Jak byłem wystawiony na balkon (o czym piszę pokrótce w wątku o Kapuścińskim) to najukochańsza małżonka wystawiła też (z dobroci serca ma się rozumieć) rozmaite rzeczy, przydatne (tylko mi), (i to zresztą, nawiasem mówiąc, wyłącznie moim zdaniem przydatne) na tenże balkon, w tym wyrzuciła, tfu, wystawiła ostatni nr ŚN, któren wiatr przewiewał/kartkował i tak zajęty ruchem posuwisto-zwrotnym ineksprymabli wreszciem (od wielu, wielu nr wstecz) rzetelnie od deski do deski musiał przeczytać.
Owóż dowiedziałem się, o czym dalibóg pojęcia zielonego nie miałem, że wirtualne już dawno zespoliło się z zielonym, i to nie pod postacią dochodów producentów gier komputerowych (co niczym się nie różni od dochodów producentów filmów czy wydawców płyt) ale anarchistyczno-kapitalistycznie w sojuszu inteligencko-chłopskim na tle splątania I z III światem. Zdaję sobie sprawę, że powższe słowa są lekkko schizofreniczne ale...
... ale, ponoć od jakiegoś czasu, a z punktu widzenia gimnazjalistów (z całym szacunkiem) od eonów już po prawdzie, są gry MMORPG (massively multiplayer online role-playing games - gry RPG dla równocześnie-wielu graczy) w których trzeba nazbierać jakichś mieczy czy innych strzemion i idzie to jak po grudzie. Z natury rzeczy jednym idzie lepiej, innym gorzej, co jak wiadomo jest podstawa handlu i rzemiosła. Otóż w artykule tym stoi, że w Azji istnieją całe fabryki, łącznie z zegarową kontrolą wejść i wyjść "na kartę " (co to się na zakładzie podbija), tłukące punkty, by zdobyć rubinowy miecz czy inną szmaragdową misiurkę, po to tylko (lub aż) by opchnąć te wirtualne dobra za realne zielone.
Kilka liczb: szacowane obroty - 200 mln do 3 mld dolców, największy odnotowany dochód w ciągu 2 lat - 1,3 mln dolców, szacowana liczba odbiorców tego typu usług - 4-12 mln. Ha.