Hmm... wpierw co do znaczków:
Sen to sen lecz jako stary filatelista...
ekhmmm... stwierdzam, że znaczków mogło być cztery, jak pominąć kancery-takie filatelistyczne perwersje. Dwa suche plus dwa z klejem.
Czyste czy stemplowane nie wiadomo... i proponuję zakończyć temat
SOLARIS (to zdaje się rodzaj żeński).
1.Ze starej lektury pozostało mi
wrażenie, że to książka smutna; jest w niej smutek, dramat i nierozwiązanie.
Dramat stary, Kelwina, powtarzany obecnie z Harey, dramat niemożności kontaktu z tym stale w dole obecnym aż po horyzont, żeńskim, ciemnym, niezgłębionym Oceanem i samotność człowieka nawet wobec innych ludzi, wyobcowanie, zamknięcie.
2.Nie wiem dokładnie o co w tym chodzi lecz jest pewna chyba umowność w podejściu Autora do gadżetów technicznych. Pisaliście o anachronizmach technicznych (np taśma perforowana). Może Lem nie chce przyciągać do nich uwagi (nazbyt wymyślone - rzucałyby się w oczy a po latach śmiesznością - również).
Maszyny, w zasadzie, nie są u Lema zagrożeniem. (No weźmy taki Terminus wręcz chciał(a)byś go pocieszyć). Przeciwnie tworzą środowisko, gniazdo, co je sobie ludzie wszędzie moszczą, muszelkę, domek chroniący ich delikatne ciała. Autor podkreśla często w urządzeniach bałagan, maszyn i otoczki technicznej zużycie.
Wkłada więc przestarzałe rzeczy by czytelnik nie miał wrażenia obcości. To jest środowisko człowieka i ono ma być znajome i wygodne. Jedyne wymyślone ponad konieczność urządzenie jakie zauważam na początku Solaris to są kroczące stoliki czyli drobiazg dla wygody(!). Próżno zresztą szukać ich dokładnego opisu, bo po co on nam.
Bo Lem wciąż o człowieku pisze ...ale na tym pewnie nie jeden uczony lemolog już się doktoryzował.