Autor Wątek: Najgorsze w SF  (Przeczytany 51387 razy)

Q

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 16574
  • Jego Induktywność
    • Zobacz profil
Odp: Najgorsze w SF
« Odpowiedź #60 dnia: Marca 25, 2024, 09:24:38 pm »
Powtórzyłem sobie "Skrzydła nocy" Silverberga, opowiadanie pierwsze, które z grubsza pamiętałem, i dalsze, które pamiętałem mniej. Utwór w stylu dying Earth, plasujący się gdzieś pomiędzy Vance'm a Wolfe'm, ale i nie tak daleko od "Quo vadis" - stare umiera, nowe się rodzi, a dawne grzechy mogą być odkupione, przesycony synkretyczną (czy może raczej - minimalistyczną) religijnością (na technologicznych wspomagaczach, jak i u Dicka bywało), i - nie będę oryginalny w tej konstatacji - hippisowskim "all you need is love". Gdy brać go pod zdroworozsądkową lupę rozłażący się miejscami w szwach (naciągane rozwiązania mające chyba robić za skróty myślowe, technologie, o których naukowy sens próżno pytać, b. ludzcy Obcy). Niemniej - tak barwny i przepełniony taką dawką nadziei i (niełatwego, choć pod koniec skręcającego w baśniowy happy end - co dla tego autora dość typowe) optymizmu, że pierwszy raz nazwę z czystym sumieniem R.S. mistrzem SF (przez b. małe "m", ale jednak). Choć - gdy patrzeć na chłodno - rzecz jest zaledwie średnia, i z odrobiną złośliwej uciechy umiem sobie wyobrazić, jak by ją Lem potraktował w "Fantastyce i futurologii". Niemniej - zrobiła na mnie spore wrażenie (może po prostu potrzebowałem w tym momencie takiej lektury?). Swoją drogą - biorąc pod uwagę okoliczności jej powstania - chyba faktycznie przeżyte tragedie służą artyzmowi.

ps. Fragment:
https://katedra.nast.pl/art.php5?id=7546
« Ostatnia zmiana: Marca 25, 2024, 11:11:08 pm wysłana przez Q »
"Wśród wydarzeń wszechświata nie ma ważnych i nieważnych, tylko my różnie je postrzegamy. Podział na ważne i nieważne odbywa się w naszych umysłach" - Marek Baraniecki

Q

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 16574
  • Jego Induktywność
    • Zobacz profil
Odp: Najgorsze w SF
« Odpowiedź #61 dnia: Września 23, 2024, 01:28:41 pm »
Odświeżyłem też sobie silverbergowy "Zamek lorda Valentine'a". Jak go widzę z perspektywy czasu? Średni. Postacie ledwo naszkicowane, świat - choć ciekawy (na swój sposób, bo realizmu brak) - też. Fabula przewidywalna (poza śmierciami paru drugoplanowych członków drużyny). Opisy rachityczne. Milionowe miasta pokazane jak wioski. Jednocześnie jest w tej powieści coś zaraźliwie pogodnego - zacność bohatera i - godna "Star Treka" ;) - radość bijąca ze świata przedstawionego, nawet gdy ten jest w kryzysie. I naiwna, ale krzepiąca, wiara w przeznaczenie (chyba przejawiana przez autora i IRL), które sprawi, że wszystko się ostatecznie poukłada.
IMHO zasługuje na swoje miejsce w panteonie fantasy (SF - nie, są tam znacznie mądrzejsze tytuły), ale w ogonie tego panteonu, na jego szarym końcu wręcz. Urokliwe czytadło jednak.
A teraz czytam "Kroniki Majipooru".

ps. Tak się złożyło, że pokazałam swoje najnowsze recenzjo-posty (niniejszy i filmowy) ciotce-już-staruszce (tej co to Odry, "Młode Techniki" i "Eden", a nawet "Batmana" animowanego ze mną oglądała i "Doktora No" w prezencie dawała; nawiasem: z Gatesem też ona). Poczytała, i się zdziwiła, że mi na takie bzdury czasu nie szkoda.
« Ostatnia zmiana: Września 25, 2024, 04:58:52 pm wysłana przez Q »
"Wśród wydarzeń wszechświata nie ma ważnych i nieważnych, tylko my różnie je postrzegamy. Podział na ważne i nieważne odbywa się w naszych umysłach" - Marek Baraniecki