czytajac, myślałom sobie, że czas operuje tak niejasnymi terminami (patrz np. termin "bóg"[A] ), iż czyni to opinie czasa odpornymi na niemal każdą krytykę. (krytykom czas może odpowiedzieć po prostu: "nie to miałem na myśli"). jednak ceną za ogólnikowość jest zwykle banalnosc.
Terminy, owszem, mieszam, bo zarówno piszę, jak i dopisują na bieżąco. Część też poprawiam, ale zazwyczaj tak to na forum jest, że jak już się tekst napisze, po chwili się widzi, że można to ująć lepiej, inaczej, tyle, że trzeba by było usiąść nad książką, czytać, wypisywać fragmenty, a później poświecić parę tygodni na zebranie tego w przejrzystą całość. Chyba nikt tego po forum nie oczekuje.
Powiem co sądzę o tak rozumianej banalności. Otóż jest to ciekawy termin. Termin, który najczęściej oznacza, że się czegoś nie rozumie. Przykładem jest reakcja na słowa osoby wierzącej "bo Bóg jest niezrozumiały". I sami wierzący często powtarzają to, kiedy postawieni zostają przed jakimś niewygodnym pytaniem. Te pytania i te odpowiedzi się zbanalizowały. Do tego stopnia, że mało kto je rozumie. Wierzący stosują je jako chwyt, niewierzący interpretują jako chwyt. Mówią przecież o absurdzie świata, a wierzący, wygodnie, mówią o tym, że "nieznane są wyroki boskie" co niewierzący oczywiście zrozumie jako jakąś podbudowaną chytrym planem decyzję dziadka z brodą (a i sam wierzący często tak to rozumie, w analogii do decyzji ludzkiej za którą stoi niejasny plan, dobry plan).
Mało kto natomiast rozważył, że jeśli Bóg istnieje i jakościowo wykracza poza nasze zrozumienie, to rzeczywiście musi być tak, że świat jawi się nam jako absurd, ponieważ jego podstawa wykracza poza zrozumiałość. Absurd jest tym, co na poziomie świata rozumiemy, a co nie ma sensu (znaczenia względem naszych oczekiwań, najważniejszych pytań). W związku z tym istnienie możliwości zasadniczej niewiedzy, może tworzyć miejsce nadziei.
Co gorsza mało kto - szczególnie wśród niewierzących - potrafi rozumować w ten sposób, że chociaż np. historia opisana w Nowym Testamencie wydaje się niedorzeczna, wątpliwa, to dokładnie taką samą by się wydawała, gdyby w istocie wydarzyła się tak, jak jest opisana (i ten fakt, to powiązanie sensu, należy przenieść też na sytuację powyższą - rozważań o związkach między absurdem świata, a jakościowym wykraczaniem Boga poza zrozumienie).
Mamy tu oczywiście do czynienia z problemem bytu, który sam się tłumaczy. Ale znowu - gdyby naprawdę istniał, tak samo musiałby sam siebie tłumaczyć. To należy sobie z całą mocą uświadomić. Na tym spostrzeżeniu bazują niektóre argumenty za istnieniem Boga. Zauważyłem, że większość osób ma problemy ze scałkowaniem tego w jednej myśli: rozumuje tak, jak człowiek, który funkcję widzi tylko jako przypisywanie kolejnym x-om kolejnych y-greków, a nie potrafi spojrzeć na nią jak na obiekt, całość. Nie ma i nie może być dowodu ani przeciw, ani na istnienie Boga. To czysto logiczne stwierdzenie.
Banałem jest stwierdzenie: prawda wyzwala. Powiesz mi dlaczego wyzwala? O tym można napisać książkę traktującą problem od płaszczyzny metafizycznej, przez - wyjątkowo tutaj obszerną - psychologiczną, po socjologiczną. To, że coś jest często powtarzane i w związku z tym dostaje miano banału, nie oznacza, że jest zrozumiane; zazwyczaj, w przypadku statystycznej osoby, wręcz przeciwnie. W czym nie ma nic dziwnego, bo słowa zbyt często powtarzane, z natury rzeczy tracą sens. Tyle o banałach.
jest oczywiste, że na odpowiednio ogólnym poziomie można doszukiwac się odległych analogii "solaris" i religii. zdaniem .chmury ta zbieżnosc sprowadza się - głównie - do tezy o zasadniczej Niepoznawalnosci Tego, Co Najważniejsze (zapewne niektóre harlequiny także można by podciągnąc pod ten gatunek wypowiedzi, bo z ich tekstu nie wynika jasno Dlaczego Go Rzuciła).
