Tak mi się przypomniało, miałem wykłady z pisarzem Waldemarem Łysiakiem, takie nie bardzo wiadomo co, pogranicze sztuki i kultury jako takiej. Wykładowca miał niecodzienny zwyczaj przygotowywania jak to nazywał "planszetek", które puszczał w ruch po kolei on-onemu, zamiast posłużyć się rzutnikiem. Były to kartki brystolu A4 z naklejonymi różnymi wycinankami i odręcznymi dopiskami autora. Na pierwszym wykładzie była próba definicji co to w ogóle jest sztuka. Sztuka, rzekł prelegent, to coś takiego, że nikt nie wie, co to jest. Przerwał tu na moment dla wywołania napięcia - tylko ludzie radzieccy wiedzą, powiada - co mówiąc puścił w ruch planszetkę na której była obwoluta jakiegoś albumu pod tytułem "Што ето такоё искусcтво" (bez znaku zapytania). Okładka była ilustrowana tą właśnie rzeźbą, znaną z czołówek Mosfilmu. Chwyt był pod publiczkę, wszyscy oczywiście po kolei parsknęli śmiechem, bo już było można trochę.
Ja, osobiście, jestem za robotycą.