Drogi dzi - ze etyka wynika z plaszczyzny kulturowej, na ktorej sie rozwija to wiadomo i na forum nie raz zostalo powiedziane - byc moze powinienem doprecyzowac, ale przyjalem za biezaca (bo w koncu w jej obronie zaczalem sie tu pultac) obowiazujaca, XXI wieczna (i z poczatku XX wieku, niech bedzie, bo potrzebne przy mordowaniu mlodego Stalina) zachodnio-europejska norme moralna. W przeciwnym razie mozemy sie cofnac dziesiatki tysiecy lat i rozprawiac, czy krolik surowy od upieczonego jest lepszy i dlaczego, wzglednie czy powinno sie zjadac swoich wrogow. Zaskoczyles mnie z pytaniem, czy mialbys byc chlopem, czy Stalinem, bo to do granic mozliwosci posuniety relatywizm.
Wbrew pozorom ja Cie rozumiem, ale nie zgadzam sie z az tak posunietym daleko subiektywizmem. Chcesz, by wszystkie, ale to wszystkie, punkty widzenia byly rownouprawnione i jednakowo wartosciowe. Jedyne co tutaj postuluje to fakt, ze moge sie z tym zgodzic, dopoki wizjoner jeden z drugim nie dzialaja na moja lub kogos innego szkode i pozostanmy przy standardach obecnych dobrze? Nie przeszkadza mi, gdy ktos jest przekonany, ze jest Napoleonem Bonaparte i zgodze sie z Toba, ze z jego punktu widzenia naprawde nim jest, ale sa czynniki obiektywizujace i mozna stwierdzic ponad wszelka watpliwosc, ze jednak nie ma racji i kwita. Osobiscie pracuje w instytucji, ktora zajmuje sie zdrowiem psychicznym i widzialem jak:
jeden pan twierdzil, ze jest Bogiem (i stwierdzil, ze jak by chcial, to dzieki swym mocom moglby zostac recepcjonista osrodka od zaraz)
drugi twierdzil, ze rozmawia z Bogiem (innym, niz ten powyzej)
a trzeci twierdzi, ze na Malcie znajduje sie jakis tajny dokument i on musi koniecznie go odnalezc i zbawic swiat.
No i dobrze, niech sobie beda kim chca, bo zagrozenia nie stanowia. Podobnie nie odmawiam komus prawa do wierzenia w Zeusa, Swiatowida, Jehowe, Allaha, Skarabeusza i inne swietosci (bardzo religijnemu, chrzescijanskiemu znajomemu zyczylem niedawno, zeby go Bog blogoslawil, bo czemu nie, jesli daje mu to szczescie, to ja mu tez zycze wszystkiego dobrego). Mozna z dosc duzym prawdopodobienstwem stwierdzic, ze powyzsze istoty nie istnieja (obiektywnie, sprawdzalnie), ale mysle, ze to niepotrzebne do pewnego momentu - dopoki wierzacy nie zaczna domagac sie na podstawie wlasnych widzimisie specjalnych dla siebie przywilejow, wyjatkowego traktowania, z gory narzuconego szacunku i nie zaczna podporzadkowywac prawa obowiazujacego wszystkich pod katem swoich zapatrywan. I o to mi chodzi (i wierze, ze Dawkinsowi tez, bo co mnie czy jemu przeszkadzaja wierzacy gleboko, skoro sa szczesliwi?). Tak, jak nie zmieniam nikogo na swoja modle, tak nie zycze sobie, by ktos zmienial mnie.