Ta wygląda, jakby była pisana dla czytelnika z mainstreamu (swoją drogą, sam lead ze sformułowaniami "to jednak fantastyka" i "literatura wysoka" przyprawił mnie o mdłości, przypomniał o szkole i prawie zniechęcił do lektury - na szczęście nie całkiem)
Mówisz, że masz o SF lepsze zdanie niż Lem, ale i że nie zależy Ci na tym, by dostrzegał ją mainstream?
Nie
.
Przede wszystkim nie wydaje mi się, żeby istniała gruba linia, dająca się jednoznacznie wytyczyć granica, między głównym nurtem a fantastyką. To stwierdzenie zdaje się być zbieżne z, że tak powiem, "linią programową" F&SF, którego redaktorem jest MC. Dość dobrze pasuje tu felieton Jeffa VanderMeera "Język porażki" z tego samego numeru, poniżej jeden akapit:
Ów język porażki ma wiele wspólnego z akceptacją paradygmatu świata prozy jako podzielonego na "nas" i "ich", na "główny nurt" i "gatunek". Ujmuję oba te wyrażenia w cudzysłów, ponieważ nie wierzę, że są one tak monolityczne bądź wymowne w praktyce, jak myślimy o nich w teorii. Zarówno "główny nurt", jak i "gatunek" - jeżeli już musimy dzielić literaturę w ten sposób - są różnorodnymi, bogatymi i płodnymi tradycjami o wielu liniach i odmianach rodowodowych. (Niejednokrotnie splatają się one ze sobą w sposób tak kazirodczy, że oddzieleniem ich musiałby się zająć zawodowy genealog).Owszem, użyłem określenia "czytelnik z mainstreamu", ale uznałem, że będzie to oznaczać "osobę nie czytającą na co dzień fantastyki" i w tym kontekście nie będzie wywoływać dalszych problemów. Mówienie o opozycji mainstream - gatunek uważam za niepotrzebne i jałowe. W kontekście samego Dukaja są to opinie, że odchodzi za bardzo od fantastyki w stronę głównego nurtu (
Lód), oraz stwierdzenie, że "to jednak fantastyka". A jakie to ma znaczenie, skoro jego książki są (indywidualna opinia) świetne?
O co konkretnie chodziło mi z leadem? O to, że niekoniecznie miałbym ochotę na rozważania, czy fantastyka może być literaturą wysoką, bo dla mnie odpowiedź jest oczywista. Nad zadawaniem takich pytań (które brzmią trochę jak "czy SF może być wartościowe") ubolewam. W przeciwieństwie do moich nauczycieli polskiego, którzy często zadawali pytanie "czy tą książkę można zaliczyć do literatury wysokiej" na ustnej maturze (to właśnie skojarzenie ze szkołą) nie mam ścisłej definicji literatury wysokiej. Niezależnie od tego, czy uznamy, że chodzi o książki "nie będące czczą rozrywką". "prowokujące do myślenia", "stawiające ważne pytania" czy coś w tym stylu, uważam, że SF może być "literaturą wysoką".
Recenzja do "Polityki" była pisana, jak już stwierdziliśmy, dla osób nie czytających na co dzień fantastyki (i bardzo dobrze), a więc po prostu ja nie należę do
targetu. Jestem za to typowym odbiorcą F&SF, więc tamtejsza recenzja - pomijająca kwestię "głównonurtowości", a za to głębiej koncentrująca się na treści bardziej mi odpowiadała.
Czy mam o SF lepsze zdanie niż Lem? Nie wiem. Zgodzisz się zapewne ze mną, że książki SF mogą, podobnie jak nie-SF, być wybitne (albo denne), a przynależność do jednej z tych grup nie wiąże się z byciem lepszą czy gorszą.
Czy nie zależy mi na tym, by mainstream dostrzegał SF? Nie mam nic przeciwko, ale - jak wyłożyłem powyżej - ubolewanie nad tym nie jest szczególnie budujące.