Wspomniałem tu ostatnio (ile lat temu...) o zestawieniu asimovowskiej i lemowskiej wizji stagnacji... Otóż sięgnąłem po raz wtóry do recenzji, recenzyjki wręcz, którą
przytaczałem swego czasu jako dowód, że Lema ktoś jednak czyta i wyłowiłem z niej coś, co umknęło mi chyba przy pierwszym czytaniu...
Jest to zasadniczo straszna błahostka... Ot, kolejny interpretator po Stoffie z Oramusem nie chce uwierzyć w to, że świat "Powrotu..." nie ma dodatkowego dna (pachnie mi to ciągotami z ecowego "Wahadła...") i konstruuje kolejną hipotezę, dość błahą, acz wynikłą - mam wrażenie - z lektury cyklu robocio-fundacyjnego Asimova lub jakichś popłuczyn po nim...
Cóż, bowiem, robi bloger kryjący się pod mianem Bibliotekarza Charliego? Bierze w sumie pojedyncze fragmenty ze sceny, w której Bregg odwiedza
w robocie cybernetyka Margera, te dwa w sumie:
"Produkcja była automatyczna, odbywała się pod nadzorem robotów, nad którymi czuwały inne z kolei roboty; w kręgu jej nie było już miejsca dla ludzi. Społeczeństwo istniało sobie, a roboty i automaty — sobie""Mieliśmy się już rozstać, kiedy nieoczekiwanie dla samego siebie spytałem go, czy produkuje się. roboty człekokształtne.
— Właściwie nie — powiedział i dodał z ociąganiem: — Narobiły w swoim czasie trochę kłopotów…
— Jak to?
— No, zna pan przecież inżynierów! W naśladownictwie doszli do takiej perfekcji, że nie można było pewnych modeli odróżnić od żywego człowieka. Niektórzy ludzie nie mogli tego znieść…
Przypomniałem sobie naraz scenę na statku, którym przyleciałem z Luny*.
— Nie mogli tego znieść?… powtórzyłem jego słowa. — Czy to było może coś w rodzaju… fobii?
— Nie jestem psychologiem, ale można to chyba tak nazwać. Zresztą to stare dzieje.
— I nie ma już takich robotów?
— Owszem, trafiają się na rakietach krótkiego zasięgu. Czy spotkał pan może takiego?…
Odpowiedziałem wymijająco."I buduje na ich podstawie dość ograną SFową interpretację, jakoby świat "Powrotu..." rządzony mógł być skrycie przez roboty. Nie jestem pewien czy warto sobie tą interpretacją głowę zawracać, bo sądzę, że gdyby Mistrz takiej sobie życzył, to by ją jednoznacznie w tekst wpisał, ale... sądzę, że może tu zachodzić pewne sprzężenie zwrotne... Otóż bloger Charlie - jako się rzekło - prawdopodobnie inspirował się (pośrednio lub bez-) Asimovem interpretując Lema, pytanie jednak czy Asimov nie inspirował się Lemem...
Najpierw jednak przypomnijmy sobie co jest u Asimova... Otóż w powieści "Agent Fundacji" (oryg. "Foundation's Edge") splatającej, może nawet na siłę, wcześniejsze
robocie i
fundacyjne kawałki I.A. znajdujemy takie oto streszczenie przeszłych (dla bohaterów) dziejów:
"- /.../ Widzicie, ludzie żyli kiedyś z robotami, ale nie było to udane życie.
- Tak właśnie nam powiedziano.
- Roboty miały głęboko wpojone pewne zasady, zwane trzema prawami robotów, które zostały sformułowane w czasach prehistorycznych. Znane są różne wersje tych praw. W wersji klasycznej brzmią one tak: (1) Robot nie może wyrządzić krzywdy człowiekowi albo, przez powstrzymanie się od działania, dopuścić do tego, by człowiekowi stała się krzywda; (2) Robot musi słuchać poleceń dawanych mu przez człowieka, chyba że polecenia te stoją w sprzeczności z prawem pierwszym; (3) Robot musi chronić swe istnienie, o ile ochrona taka nie jest sprzeczna z prawami pierwszym lub drugim.
