LA, dziękuję., To szokujące, że ów rydz, to nie rydz. Równie szokujące jest, że mimo iż zawsze zastanawiałem się, w jakie luksiusy musiał opływać ktoś, kto stwierdził, iż lepszy rydz (ten grzyb) niż nic - to nigdy nie sprawdziłem tego porzekadła... Rydze na masełku, na koniec skąpo posolone - ale grubą solą, żeby na języku było czuć generalnie niesłone, ale punktowo słone. O mamma mia... Rozmarzyłem się.
Weekend poświęciłem na porządek w piwnicy. Najstarsze konfitury - rocznik '92. Najstarsze wino - '93. Nalewka wiśniowa lub z bzu czarnego - takoż. Kilka słoików, od których się odlepiły etykietyki, sądząc po pokrywkach mogą pochodzić z kredy albo i górnego triasu - nie bardzo wiadomo, co w środku, bo sczerniało, ale na wygląda, że nie zepsute. Trzeba będzie spróbować.
Naturę mam Zbója Gębona, więc większość czasu spędziłem czytając gazety, którymi były pościelone półki. Wnioski - takiego chamstwa i polaryzacji jak dziś nie było ćwierć wieku temu nawet zalążkowo. Gazeta codzienna z przełomu wieku w słownictwie i sposobie wyrażania się to salon przy (dzisiejszej) stajni w tygodnikach. Choć pojawiały się już pierwsze jaskółki tytułów, mających zszokować czytelnika i rzucić go na kolana (aczkolwiek, póki co, bez polaryzacji i podziału na sorty). Najlepszy przykład - "Premier zrobił dobrze Pawlakowi". Nie, nie, spokojnie, chodzi o interwencyjny skup żywca. Premier to Cimoszewicz. A dobrze zrobił Pawlakowi, czyli PSL, ów skup zarządzając (i to, jak to dumnie wołami głosił podtytuł - ZA ŻYWĄ GOTÓWKĘ, a nie tam żadne talony na gumofilce).