Ja tymczasem przeczytałem (nie po raz pierwszy) huberathowy "Balsam długiego pożegnania". Rzecz znana dość powszechnie, wiec skupię się tylko na wybranych opowiadaniach.
Tytułowy "Balsam...". Pamiętam, że spodziewałem się bardziej SF, a to jest klasyczna baśń w andersenowskim stylu. Po andersenowsku piękna i - co rzadkie - z
happy endem. Przynajmniej jak na standardy MSH. (I nie, to nie jest spoiler, bo jest to inny happy end niż byśmy myśleli przystępując do lektury.) Z tym, że Andersen był jednak lepszy. Znacznie.
"Kara większa". Utwór o tyle istotny, że daje wyraz chrześcijańskim poglądom autora. Literacko też niezgorszy. Wizja przetrwania w zaświatach pachnąca Borowskim. Z tym, że uderzające jest okrucieństwo tej wizji. To jest chrześcijaństwo "średniowieczne", drapieżne, a'la "Pasja", wiec mnie odstręczało.
(Aha:
nienarodzeni jako patent fabularny
* się udali. Niesamowici są.)
"Ostatni, którzy wyszli z raju" Najciekawszy z utworów, które poznałem dzięki temu tomowi (niektóre w nim zawarte poznałem wcześniej) i najbliższy kanonom klasycznej SF. Pomysł trochę jak z Le Guin, choć u niej do wyniszczonej ludzkości "ojcowe" przybyli w tryumfie, tu jest to zderzenie dwu ginących cywilizacji. Wykonanie też jak z Ursuli, czyli warstwa społeczno-psychologiczna się liczy i o miłości jest.
Z tym, że o ile u Le Guin jest zwykle ciepło i optymistycznie, to u Huberatha jak zwykle ponuro. Mam nadzieję, że jego kasandryzmy (i nie chodzi mi tu o Obcych, a o sam los ziemskiej cywilizacji) się nie spełnią, bo paskudnie by było.
Finał przywodzi na myśl jeden wątek z "Gniazda światów" nie wiem czy to powtarzalność huberathowej wyobraźni, czy dojrzewanie pewnego wątku przez różne utwory (u Dicka czy Lema tak bywało), czy sugestia, że świat "Ostatnich..." też jest
światem zagnieżdżonym... W każdym razie podobieństwo jest.
Co najbardziej uderza? Jak okrutnym i ponurym miejscem jawi się świat (i zaświat) wyznawcy tej "religii miłości"
**. Wolę już być ateistą.
Odreagowałem Huberatha lekturą eisenhornowego cyklu Dana Abnetta ("Xenos", "Maleus", "Hereticus" + dwa opowiadania) osadzonego w universum Warhammera 40.000. Oczywiście czytadło (w dodatku - tradycyjnie - topornie przetłumaczone), ale... nie pamiętam od ilu lat żadne czytadło nie pochłoneło mnie do tego stopnia, że po prostu musiałem je jak najszybciej doczytac do końca.
Fabularnie sztampa goni sztampę, a klisza - kliszę (nawet "Necronomicon" się pojawia
). Jeśli jest tam co godnego uwagi to zabawa takimi wątkami jak inkwizycja (
główny bohater jest tam inkwizytorem i to nadludzko sprawnym), ponury mesjanistyczny monoteizm i kult cierpienia-w-imię-nadprzyrodzonej-sankcji. Małem sporo uciechy widząc takie wątki sprowadzone do poziomu
pop, wręcz
pulp. Należało im się.
* podkreślam, że jako patent fabularny, bo oczywiście za agitkę - w wiadomej sprawie - robili...
** przy czym sprawności literackiej Huberathowi odmówić nie sposób; na planie idei absolutnie się z nim nie zgadzam, ale robotę doceniam; nie sposób też nie docenić tej autodemaskacji religijnego umysłu i jego oglądu rzeczywistości, bo spójrzmy tylko na literackie światy Marka S. H. (muszące przecie stanowić jakieś odbicie tego jak postrzega on realny świat): na jakikolwiek jakościowy postęp nie ma miejsca - jeśli sprawy pójdą gdzieś lepiej to zaraz pójdą gorzej; śmierć i cierpienie są jeszcze wszechobecniejsze niż za oknem; króluje brzydota i kalectwo; ludzkość popełnia wciąż te same błędy, bo taka jej grzeszna natura; jednym słowem... widac, że świat urządził
dobry Bóg