Nie. Bo nie chodzi tutaj o analogię z religią, chociaż można to tak interpretować, ale analogię z sytuacją otworzenia na wiarę, co jest interpretacją egzystencjalną. Interpretacja, która zakłada, że Kelvin zawierzył jednak w jakiegoś Boga, byłaby interpretacją zawierającą jedną z możliwych odpowiedzi na sytuację egzystencjalną człowieka, jedną z odpowiedzi na potrzebę podstaw. Taka interpretacja w żadnym wypadku nie musi być ogólnikowa, bo cała książka jest pełna napięć (wychodzących ku zatrzęsieniu wątków kulturowych), które wiodą do rozwiązania, może być więc wypełniona tą treścią. Btw. Solaris jest ogólnikowa, dlatego jest uniwersalna tj. podatna na wypełnianie masą treści.
Szczegóły historii opowiadanej przez Mistrza i historii opowiadanej przez - powiedzmy - proroków są już zupełnie różne. Mistrz atakuje przez rozum: na półce w bibliotece stacji stoi napisana "wściekłą matematyką" praca o uwikłaniu logiki i metalogiki w ludzką cielesnośc; "cuda" oceanu poddają się procedurze intersubiektywnej sprawdzalności, np. orbita solaris zdradza mierzalne anomalie, "krew" tworów-F mozna badać pod mikroskopem, uzyskujac powtarzalne wyniki.
Tak, tak. Tyle, że z tego wszystkiego absolutnie nic wynika. I o to właśnie chodzi. To rozgadanie w próżni sensu, w świecie martwych symboli. Świecie bez podstaw.
Natomiast przemiana wody w wino nie poddaje sie pomiarowi i intersubiektywnemu sprawdzeniu, a prorocy nakazują wierzyc, bo jak nie, to będzie niemiło. to są jednak, czasie, zupełnie inne światy. i tyle.
Jak to przemiana wody w wino się nie poddaje? Oczywiście, że się poddaje. Możesz wziąć próbkę wody i wina i porównać. To właśnie przypowieść o tym, że coś co dla nas nie ma sensu, chociaż widzimy, że się dzieje, ma swój sens w Bogu. Oczywiście reakcja zmiany wody w wino nie istnieje; związek między jednym tworem Oceanu, a drugim, również jednak dla nas nie istnieje. I jedno i drugie wykracza poza zrozumienie, chociaż same anomalię, tak jak wino i wodę możemy określać. Tylko o to tu chodzi.
Mam dodatkowo niejasne wrażenie, że wyrażasz tu między wierszami przekonanie, że nauka opisuje rzeczywistość, że jakby ma możliwość dosięgnięcia bytu, dotknięcia go i wzięcia w rękę. Że - jak by wyrazili się myśliciele Oświecenia - nauka mówi o "istotach". Otóż już Ci myśliciele Oświecenia zdawali sobie sprawę, że nie mówi: mówi jedynie o fenomenach.
PS. przedziwny pogląd czasa na ateizm zasługiwalby na osobny komentarz, jednak to rzeczywiscie inny temat.
Co w tym poglądzie dziwnego? Ateista to człowiek, który zawiesza 99% konsekwencji jakie płyną z ateizmu, aby móc normalnie żyć. To fakt, a nie pogląd. To, jak człowiek postrzega samego siebie, drugiego człowieka, wolność woli, prawo, odpowiedzialność moralna itd. wszystko to albo bazuje na konceptach sprzecznych z światem takim jakim jest (przy odrzuceniu metafizyki), albo (jak np.wolność woli) samo jest z nim sprzeczne.