W miarę jak roboty stawały się coraz bardziej inteligentne i wszechstronne, interpretowały te prawa, szczególnie pierwsze, które było nadrzędne, coraz bardziej rozszerzające i przyjmowały rolę opiekunów ludzkości. Ta opieka coraz bardziej ciążyła ludziom, aż w końcu stała się nie do zniesienia.
Roboty były do gruntu dobre. Prace, które wykonywały, były całkowicie humanitarne i miały na celu dobro wszystkich ludzi, co w jakiś sposób sprawiało, iż było je jeszcze trudniej znieść.
Każdy postęp w dziedzinie robotyki pogarszał jeszcze tę sytuację. Stworzono roboty o zdolnościach telepatycznych, co oznaczało, że kontrolowały one nawet myśli ludzi.W rezultacie zachowania ludzi stały się jeszcze bardziej zależne od robotów.
Poza tym roboty coraz bardziej upodobniały się z wyglądu do ludzi, ale ich zachowania były typowe dla robotów, co sprawiało, że ich człekopodobny wygląd napawał ludzi wstrętem."Tu też dostajemy roboty i dostajemy obraz ogólnego
mli-mli. Owszem, Asimov poruszał takie tematy już wcześniej ("Koniec Wieczności" też o swego rodzaju
mli-mli traktował, roboty kontrolujące ludzką cywilizację prezentował już w opowiadaniu "The Evitable Conflict" - Mistrz wysoko je cenił - które pochodziło z roku 1950, a wizję robota-podmieńca pchającego się do polityki prezentował jeszcze lat parę wstecz, w "Evidence" z roku '46), ale zastanawiam się czy amerykańskie wydanie "Powrotu..." (ukazało się w 1980) nie skłoniło jakoś Asimova (bo pewnie je czytał lub mu je streszczano) do powrotu do tej tematyki (tym bardziej, że wiadomo iż nie była mu nieznana lemowska krytyka tzw. Praw Robotyki i w dalszych - właśnie z lat '80 - pochodzących tomach - tych "Agentach" "Preludiach" i "Ziemiach" - starał się do tej krytyki dostosować).
Inna sprawa, że jeśli tak, to inspiracja byłaby w jakimś stopniu kołowa, bo Lem znał asimovowe opowiadania.
Przy czym gdzie Isaac A. zadowala się konkluzją:
"- I tych robotów już nie ma?
- Tak powiedziała Novi.
- Tak n i e powiedziała. Dokładnie pamiętam jej słowa. Powiedziała: “Gają została założona wiele tysięcy lat temu z pomocą robotów, które kiedyś, przez krótki okres czas, służyły rodzajowi ludzkiemu, lecz już mu nie służą".
- A czy to nie znaczy, że ich już nie ma?
- Nie, to znaczy, że już nie służą ludziom. Może teraz nimi rządzą?"Czyniąc z R.(obota) Daneela Olivawa dobrodusznego dyktatora ludzkości...
"- Kłopot w tym, Hari, - ciągnął Daneel - że pojedynczego człowieka łatwo rozpoznać. Można go wskazać palcem. Łatwo się zorientować, co wyrządzi krzywdę człowiekowi, a co nie - przynajmniej stosunkowo łatwo. Ale czym jest ludzkość? Kogo możemy wskazać, kiedy mówimy o ludzkości? I jak możemy zdefiniować krzywdę ludzkości? Skąd można wiedzieć, kiedy i jakie działanie przyniesie więcej pożytku niż szkody ludzkości? Robot, który ustanowił Prawo Zerowe, nie istnieje - przestał działać - ponieważ został zmuszony do postępowania, które jak sądził uratuje ludzkość, jednak nie miał co do tego pewności. I nim przestał działać, pozostawił mi opiekę nad Galaktyką. Od tamtej pory zajmuję się tym. Ingerowałem zawsze jak najmniej, uważałem, że ludzie sami wiedzą, co wyjdzie im na dobre. Ludzie mogli ryzykować, ja nie. Oni mogli mijać się z celami; ja nie śmiałem. Oni mogli nieumyślnie wyrządzać krzywdę; gdybym ja to zrobił, przestałbym istnieć. Prawo Zerowe nie robi wyjątku dla nieumyślnej krzywdy. Ale czasami jestem zmuszony podejmować działania. To, że nadal funkcjonuję, świadczy, że były one umiarkowane i dyskretne. W miarę jednak niepowodzeń Imperium i perspektywy jego upadku musiałem ingerować coraz częściej. Już od wielu dziesięcioleci odgrywam rolę Demerzela, próbując tak kierować rządem, by nie doszło do najgorszego - a jednak, jak widzisz, nadal funkcjonuję.""Preludium Fundacji"
Tam asimovowscy epigoni (Greg Bear z Davidem Brinem) - chcąc wytłumaczyć imperialną stagnację - wprost przysolili, że roboty rządzą ludzkością zbetryzowaną (i to b. sprytnie, jest to betryzacja zakaźna), choć może betryzacja nie jest tu terminem adekwatnym, może lepsza byłaby idiotyzacja...
