W zasadzie zgadzam się z Twoimi przemyśleniami. W pewnym momencie w architekturze materia (konstrukcja) nadążyła wreszcie za sztuka (formą). Niezależnie od treści (funkcji). Przez wieki architektura musiała się zmagać ze swą wiecznie wątlejszą od marzeń budowniczych siostrą konstrukcją co powodowało, że dla potomności zostawały dzieła, w których te dwa czynniki doskonale się równoważyły. Czy chodzi o wielkie katedry, czy o Panteon, architektura jest tylko dodatkiem do jedynej możliwej w celu realizacji danego budynku konstrukcji (mówię tu o dodatku w sensie ukrywania natury konstrukcyjnej budynku, bo z drugiej strony architektura była sprawcza, żądając od swej siostry np. jednoprzestrzennej sali o 100 na 100 m). Aliści ów dodatek zawsze grał pierwsze skrzypce i na tym polegała wielkość budowniczych, że konstrukcja nie wyzierała dla nieobeznanego oka spod płaszczyka architektury. Mało tego, wiele elementów, które postrzegamy dziś wyłącznie jako ozdobniki było koniecznością konstrukcyjną na pewnym etapie. Chwila, kiedy wątła siostra konstrukcja wreszcie zmężniała, dorównała a nawet prześcignęła architekturę splotła się z chwilą, kiedy jeśli chodzi o garderobę Pani Architektury - wszystko już było. To trochę jak z królestwem zwierząt - w zasadzie łatwo wymyślić zwierzę, które mogłoby istnieć, a jak dotąd nigdy na Ziemi nie żyło. Jednak to zmyślone zwierzę będzie pasować w któreś miejsce systematyki zwierząt, bo też wszystko już było. W tym momencie wchodzi modernizm, jako odrzucenie tego, co nie jest konieczne, czyli ozdóbek. Pomijam tu oczywista genezę tego prądu, raczej społeczną i funkcjonalną niż artystyczna a także pewien (jak to bywa z nowymi prądami) "nadartystyczny" ładunek i wymyślanie, nieraz nieco na siłę, nowej estetyki, która, też nieraz na siłę, miała się bardziej podobać niż stara.
No i przegrała ta nowa estetyka próbę sił, i niekoniecznie się podoba. Czasem tak, czasem nie. Pomijam tu, że np. w Polsce modernizm wielu zrósł się z budownictwem PRL (co nie jest prawdą, ale tak wygląda na pierwszy rzut oka). Rzecz w tym, że czysta forma i funkcja okazała się stosunkowo mało pojemna jeśli chodzi o zróżnicowanie powstających budynków. Zwłaszcza bardziej przyziemnych, jak budynki mieszkalne i osiedla mieszkaniowe, czyli tam, gdzie pierwsze skrzypce gra ekonomika budowania). No i się zrobił postmodernizm, znaczy możesz wszystko, hulaj dusza bez kontusza, a tu masz worek z wszystkim, co w ciągu wieków się nazbierało z elementów garderoby, jak to greckie kapitele, renesansowe sklepienia i gotyckie kwiatony - i bierz, wybieraj, przyprawiaj, aby było pięknie. Ośle uszy zawsze można przyprawić, albo zrobić kuriozalną i nielogiczna konstrukcję - bo już można - a może będzie fajnie wyglądało?
W filmie chyba (i w sztuce w ogóle) doszło do czegoś podobnego. Trudno wymyślić coś, czego jeszcze nie było. Czy Szulkinowi się udało? Wg mnie wówczas tak. Przynajmniej z perspektywy obywatela demoludów z ich ofertą kinową. Teraz tego jest na pęczki.