To ja się tak zupełnie bezczelnie pochwalę. Co prawda nie makro - ale mikro Kosmos, i nie tak artystycznie, tylko maupką, co się w kieszenie mieści - ALE TU BYŁEM. MAZIEK.
chyba nie muszę tłumaczyć...
no dobra... wytłumaczę. To nie jest prawdziwy tunel LHC. To instalacja poglądowa w budynku na powierzchni, z dwoma jednostkami i zdjęciem reszty tunelu w tle. Maziek prawdziwy 100%.
Miałem wielkie szczęście zwiedzić tę największą instalację współczesnej fizyki. Żeby wejść do budynku głównego, trzeba wjechać z Francji do Szwajcarii, Aby zwiedzić kompleks detektora LHCb - trzeba przejechać 2 czy 3 km przez Genewę na powrót do Francji. Jedzie się, mija się budki bywszej kontroli granicznej (pachnie Wizją Lokalną) - skręca na Leclerca, potem dróżka robi się jakby węższa, zasypana piachem, jakby polna - całkiem, jakbym do Corcorana jechał - i dojeżdża się do jakichś jakby starych magazynów. W zasadzie nikt tego nie pilnuje, tyle, że aby wejść za ogrodzenie to trzeba furtę cipem zdezaktywować... Wchodzi się do wielkiej hali, znów w zasadzie pozbawionej jakiegokolwiek personelu poza przewodnikiem.
Wewnątrz leżą rozczłonkowane resztki z budowy największego jaszczura współczesnej fizyki. Trzeba wiedzieć, że tunel jako taki powstał w latach 80-tych XX wieku, jako schronienie dla przyspieszacza leptonów. Potem dopiero tę jamę zajął LHC. Nas zawieźli do detektora LHCb
Oto kawałek detektora. Warstwy metalu porozdzielane warstwami płytek z pleksy, circa 10x10 cm. Kiedy potwornie rozpędzona cząstka elementarna toruje sobie drogę przez tę kanapkę, czasem zdarza się jej, co jest w sumie bardzo mało prawdopodobne, trafić w jądro metalu. Wówczas powstaje kaskada cząstek wtórnych w formie stożka. Te cząstki lecą dalej, powodując po drodze luminescencję w pleksie. Te błyski światła za pomocą światłowodów wyglądających jak zielona żyłka wędkarska nr 1 trafiają do rzędów szaf komputerowych, które odtwarzają przestrzenne warunki zderzenia.
A to znacznie mniejszy od detektora LHCb VELO, który siedzi w tej samej jaskini - a właściwie jedna z jego pozłacanych płytek. Rozmazany gość w kasku to ja
.
Po "muzeum" - czas zjechać do pieczary. Tunel LHC biegnie około 100 m pod ziemią. Aby dostać się do windy nie trzeba mieć żadnych legitymacji - bramki obsługiwane są przez skanery siatkówki. Powtórzę dla pewności (bo do mnie to dość długo docierało) - skanery siatkówki
. Personel nie musi mieć więc żadnych "kwitów" - nam wydali jednorazowe tokeny.
Chyba byłem w stanie uniesienia, bo w widzie mknącej te 30 pięter w dół zrobiłem sobie nice selfie...
... a potem drugie, przy "muzealnym" i nieużywanym detektorze z czasów lat 80-tych, dla którego wybudowano ten tunel i pieczarę na nim - DELPHI. Przesunięto go z osi wiązki w bok komory wyrytej w skale i dziś można go podziwiać całkiem jak silnik parowy Watta...
Po czym przeszliśmy do sedna - czyli obecnie działającego detektora, a w zasadzie eksperymentu LHCb. Znaleźliśmy się w drugiej części komnaty wyrytej w skale, na oko z 10 pięter w górę, długiej coś jak Notre Dame, szerokości trudnej do ogarnięcia, ale piłkę dałoby się zagrać. Owionął nas powiew dość wartki powietrza tłoczonego stale z góry, jak nam powiedziano klimatyzowanego (bagatela, ech te kilkadziesiąt tysięcy metrów sześciennych na pewnie jakie 20 minut). Musze nadmienić, że LHC nie działał i prawie wszyscy mieli wolne. Gdyby działał, to by się nie dało wejść, bo promieniowanie. Ponoć zderzające się wiązki wydzielają energię większą od zderzenia dwóch pociągów dalekobieżnych... Jednak ta jednostka tym się szczyci, że wszystko jest otwarte i można zwiedzać. Światło się wszędzie pali, wszędzie można wejść (gdzie nie napisali, że restricted) - i wszędzie można robić zdjęcia.
No cóż, pieczara godna Smoka Wawelskiego.
Inne ujecie z logo eksperymentu LHCb. Łebsko zrobione. LHCb znaczy Large Hadron Collider - beauty - od kwarka beauty, czyli powabnego. Zaś odbicie "w wodzie" pokazuje LH z przekreślonym CP - gdzie przekreślone CP to złamanie symetrii. Chodzi o to, że teoretycznie, zaraz po powstaniu Wszechświata, ułamki sekundy po "zero" - Wszechświat powinien się zgodnie z teorią składać z równych proporcji materii i antymaterii. Po czym nastąpiła "burzliwa anihilacja" i z jakichś powodów co nieco zostało - choć przy równych proporcjach nie powinno. Właśnie temu "poświęcony" jest detektor LHCb. Ma wykryć, dlaczego zostało trochę materii (która raczyła nas uformować), a wcale antymaterii. Oczywiście możliwe, że gdzieś odpowiednio daleko są antysłońca, ale na razie brak na to dowodów.
Ciężko to zobaczyć. W pobliżu centrum, nieco z prawej, widać jasny prostokąt, na którym jest brązowy prostokąt. Poniżej jakby oznaczenie WC - kółko i trójkącik (z tym, że szpicem do góry). Na lewo od tego widać trzy pionowe panele detektora - a mniej więcej na wysokości ww brązowego prostokąta - rurę, w której krąży wiązka. Paczki protonów maja około 4 cm długości, krążą w separacji około 10 metrów. Maja prędkość w zasadzie równą prędkości światła w próżni - praktycznie cała energia pompowana przez elektromagnesy idzie na coś, co nazywamy relatywistycznym zwiększeniem masy - ponieważ E=mc^2 musi być zachowane, a E rośnie, kiedy c nie może. W detektorze rury się łączą i przeciwbieżne wiązki, separowane jedynie przez elektromagnesy lecą w jednej rurze - tej, którą widać na zdjęciu. Kiedy nadchodzi czas - elektromagnesy odchylają wiązki tak, aby przeleciały jedna przez drugą. Mimo miliardów protonów w jednej paczce - tylko ze 20 ma szansę się zderzyć.
A to schemat całego detektora wpisany w zdjęcie.
Tato, jak opowiadał mi bajki, kończył zwykle: "I ja tam byłem, miód i wino piłem, po brodzie mi kapało, choć w gębie nic nie zostało"!