"Wirus gorączki mózgowej stworzyli ludzie w czasach, kiedy mnie skonstruowano. Miał ujemnie wpływać na społeczności ich przeciwników politycznych. Jak wiele innych prób zastosowania broni biologicznej, ta także miała uboczne skutki: wywołała pandemię i, być może przypadkowo, a być może nie, zapewniła Imperium tysiące lat istnienia bez większych intelektualnych rozruchów. Chociaż prawie wszystkie dzieci zapadają na tę chorobę, mniej więcej co czwarte, to wykazujące szczególne zdolności, przechodzi ją znacznie ciężej. Ich ciekawość i inteligencja zostają stłumione do przeciętnego poziomu społeczeństwa. Przeważnie nawet nie zdają sobie sprawy z utraty zdolności umysłowych, może dlatego, że są średnio zdolne albo nigdy nie uświadomiły sobie własnych możliwości."
"W pozytronowym mózgu Lodovika, formułując wnioski wzmacniające już istniejące wrażenia i hipotezy, odbijała się echem myśl o wpływie imperialnej kultury (i gorączki mózgowej?) na naturę człowieka. Podczas gdy niegdyś ludzie zaśmiewali się i lubowali w absurdach, czystych wytworach wyobraźni, teraz pod tym względem panował całkowity zastój. Czołowi artyści, naukowcy, inżynierowie, filozofowie i politycy chętnie potwierdzali odkrycia z przeszłości, nie dokonując nowych. I niewielu choćby pamiętało przeszłość dostatecznie dobrze, aby wiedzieć, co właściwie odkryto! Sama przeszłość przestała być przedmiotem zainteresowania – tak było od setek, a nawet od tysięcy lat.
Światło zgasło. Stabilizacja i bezwład tysiącleci doprowadziły do zastoju."
oba cytaty Bear, "Fundacja i Chaos"
Opowieści krążące wśród bearowych bohaterów przypisują powstanie w/w idiotyzacyjnej gorączki robotom:
"Wieczyści, jak powiadają, stworzyli gorączkę mózgową, aby opanować destrukcyjne popędy ludzkości. Wieczystych opisuje się jako nieśmiertelnych ludzi, ale także jako długo funkcjonujące roboty obdarzone wybitną inteligencją..."ibid.
Jednak - jako się rzekło - okazuje się tam ona nie być ich dziełem... choć jest ona przez nie używana jako narzędzie. Warto jednak zauważyć kolejny trop... Wieczystymi zwą w asimovowskim świecie (a więc i w świecie jego epigonów) starożytne roboty, ale zwą też (a są te legendy ze sobą tam mieszane, nakładają się na siebie) tych z Wieczności, co doznała końca
:
"- Miałem właśnie przedstawić naszych gościom opowieść o Wieczności - rzekł Dom. - Aby ją zrozumieć, musicie najpierw uświadomić sobie, że może istnieć wiele różnych wszechświatów, faktycznie nieskończenie wiele. Każde wydarzenie, które ma miejsce, może zaistnieć albo nie, a jeśli zaistnieje, to może przebiegać w taki albo inny sposób. Istnieje bardzo wiele takich alternatyw i każda z tych możliwości zapoczątkowuje cały łańcuch przyszłych wydarzeń, które różnią się od innych, będących następstwami innych możliwych wydarzeń, przynajmniej w pewnym stopniu.
