mało kto zauważał czytając Lema (wśród mych znajomych) iż Persona ta była straszliwie samotna, cóż z tego że otaczał się swoją ukochaną biblioteką, cóż z tego iż towarzyszył Mu pies... dla mnie pozostanie na zawsze Outsiderem... i chyba właśnie dlatego czytając Solaris, człowiek patrzący przez pryzmat samotności autora -co przekłada się na postać główną- dostrzega tę wielką pustkę... chyba za to właśnie Lem pozostaje jednym z nielicznych Autorów, Których cenię. Pozdrawiam.
dodam tylko, że czytając Lema uwielbiam słuchać Covenant i VNV Nations... klimatycznie wszywają się te zespoły w całą tą nieznośną atmosferę szukania odpowiedzi na wiele pytań... być może za dużo pytań jak na jedną osobę i jedno wcielenie...
No to teraz poważniej.
Czy "persona ta była straszliwie samotna"? Hmm, to zależy, o jaką samotność chodzi. Mężczyzna, który jest szczęśliwie ożeniony, ma syna, rodzinną atmosferę (i psa) jako osoba, emocjonalnie, samotny nie jest. Więc moim zdaniem jeśli zgodzić się na tezę o samotności Lema,to może chodzi tylko o tę wewnętrzną emigrację jednostki ponadinteligentnej, ale cóż, to jest los każdego chyba z geniuszy, do których Lem się niewątpliwie zaliczał. Że jakaś część jego dzieła, jego twórczego niepokoju, będzie nie do dotknięcia dla innych, i może tylko jego żona - choć tego nie potrafimy odgadnąć (i chwała Bogu) - mogła zrozumieć to jego osamotnienie, skoro rzeczywiście była jego najbliższą przyjaciółką.
Samotność niemniej istotnie przewija się przez wszystkie jego książki, główni bohaterowie (ci naczelni: Tichy, Pirx, Kelvin) to ludzie osamotnieni. (Widział ktoś "Test Pilota Pirxa" Marka Piestraka [vide "Filmy SF", z 50 stron do tyłu] ? Jest tam scena, gdy Pirx zajmując kabinę na statku ustawia sobie na półeczce zdjęcie kobiety - muszę powiedzieć, że dla mnie to ujęcie było największym zaskoczeniem w całym filmie.) Zapewne było tak dlatego, że Lem nie życzył sobie, by patrzeli na świat przez pryzmat swojej miłości do kobiety (czy do kogokolwiek innego), a mieli wzrok utkwiony nieodmiennie w dylematach ogólnospołecznych. Tylko z Kelvinem było inaczej - a ile
Solaris na tym zyskała, wiemy już tylko my.
Czy za dużo pytań jak na jednego Lema? Na pewno nie, tym bardziej, że nie umniejszając mu, wiele z tych pytań powtarzało się - nie umniejszam tak naprawdę, gdyż były to centralne pytania rodzaju ludzkiego
. To nieprawda, że jedna osoba nie może zadać sobie tylu pytań, tylu wzniosłych kwestii sobie postawić. Przejdź się Waść na wydział filozofii jakiejś uczelni (może Ujot?), przedstaw się jakiejś studentce powiedzmy z trzeciego roku, i dowiedz się, ile już pytań sobie postawiła i na ile odpowiedziała. Zdziwić się możesz liczb tych dysproporcją
Zasługa Lema w czym innym leży: on to bowiem na pytaniu nie poprzestał, on próbował - tak jak inni Wielcy - pomagać w szukaniu odpowiedzi, nawet jeśli odpowiedzi tej nie ma, poświęcił dzieło swojego życia by poprowadzić Nas za rękę przez wszystkie dylemata tego świata. I my na pewno z każdą przeczytaną stronicą wychodzimy z tego bogatsi - nie tyle o odpowiedzi, ile o świadomość, że można i trzeba pytać i szukać.
Czyż inaczej było z Tarkowskim? Z Kieślowskim? Z Bułhakowem? Z Hemingway'em, Swinburne'em czy Miłoszem? Nie... to wszędzie ten sam niepokój, ten sam ból: uczucie, że w świecie jest coś, czego nie można nazwać, a co trzeba znaleźć...
Ból, który nigdy nie ustaje.