11
Hyde Park / Odp: O muzyce
« Ostatnia wiadomość wysłana przez liv dnia Sierpień 11, 2022, 08:44:26 pm »Sierpień mija a ja niczyja... taki refren
Z okazji niedawnego zahaczenia nogą o sopocki deptak i też w okolicach BWA, przypomniała się ślicznie okrągła, równa rocznica.
66-ósta.
Pierwszego Festiwalu Zespołów Sweterkowych.
A na nim?
Ci -
Film jest ustawką. Cytując fragment książki Magdaleny Grzebałkowskiej "Komeda. Osobiste życie jazzu."...
Film się zachowa, czarno-biały, niewyraźny, minuta i pięćdziesiąt pięć sekund. Kamera najeżdża na pianistę, szczupłego blondyna w czarnej bluzie i w okularach z przezroczystymi oprawkami, który zapala papierosa i gasi zapałkę machnięciem prawej dłoni. Spikerka, tonem chłodnym i beznamiętnym, zapowiada: „Komeda, Krzysztof Trzciński. Twórca jednego z najbardziej interesujących zespołów jazzowych w Polsce. Słuchać będziemy kompozycji opartej na temacie Jana Sebastiana Bacha”. Pianista zawiesza dłonie nad klawiaturą
i zaczyna grać. Nagrywają w nocy, w pawilonie A. Komeda, Stolarz, Zylber i Milian. Najpierw cały utwór. Potem powtórki i zbliżenia. – Panowie, musicie grać tak samo jak za pierwszym razem, pod playback! – woła Andrzej Munk. Panowie się śmieją. Przecież to jest jazz, tu się nigdy nie gra dwa razy tak samo. Reżyser jest nieugięty, więc czasem na filmie będzie widać, jak muzycy nie trafiają w instrumenty w odpowiednim momencie.
Jerzy Milian w oczekiwaniu na swoją kolej zasypia pod wibrafonem. „Obudzono mnie taktownie, kiedy przyszła właściwa pora – opowie po latach. – Potem na ekranie zobaczyłem zamiast swojej twarzy raczej maskę pośmiertną, cały natomiast filmik odebrałem jako sylwestra w kostnicy, bo rytmy były żwawe, ale grane przez bardzo smutnych i ubranych na czarno panów w kłębach dymu”.

Z okazji niedawnego zahaczenia nogą o sopocki deptak i też w okolicach BWA, przypomniała się ślicznie okrągła, równa rocznica.
66-ósta.
Pierwszego Festiwalu Zespołów Sweterkowych.
A na nim?
Ci -
Film jest ustawką. Cytując fragment książki Magdaleny Grzebałkowskiej "Komeda. Osobiste życie jazzu."...
Film się zachowa, czarno-biały, niewyraźny, minuta i pięćdziesiąt pięć sekund. Kamera najeżdża na pianistę, szczupłego blondyna w czarnej bluzie i w okularach z przezroczystymi oprawkami, który zapala papierosa i gasi zapałkę machnięciem prawej dłoni. Spikerka, tonem chłodnym i beznamiętnym, zapowiada: „Komeda, Krzysztof Trzciński. Twórca jednego z najbardziej interesujących zespołów jazzowych w Polsce. Słuchać będziemy kompozycji opartej na temacie Jana Sebastiana Bacha”. Pianista zawiesza dłonie nad klawiaturą
i zaczyna grać. Nagrywają w nocy, w pawilonie A. Komeda, Stolarz, Zylber i Milian. Najpierw cały utwór. Potem powtórki i zbliżenia. – Panowie, musicie grać tak samo jak za pierwszym razem, pod playback! – woła Andrzej Munk. Panowie się śmieją. Przecież to jest jazz, tu się nigdy nie gra dwa razy tak samo. Reżyser jest nieugięty, więc czasem na filmie będzie widać, jak muzycy nie trafiają w instrumenty w odpowiednim momencie.
Jerzy Milian w oczekiwaniu na swoją kolej zasypia pod wibrafonem. „Obudzono mnie taktownie, kiedy przyszła właściwa pora – opowie po latach. – Potem na ekranie zobaczyłem zamiast swojej twarzy raczej maskę pośmiertną, cały natomiast filmik odebrałem jako sylwestra w kostnicy, bo rytmy były żwawe, ale grane przez bardzo smutnych i ubranych na czarno panów w kłębach dymu”.