Jeżeli Chińczycy istotnie bezprawnie przetrzymują i przesłuchują "zaginionego" szefa Interpolu, to wkraczamy na nowy poziom, sam nie jestem pewien czego.
Zwróćmy uwagę, że wspomniany szef Interpolu jest obywatelem (i czynnym politykiem/funkcjonariuszem bezpieczeństwa) chińskim, a Chińczycy ogólnie słyną z tego, że z własnymi obywatelami
się nie patyczkują (zresztą nie tylko oni, przypomnijmy sobie choćby trwającą do dziś sprawę
córki b. prezydenta Uzbekistanu, która również rozmaite międzynarodowe funkcje pełniła, co prawda w sektorze NGO i biznesie). Nie żebym to pochwalał, po prostu odnotowuję.
Warto przy tym zauważyć, iż Interpol miewał b. różnych szefów, taki np. Ernst Kaltenbrunner powędrował z tego stanowiska do Norymbergi i na szubienicę. Jego poprzednicy Nebe i Heydrich również zeszli w gwałtowny sposób.
Nie, nie uważam, żeby z tych dwóch informacji miała wyniknąć wojna, europejska czy też światowa, ale wywiadowcza, moim zdaniem, już trwa.
Wywiadowcza zaczęła się z momentem kiedy ktoś (źródła - m.in. traktaty "Sztuka Wojny" i "Arthaśastra", gdzie zagadnienia szpiegostwa omawiane są z detalami - wskazują na istnienie takich praktyk już u starożytnych Chińczyków, Hindusów i Egipcjan, o Hebrajczykach, Grekach i Rzymianach nie mówiąc, a pewnie jest to jeszcze starsze) wymyślił, że można podpatrywać co robi sąsiednia banda Ohydków, albo wymuszać z brańca - zanim się go zarżnie - rozmaite informacje.
(Tu zacytowałbym
na żywca opowiadanie "To zdarza się codzień" Macieja Parowskiego, jako, że krótkie, ale tego nie uczynię, bo odebrałbyś to jako robienie na złość
.)
A czy skończy się kiedykolwiek? Któż to może wiedzieć...