Zazul - w konwencji classic - jest serio.
Jest nawet bardzo serio, ale mam wrażenie, że Lem trochę się bawi tym piętrzeniem groteskomakabry. Popatrz, jak Mistrz epatuje:
"zaczął wstrętnie, cienko chichotać",
"koniec długiego, żółtego od nikotyny palca",
"garb, okropny i ostry",
"przeraźliwy był ów mebel garbusa",
"iskierki piekielnej złośliwości"... I jeszcze te godne powieści gotyckiej totalnie anachroniczne
binokle.
Zastanowimy się czemu to koncepcyjnie ma służyć? Bo nie widzę w tym pustej zabawy.
ale Zazul 1.0 mówi:
- Jak należy się domyślać, chodziło o to, żeby dzieło było nieprzemijalne. Człowiek, nawet stworzony sztucznie, jest śmiertelny, szło o to, aby przetrwał, aby nie rozpadł się w proch, aby pozostał jak pomnik... tak, o to szło. Jednakże - musi pan wiedzieć, Tichy - powstała istotna różnica zdań między mną a nim; i wskutek niej nie ja... ale ON dostał się do słoja... on... on, profesor Zazul, a ja, ja - właśnie ja jestem...
Czyliżeco? Nie chodzi o klonowanie? O nieśmiertelność? A o tkwienie w nienaruszonym stanie?
Ciebie uderzyło to. Mnie znów zdanko:
"Jestem uczonym, mój panie, a nie bandytą. Nie boję się kryminału, pana, w ogóle niczego się nie boję"Czyliżeco?
Postępu i krryminałem się nie zahamuje?
I ten kawałek:
"- /.../ Tichy, słyszał pan o Mallenegsie?
- Owszem - odparłem. Ochłonąłem już na dobre. W końcu jest we mnie coś z badacza i wiem, kiedy należy zachować zimną krew. - Ogłosił parę prac o denaturowaniu białkowych cząsteczek...
- Doskonale - rzekł całkiem profesorskim tonem i zmierzył mnie oczami z nowym zainteresowaniem, jakby odkrył we mnie wreszcie cechę, za którą należy mi się choćby cień szacunku, - Ale poza tym opracował metodę syntezy wielkich molekuł białka, sztucznych roztworów białkowych, które żyły, uważasz pan. To były takie klejowe galarety.. . kochał się w nich. Dawał im codziennie jeść, żeby się tak wyrazić... tak, sypał im cukru, węglowodanów, a one, te galarety, te pra-ameby bezkształtne, pochłaniały wszystko aż miło i rosły sobie, najpierw w małych, szklanych szalkach Petry'ego... przenosił je do większych naczyń... cackał się z nimi, całe laboratorium miał pełne... jedne zdychały mu, zaczynały się rozkładać, od kiepskiej diety, przypuszczam, szalał wtedy... latał z tą swoją brodą, którą zawsze umaczał niechcący w ukochanym kleju... ale dalej nie poszedł."Mam słabość do hardSFów, a to jest taki hardSF, w dodatku świetnie opisany. Co szalka to mini-LUCA.
A potem:
"Jednym słowem, stworzyłem makromolekułę białkową, którą można tak nastawić na określony typ rozwoju, jak nastawia się budzik. .. nie, to nie jest właściwy przykład."No to jest znów taka SF ostateczna, przegięta nieco, jak
startrekowe Genesis Device, jak to, co
cytowałem z Asimova o dogadywaniu się z atomami, jak - idące glębiej w materię niż drexlerowska nanotechnologia - teoretyczne podwaliny działania bystrów. Niby bajkowe, ale jest w tym jakaś głęboka intuicja, której nie umiem zbyć wzruszeniem ramion, choć w empirii nieszczególnie zakorzeniona
Pierwszy to zresztą z takich konceptów, najwcześniejszy.
A samo klonowanie zresztą takie mocno nietypowe, co znowu mi się
monotematycznie kojarzy (choć
tam wypada to
stanowczo głupiej...).
Edycya: i jeszcze
muchy mi w głowie siedzą cały czas... czy zbieżność z napierającymi owadami z "Kryształowej kuli" sezamowej przypadkowa?
Przez kryształki, krążki do słojów?
Może i niegłupie... Zauważ, że się to trochę łączy ze schematem wedle którego po robocie czas na konstrukcję bladawca, co się gdzieś tam w "Cyberiadzie" przewija, choć tu robota do tego nie trzeba.