił.
Przewrotne te koncepty "Bajek robotów" wytrącają nas z komfortu spokojnego myślenia i do refleksji pełnych zwarć, nie zawsze przyjemnych, zmuszają. I sądzę, że wiele w nich prawd ogólnych się kryje, nawet jeśli bladawczą perspektywę przybierają. Pięknie i uczenie nam Lem prawi, że: "nauka objaśnia świat, ale pogodzić może z nim tylko sztuka". Dla przyszłych pokoleń księgi, które gromadzę, w tym elektryfikcje wszelakie, to niezaprzeczalnie rzecz pożyteczna i nie mniej ważna od przeglądów kabli i lamp, oliwień, dokręceń, doładowań elektrycznych i mechanicznych pobudzeń.
A kiedy spytasz mnie, Królu, czy warto byłoby "Bajki Robotów" do Waszej Wielkiej Cyberteki włączyć, to stwierdzić muszę, że można tak uczynić dla pożytku ogółu, ale wyłącznie po opatrzeniu dzieła przypisami rozlicznymi, ażeby zmieszania w zwojach elektrycznych poddanych twych nie czyniło. Niedobrze by się stało, gdyby ktokolwiek przykład brał z chciwości władców czy nieroztropności konstruktorów. Nie idźmy ścieżką bladawczego rodu, który musi kłopotów sobie napytać, by samemu je rozwiązać, a gdy już jedne zażegnane, to z nudów i z ciekawości tworzy kolejne, znowu się nad nimi biedzi, i tak w koło zwoju. Wyobrażasz sobie, Wasza Galaktyczność, co by było, gdyby z dworu twego znikły neurotyki, wzbudzoklaszcze czy królochwały, jakby to mogło się stać w bajce o maszynie, która wszystko na N. tworzyła, aż kazano jest dla żartów zrobić wszystkożerną Nicość? Na domiar złego przyszli czytelnicy cyberteki gotowi jeszcze innych ksiąg stworzonych przez Homos Antropos się domagać, a przecież nie każdy bladawiec tak tęgim umysłem, jak ów Lem, się mieni...