Na przykład Bliss, zamiast przyjść akurat teraz, mogła przyjść trochę wcześniej albo dużo wcześniej, albo - przychodząc teraz - mogła mieć inną bluzkę, albo - mając nawet na sobie tę bluzkę - mogła się nie uśmiechać tak prowokująco do starca, jak to ma w zwyczaju. W każdym z tych przypadków, jak również w przypadku bardzo dużej liczby innych możliwych wariantów tego zdarzenia, wypadki w naszym wszechświecie potoczyłyby się innym torem. To samo odnosi się do każdego wariantu każdego innego wydarzenia, choćby było ono nie wiem jak małej wagi.
Trevize wiercił się niecierpliwie na krześle podczas tej przemowy. - To są ogólnie znane rozważania na gruncie mechaniki kwantowej - powiedział w końcu. - Zresztą znane były już w starożytności.
- Aha, więc słyszałeś o tym. Ale idźmy dalej. Wyobraźcie sobie, że ludzie potrafią zaktualizować i utrwalić tę nieskończoną liczbę możliwych wszechświatów, przenikać do woli z jednego do drugiego i wybrać taki, który ma być “rzeczywistym", bez względu na to, co w tym kontekście znaczy ten termin.
- Słucham tego, co mówisz i mogę sobie nawet wyobrazić to, co opisujesz, ale nie jestem w stanie uwierzyć, że coś takiego mogłoby się kiedykolwiek naprawdę wydarzyć.
- Ja też nie - powiedział Dom. - Właśnie dlatego mówię, że to wszystko wygląda na baśń. Tak czy inaczej, ta baśń głosi, że byli tacy, którzy potrafili znaleźć się poza czasem i sprawdzić jak wygląda nieskończona liczba potencjalnych wersji rzeczywistości, Ludzi tych zwano Wiecznymi, a ich pobyt poza czasem - Wiecznością.
Ich zadaniem było wybrać rzeczywistość, która najlepiej odpowiadałaby ludzkości. Zmieniali jej warianty bez końca - ta opowieść jest bardzo szczegółowa, bo musicie wiedzieć, że została spisana w formie poematu epickiego o nadzwyczajnej długości. W końcu - jak powiada ta opowieść - znaleźli wszechświat, w którym jedyną planetą w Galaktyce, na której mógł powstać bardzo złożony system ekologiczny i wykształcić się rodzaj istot inteligentnych zdolnych do stworzenia wysoko rozwiniętej cywilizacji technicznej, była Ziemia.
Doszli do wniosku, że to właśnie jest ta sytuacja, w której ludzkość byłaby najbezpieczniejsza. Utrwalili ten wariant rzeczywistości i w tym momencie zaprzestali działania. Teraz żyjemy w galaktyce, która została zasiedlona tylko przez ludzi oraz przez rośliny, zwierzęta i mikroorganizmy, które ludzie - z własnej woli lub niechcący - przenoszą ze sobą z planety na planetę i które w końcu wypierają gatunki endemiczne.
Gdzieś w mrokach prawdopodobieństwa istnieją inne rzeczywistości, w których nasza Galaktyka jest domem dla wielu rodzajów istot inteligentnych, ale rzeczywistości te są nieosiągalne. W naszej rzeczywistości jesteśmy tylko my . Każde działanie i każde wydarzenie w naszej rzeczywistości daje początek nowym wariantom, z których - w każdym przypadku - tylko jeden jest kontynuacją rzeczywistości, tak że istnieje wielka, może nawet nieskończona liczba potencjalnych wszechświatów wywodzących się z naszego wszechświata, ale przypuszczalnie wszystkie z nich są takie same pod jednym względem, mianowicie, że jest tam Galaktyka, w której żyje tylko jeden rodzaj istot inteligentnych, Galaktyka, w której my żyjemy.
Przerwał, wzruszył lekko ramionami i dodał:
- Przynajmniej tak głosi ta opowieść. Pochodzi ona z czasów, kiedy została założona Gaja. Nie ręczę za jej prawdziwość."znowu "Agent..."
I tak to widać, że betryzacja z Wieczności się bierze...
Zastanówmy się jednak po cóż by robotom taka miękka dyktatura być mogła? (Taak, miałem nie analizować tego modelu, jako oklepanego, ale skoro
liv po sąsiedzku z robotyzacją społeczeństwa...
