Kociarz kociarza zawsze zrozumie. Gdy tak wspomnienia o swoim ulubieńcu (jak go wołaliście?) snułeś, stanęły mi przed oczami kolejno Brzęczuś (również przybłęda, którego w przypływie superbohaterstwa - sam siebie takim odruchem zaskoczyłem - ocaliłem przed dwoma łobuzami z pobliskiego blokowiska, i który - na ręce wzięty - nie puścił mojej kurtki póki do domu go nie zabrałem, a potem dnia pewnego odmieszkał się tak samo z chwili na chwilę, jak się przymieszkał, zostawiwszy jednak po sobie potomstwo*), Strzałuś (do dziś nie wiem - ofiara gwałtownie przebiegłej panleukopenii, czy trutki na szczury w okolicach rozkładanej, syn powyższego, który skonał na moich rękach, przed bramą weterynarza), Kwika (której nie dały rady samochody, ani panleukopenie, ale ofiarą nowotworu padła), Maciupek (zostawiłem w stołecznych lecznicach circa sto tysięcy chcąc go ratować, ale choć życie mu przedłużyłem, zszedł na białaczkę, też z chwili na chwilę, we śnie, tylnymi łapkami tak kopnąwszy jakby chciał śmierć odepchnąć; o, ten mną tak zawładnął, że na kilku listach nazwisk, które sondy ku gwiazdom/kometom/planetom poniosły** "Maciupek Cat" figuruje) i Kopcio (największy koci zbój jakiego znam, choć dla samic i dzieci istny anioł, zawsze miski ustąpi i nie odda, gdy po pysku dadzą, weteran licznych bójek, z których jednak niewiele blizn wyniósł, taka bestia w boju skuteczna, czekający na mnie w chałupie, pod dobrą - mam nadzieję - opieką).
* Potomstwem tym zresztą - póki małe było - do spółki z matką tegoż się opiekował, co i nas, i weterynarzy, dziwiło.
** Pamiętacie akcje z wpisywaniem się na takowe?