Po co z przykrością? Można z zacięciem np.
Bo ja w ogóle mało kłotliwy jezdem
.
Najprościej powiem to tak: w pewnym okresie mojego życia, t.j. mniej więcej od 2 klasy szkoły podstawowej gdzieś do końca liceum czytałem absolutnie CAŁĄ s-f, jaka była w Polsce, mówię to z jakim-takim przekonaniem, bo moja ciotka pracowała w księgarni i miała pod ladą co trzeba. Wspomnianych gdzie indziej przez Ciebie kowbojów oceanu, z tej samej serii Peteckiego tylko cisza, kryształowy sześcian Wenus (wydanie 1966...) rakietowe szlaki, Oramusa, Snerga, serię Siódemki, całe serie fantastyka-przygoda, s-f wydawnictwa poznańskiego, czytelnika itd... Lema oczywiście.
Gdzieś pod koniec liceum dotarło do mnie, że że temat jest wyeksploatowany. To tak jak z kryminałami - w sumie pomysłów jest skończona ilość, wreszcie pozostaje zamiana rewolweru na nóż czy arszeniku na cyjanek, zas po stronie prawa lupy na mikroskop skanningowy. Jeśli ktoś chce mi opowiedzieć kolejna bajkę o tym jak Jaś poszedł do szkoły a po drodze napadła go Buka, a kiedy zasłaniał sie tornistrem to mu gacie na... no nie ważne - pękły - to mi się juz nie chce. Jest tylko kilku pisarzy, którzy potrafia napisać coś o człowieku, o samym człowieku, a nie o o okolicznościach przyrody, które go spotkały, kiedy płynnym ruchem wyjął swój blaster z kabury i odstrzelił Buce wszystkie spódnice. Tych będzie się nadal czytać. Do takich pisarzy należał Lem. Dlatego nuży mnie czytanie s-f kryminałów czy przygodówek, bo wszystkie pomysły na jakich się opierają zostały ze szczętem wyeksploatowane w latach 80-tych, a szczerze mówiąc to w epoce Conan Doyle'a. Czasem próbuje, ale nie mogę się przemóc. Myślę, że to z tego powodu Lem tak gwałtownie odżegnywał sie od bycia pisarzem s-f.
Jak tak o tym mówisz budzą się we mnie wspomnienia... Znam większość tych pozycji (poza "Kryształowym sześcianem..." choć też wiem co to jest...
Problem tylko w tym, że w SF mniej interesuje mnie prawda o człowieku, bo tę wcześniej juz powiedzieli, w sumie do końca Shakespeare czy Dostojewski, bardziej interesuje mnie warstwa naukowa, z której np. najlepsze utwory Clarke'a składają się niemal w całości. Strzelanie z blastera do wrażego fightera czy z procy do wrażej karocy nudziło mnie juz w dzieciństwie. Natomiast zagadka naukowa, nowa olśniewajaca koncepcja, Pomysł orzez duże "P", próba przewdzenia trendów przyszłości - ooo, to nigdy mnie nie nudzi... Dlatego twierdzę, że póki rozwija się Nauka póty rozwija się SF, a w nauce ostatnio dizeje sie sporo... Zreszta i w SF sporo się zmieniło. Po SF spod znaku "eci, peci kosmolot leci" otrzymaliśmy social fiction spod znaku Zajdla (Lem tu też wyznaczał kierunek), agresywny (i zadajacy nowe pytania zwiazane z nowymi cyber- i biotechnologiami, oraz z dalszym rozwojem kapitalizmu) nurt cyberpunkowy, a ostatnio fantastykę postcyberpunkową, ścisłą naukowo jak należy (najczęsciej) zwiazaną z prądem intelektualnym zwanym transhumanizmem... Nurt ten jest kontynuacja tego co Mistrz zapoczatkował w "Bajkach...", "Cyberiadzie", "Wizji lokalnej" i "Pokoju na Ziemi"... Autorzy tacy jak Greg Egan (który chyba najbliższy jest doskonałości Lema), Neal Stephenson, Stephen Baxter, Vernor Vinge, Gregory Benford (nawet Linda Nagata i W.J.W. zanim zaczął kiksować) mówią o nowych rzeczach, bo stan naszej wiedzy, i związane z nim marzenia i obawy, wciaz idą do przodu... I zmienia się ten stan, czasem dość szybko, od ery Twojej czy mojej młodości...
Nie wiem jak Ty postrzegasz SF, lecz dla mnie ma byc ona swoistą "latarnią" oświetlającą przyszłość, ostrzegającą przed zagrożeniami lecz i pozwalającą się juz dziś cieszyć tym co może nadejść...
Dlatego też tak bardzo cenię (mimo jej literackiej słabizny) twórczość Clarke'a, której wiekszość wspomnianych przeze mnie autorów jest kontynuatorami (jeśli chodzi o linię ideową - tę pobudkę do drogi naprzód, ku gwiazdom, dosłownie i w przenośni)...
Natomiast space operowych przygodówek nie cierpię (jako gatunku, bo poszczególne czasem i przeczytam) przede wszystkim własnie za to, że ich zwiazek z Nauką (i często zdroweym rozsądkiem) jest żaden. Na ich literacka słabiznę i nieznośnie przygodowe schematy łatwiej bym już przymknął oko...
Choć oczywiście SF nie zawsze musi być tylko promiennie optymistyczna. Ballard, thingy, Le Guin, Stapledon, Wells, Strugaccy też mają honorowe miejsce na mojej półce... Ale znajdzie sie ono i dla takich osobników jak Asimov czy Heinlein mimo wszelkich, celnie wytykanych przez Mistrza wad ich twórczosci.