Następne opowiadanie - przedostatnie - to Non Serviam A. Dobba.
Uff... to jest prawdziwy kąsek, rodzynek i perełka wśród... innych obiektów składających się na Doskonałą Próżnię. Nie tyle z powodu fantazji czy polotu, ale raczej ze względu na to, iż stanowi pewną synkretyczną wykładnię ówczesnego poglądu Lema na możliwości sztucznej inteligencji, w tym jej przydatność do celów ontogenezy. Lem zatem, piórem tajemniczego A. Dobba tworzy Non Serviam - opowiastkę o Personidach - zamkniętych we wnętrzu komputera prototypach AI. Nie będę tu zagłębiał się w opis ich funkcjonowania (oczywiście opisu technicznego nie ma, są tylko pewne hasła), napiszę tylko iż owe personidy żyją w uniwersuj rzekomo wykreowanym, wywiedzionym z reguł matematycznych, przeto w pewnym zakresie idealnym i takóż niefizycznym. Istoty te są jednakże - w celu upodobnienia ich do ludzi - (pada nawet stwierdzenie, że idealna istota rozumna byłaby nieświadoma, a tu nie o to chodziło...) obdarzone samoświadomością i rozumkiem.
Dzięki wprowadzeniu pojęcia kolizji między personidami (które to mogą (jeśli chcą) się w pewnym sensie i stopniu nawzajem 'pochłaniać') pojawia się aparat dobra i zła (każdy personid podejmuje decyzje, np. co do tego, czy prokurować fuzję z częścią innego, co może skończyć się 'zamordowaniem' drugiego (a przynajmniej jego osobowości, tożsamości)).
Dzięki temu, że świat personidów jest jedynie programem, można modyfikować w nim przebieg czasu. Otóż też Dobb przyśpiesza go skokowo, zatrzymując się jeno w ciekawszych wedle siebie momentach, tak też przeskakuje 300 pokoleń bytów. Personidy zresztą już w 8 pokoleniu wytwarzają koncept Boga - osobowego, jedynego, stwórcy ich świata i dokonują podziału swojego minispołeczeństwa na wierzących i wręcz przeciwnie. Prawdziwym cukierkiem w opowiadaniu jest dyskusja dwóch personidów z przeciwnych obozów, gdzie omawiają np. dylemat Pascala (o tym, że kto nie wierzy, ryzykuje wieczną mękę, a kto wierzy, najwyżej się trochę nachodzi do kościoła, a nie ryzykuje nic). Prosta ta dyskusyjka rozkwita we wściekłą dysputę gdzie tylko my - czytelnicy - świadomi iż oboma stronami 'jest Lem' , czerpiemy pełnymi akapitami przyjemność. Tezy obu stron są celne, niemniej jednak o wiele bardziej logicznie wywodzi personid, twierdzący, iż Stwórca nie istnieje (oczywiście nie muszę chyba pisać, że używają one argumentacji w pełni uniwersalnej, można zatem ich argumenty traktować jako głos samego Lema w dyskusji o istnieniu Boga). I tu pojawia się świadomość najciekawsza - bowiem Lem pokazuje, jakby nieco na przekór wywodom sprytnego niewierzącego personida, że ten się myli, albowiem przecież nie tylko Stwórca istnieje, a nawet nazywa się A.Dobb i jest przecież autorem programu. Jest to bardzo miły fakt, albowiem bardzo ubarwia dyskusję personidów... oczywiście, zabawnie jest tylko nam, one bowiem nie wiedzą niczego o Dobbie (sam Dobb z kolei zapewnia, żę nigdy się nie ujawni choć technicznie jest to możliwe - kontakt z personidami jest możliwy przez system in/out jednakże Dobb wyznaję zasadę absolutnej nieingerencji).
Zatem - tym bardziej że opowiadanie dotyka materii okołoreligijnej, ostatnio w tym wątku popularnej - polecam.