Skończyłem. Może literacko to wybitne nie jest ale szczerze polecam.
Taki smaczek - pisze (on, znaczy Hermaszewski), że na orbitę zabrał miniaturowy tomik Pana Tadeusza. I, ów tomik, w odpowiednim momencie Ojcu Świętemu (znaczy JPII) ofiarował. Jest stosowne zdjęcie. Papa uznał, że rzecz tak cenna, iz zachowa ją w osobistych zbiorach, nie przekaże do biblioteki (watykańskiej).
Wczoraj poszedłem we firmie do tego miejsca, gdzie i król piechotą (może to niesmaczne, ale na orbicie te rzeczy że sobą sąsiadują. Np. opisuje sytuację, kiedy zamyślony skorzystał z kosmicznej toalety <szumna nazwa, kawałek rurki z dwoma hmm, lejkami
> i nagle ocknął się a tu koło twarzy faluje wielka kula - jak sobie uświadamia po chwili jest to kula jego moczu. Bo zaworka nie odkręcił
). Idę więc do tego miejsca, gdzie zalegaja stosy makulatury "dla zabicia czasu" i bezwiednie (jak Zbój Gębon) sięgam ręką akurat po program wystawy "Święto 22 lipca" (wystawa w Chełmie, a Chełm to było miasto PKWN, przynajmniej zanim się nie okazało, że ściema a Manifest drukowany był w Moskwie nie zaś w drukarni Zwierciadło w moim mieście). Bezwiednie, całkiem jak Hermaszewski sikający do zatkanego lejka czytam i czytam i...
... i czytam, że Hermaszewski zabrał na orbitę także miniaturowe wydanie Manifestu Lipcowego, które z należyta czcią przekazał był Władzom z okazji święta 22 lipca w 1978 roku
.
No cóż, takie były czasy, wcale tego nie ukrywa choć w książce o tym nie napisał - ale napisał wiele innych rzeczy. Jak przemycił gorzałkę na orbitę i jak rzygał podczas treningu wodowania kapsuły. Kto by pomyślał, pilot myśliwca, który zniósł -10 i + 6 g* zaraz na początku kariery - rzyga od kołysania na fali. I o tym, jak po wyłowieniu na statek z tej zarzyganej kapsuły, w kajucie kapitana wypił jednym haustem podaną wodę w szklance - a to oczywiście był spirt. Nu maładiec, skwitował kapitan. "Spałem do rana"
. O władzy też daje do zrozumienia, ale elegancko - nie wiesza psów. Mam za to do niego wielki szacunek. Takie były czasy, wszyscy byli mieleni przez te żarna i on się tego nie wypiera.
Na koniec nawiązuje, nieco zgorzkniały do Lema. "Gdyby poleciał francuską czy amerykańską rakietą, byłby dziś bożyszczem". Cytat z pamięci (Lem o Hermaszewskim). A tak usiłowano go zapomnieć.
* Podczas lotu wiele lat przed tym, nim został mieszkańcem Gwiezdnego Miasteczka w odrzutowcu treningowym Mig 21 na małej (100m) wysokości przy prędkości poddźwiękowej nagle potworna siła rzuciła go na owiewkę (to było to -10). Innymi słowy samolot zapikował. Zobaczył przed sobą ścianę lasy i biały domek. Wypuścił hamulce aero i ściągnął drążek. Potworna siła (to było to +6)wtłoczyła go w fotel. Odpłynął. Po jakimś czasie zaczął słyszeć głosy... Zrozumiał, że żyje. Powoli powrócił obraz. Samolot wspinał się z malejąca, grożącą przeciągnięciem prędkością w górę. Oddał drążek, wyrównał. Próbował wywołać swego partnera, siedzącego za nim. Cisza. Poruszał drążkiem na boki (uniwersalny znak, ponieważ to był dwuster, to ten drugi pilot, o ile trzymał drążek, poczułby to). Odpowiedziało mu podobne kiwanie. Po wylądowaniu okazało się, że ujemne przyspieszenie zerwało maskę z głowy partnera. Ponieważ mieli latać jeszcze 4 razy tego dnia nie przyznali się (poza informacją dla mechaników, że z tym samolotem coś nie ten teges).
Następnego dnia u bramy napadł na nich Główny Mechanik wymachując odczytem z urządzenia, które zapisuje przeciążenia samolotu. -10 +6 !!!!.
No cóż, wybroczyny na całym ciele i czerwone gałki oczne...