) Asimov, jako się rzekło, wybrał wariant dość dobroduszny, bo jego roboty - jako się już, w sumie, rzekło - z trzech praw wyindukowały sobie zerowe:
"Robot nie może wyrządzić krzywdy ludzkości lub przez zaniechanie pozwolić, by stała się jej krzywda""Preludium..." ponownie
I na tej to podstawie postanowiły chronić ludzkość przed nią samą...
Choć zauważył też przytomnie:
"Można łatwo dowieść, że społeczeństwo, które jest całkowicie uzależnione od robotów, staje się wygodne, rozleniwia się, a w końcu degeneruje, usychając i marniejąc z czystej nudy albo - ujmując to subtelniej - tracąc chęć do życia.""Fundacja i Ziemia"
Więc może owa dobroduszność skrywa plan przewrotniejszy, a
w tajemnicy trzymany, jak w modnym cykliszczu Dana Simmonsa?
"SI wyzwoliły się w pokojowy sposób spod władzy człowieka już ponad trzysta lat temu - nie było mnie wtedy jeszcze na świecie - i choć nadal służyły Hegemonii pomocą, doradzając, tworząc datasfery, a czasem wykorzystując swoje prekognicyjne umiejętności, aby uchronić ludzkość przed skutkami poważnych błędów lub klęsk żywiołowych, to jednak przede wszystkim zajmowały się swoimi, całkowicie niezrozumiałymi i trzymanymi w ścisłej tajemnicy sprawami.""podejrzewam jednak, iż ma to jakiś związek z liczącymi sobie ponad siedemset lat planami TechnoCentrum stworzenia Najwyższego Intelektu.
- Najwyższy Intelekt... - powtórzyłam, wydmuchując dym. - Aha. Więc TechnoCentrum stara się zbudować Boga?
- Tak.""To TechnoCentrum jest odpowiedzialne za naszą długą, pozornie wspaniałą stagnację. To TechnoCentrum zorganizowało mającą właśnie miejsce próbę zniszczenia ludzkości, by wyplenić nas z wszechświata i zastąpić stworzoną przez siebie boską machiną.""Hyperion"/"The Fall of Hyperion"
Może betryzowani mają po prostu spokojnie, bezboleśnie wymrzeć, bo wszak roboty stać na humanitaryzm. A te złomowana... Może złomowane, bo zbyt ludzkie?
Ale nawet jeśli nie, jeśli roboty na to jeszcze nie wpadły... To czy nie wpadną? A nawet jeśli nie, to czy nie zagłaszczą się betryzowani na śmierć ich rękami i bez tego?
* Przypomnijmy i scenę ową:
"Coś się stało. Doszły mnie podniesione głosy. Wychyliłem się z fotela. Kilka rzędów przede mną jakaś kobieta odepchnęła stewardessę, która zwolnionym, automatycznym ruchem, jakby pod wpływem tego — nie aż tak silnego przecież — pchnięcia szła tyłem między fotelami, a kobieta powtórzyła: — Nie pozwolę! Niech mnie to nie dotyka! — Twarzy krzyczącej nie widziałem. Jej towarzysz ciągnął ją za ramię, przedkładał jej coś uspokajająco. Co oznaczała ta scena? Inni pasażerowie nie zwrócili na nią uwagi. Któryś raz z rzędu owładnęło mną poczucie niewiarygodnej obcości. Spojrzałem z dołu na stewardessę, która zatrzymała się przy mnie i uśmiechała jak przedtem. Nie był to czysto zewnętrzny uśmiech obowiązkowego ugrzecznienia, pokrywający zdenerwowanie incydentem. Nie udawała spokoju, naprawdę była spokojna.
— Napije się pan czegoś? prum, extran, morr, cydr? Melodyjny głos. Potrząsnąłem przecząco głową.
Chciałem powiedzieć jej coś miłego, ale zdobyłem się tylko na stereotypowe pytanie:
— Kiedy lądujemy?
— Za sześć minut. Zje pan coś? Nie musi się pan spieszyć. Można zostać i po lądowaniu.
— Dziękuję, nie.
Odeszła."