Ogólnie wiem Olka o co Ci chodzi i zgadzam się. W jakimś sensie s-f nie jest predestynowana do takiego niedopowiedzianego kina. Jak jest za dużo niedopowiedzeń to wychodzi horror, triller, czy dramat miłosny ale nie s-f.
Otóż to. Jeśli mówimy tylko o kinie sf to się zgadzam. Jeśli mamy np. wyprawę na obcą planetę to trzeba ją zwizualizować - a to nie to samo co "uchylił drzwi i zaskoczony zobaczył seksowną dzierlatkę ścielącą się z masłem w oczach na jego wyrku."
Bo dzierlatka wiadomo z grubsza co ma mieć, natomiast obca planeta i jej mieszkańcy - hm.
Łatanie to Twoja opinia. Mam odmienną.
Chyba rozmawiamy o czymś innym
O tym samym - pozory mylą;)
Czyja to robota?
Reżysera plus ekipy, odbiorca to wchłania bądź nie. Płacze lub wzrusza ramionami...
Napisane w książce, obrobione wyobraźnią powoduje, że to jest np. moja matka. Sam sobie to "wyświetlam".
Czyli do filmu już nic z siebie, ze swojego oglądu nie dodajesz? To skąd w
Sygnale wzięły Ci się nawiązania? Reżyser zrobił wklejki o Dicku?
Ależ też sobie doświetlasz to i owo.
Matka Iwana jest bardzo uniwersalną matką. Jej zwizualizowany wygląd jest drugorzędny. Chodzi o emocje, które przekazuje.
Oglądając - również - utożsamiasz się/kibicujesz któremuś z bohaterów. W marnym filmie/książce nic takiego się nie dzieje. Obojętność.
Albo - niedawno wspomniany calvados - czy książka czy film - wyobrażasz sobie jego smak. Podobnie z zapachami i innymi zmysłami.
Chodzi mi o bazowy poziom inności odbioru symbolu słownego i symbolu obrazowego.
Taaa...a ja na przykład jak czytam to doogląduję w necie opisane: obrazy, muzykę, postaci itp...przenika to się: opisane, obrazowane.
Ok - rozumiem o co Ci chodzi - tak się komarzę. Ale nie deprecjonuję tak filmu.Ukonkretnianie musi dobijać wyobrażone.
Naprawdę? Nie mogą współgrać? Nie może konkret być ciekawszy od wyobrażonego?
Sądzę, że odbiór tego "rozsmarowania" może byś bardzo różny, zależnie od czytelnika, choć akurat nie o masło mi chodziło
I zrobienie z tego sceny wizyjnej, tę różność zlikwiduje.
Co za różnica czy masło czy maselniczka - chodzi o to, że wg Ciebie film dobija różnorodność i ujednoznacznia odbiór. Czemu jednak przeczą wszystkie - chociażby tutejsze - dyskusje o filmach.
Prawda, ale zawsze będzie to kadr kogoś - nie mój. Do tego kadru moja wyobraźnia zbędna, po prostu odebrałem czyiś geniusz, ba trafił w moją wrażliwość, ale...odebrałem, tylko.
Nie stworzyłem.
Nieprawda. Nie zgadzam się. Odbiór filmu również zależy od widza i jego wyobraźni. Też go zmienia przez swój pryzmat.
Np. w pogrzebie idącym na wstecznym (z filmu Szumowskiej) każdy zobaczy coś innego - w zależności od doświadczeń, podejścia itp. A nie - just - pogrzeb na wstecznym.
Przy filmie wyobraźnia pracuje na sposób bierny, nie musi się wysilać.
Przy książce też nie musi. Jest mnóstwo czytadeł kompletnie nie wymagających żadnego wysiłku intelektualnego. Przelatujesz przez taką książkę. Za chwilę nie pamiętasz nawet, że ją czytałeś.
Chyba w tym się różnimy - Ty piszesz o twórcach, ja odbiorcach. Wprawdzie książkę też ktoś pisze, ale ona jest właśnie - podobnie jak format RAW w fotografice. Jest niedoprecyzowana i zawiera wiele możliwości o których decyduje odbiorca. Jak ten znany tu kot S. Potencjalny bo w zamknięciu i już odkryty. Żyje, mać!
Tak. Różnimy. Myślę, że to również dotyczy filmu.
Jest jeszcze to co poza kadrem. Jakiś stukot, jakiś cień, jakiś przestrach w oczach itp.
No, inny. Bierny? Nie trzeba tyle wyobraźni. Nie ma na nią miejsca. Jest miejsce na zachwyt sceną, ale to coś innego. Wyobraźnię tu traktuję jako formę pracy głowy, nic więcej.
Nie zgadzam się. Filmy zostawiają pole do własnych dokadrowań, dopowiedzeń - przefiltrowanych przez własne doświadczenia.
Nie chodzi mi tylko o piękno kadrów. W książce też masz świat zamknięty w języku autora.
ale z drugiej uważa, że są byty inteligentne, choć nie można się z nimi skontaktować. To skąd wiadomo, że są inteligentne?
Po owocach?
Z drugiej strony... W klasycznych powieściach SF - nawet w lemowskich zazwyczaj - kuleje czynnik ludzki, bo na co innego nacisk idzie. I takimi niedopowiedzeniami, takimi spojrzeniami matki - z filmu Tarkowskiego Иваново детство, dałoby się - czysto teoretycznie - te braki w nich wyrównać (by daleko nie sięgać... popatrz co tą metodą uzyskał Kubrick ze straszydeł Kinga w "Lśnieniu"). Teoretycznie, mówię, bo w praktyce jak co dokładają to albo akcję, albo tanie melodramaciki w stylu tych z niedawnego "Arrivalu", albo jedno i drugie.
O Lśnieniu chciałam wcześniej napisać - właściwie napisałam i skasowałam:
Wendy, I'm home