PS. A czy poza mną nikomu nie jest żal Harey? Bo ja strasznie jej współczuję, prawie od samego początku. Przecież ona psychicznie jest człowiekiem! Czuje się Harey, nie kawałkiem jakiejś galarety. Cierpi, miota się, kocha tego palanta, Kelvina. Nie jest idiotką, widzi, że on zachowuje się nienaturalnie, widzi, że właściwie to się jej boi i brzydzi... No, a po tej noc, kiedy przychodzi Gibarian, a ona nagrywa sobie jego wypowiedzi na magnetofon - całkiem, całkiem dramat.
Wiesz co, muszę przeprosić, ale żal dla Harey wydawał mi się tak oczywisty, że nawet o tym nie pisałem... choć tak na dobrą sprawę wydaje mi się że gdzieś pisałem. Mniejsza z tym.
Bardzo jej żałuję. Może jest mi trochę lżej gdy czytam, że Harey oczekuje śmierci niczym finalnego wybawienia, jedynego wyjścia z sytuacji. Nie umniejsza to okropieństwa oczekującego ją losu, niemniej pozwala dostrzec w tym cokolwiek pozytywnego, jeśli w ogóle można tak powiedzieć.
Z kolei gdzieś tam wcześniej nazwałaś Kelvina 'palantem' etc. i zżymałaś się z niego, że ma uczuciowość sosnowego pieńka. Może to fakt, jednak wydaje mi się że jakiekolwiek inne jego zachowanie byłoby conajmniej nienaturalne. Otóż bowiem staje on oko w oko z nieżyjącą od 10 lat osobą, nie można o tym zapominać. I ma do wyboru: albo uwierzyć, że to
jest Harey (czyli że nie umarła, lub że zmarli wracają do życia - jedno i drugie byłoby dla niego nie do przyjęcia), albo uznać, że to nie jest
prawdziwa Harey. Tylko za co w takim razie ją uznać? Co to naprawdę znaczy ,,prawdziwa"? Ten i inne dylematy szarpią nim, tym bardziej że i ślepe serce zaczyna upominać się o swoje...
Może rzeczywiście Kelvin jest nieco oschły. Na pewno jest taki dla Harey, która ma tym bardziej przekichane, że pamięta go jako kochającego i czułego. On owszem, jest taki w kontaktach z nią, choć jest świadom iż poniekąd odgrywa te zachowania.
A teraz gwóźdź programu: piszesz, że biedula jest w pełni osobą. Ale przecież jest ona tylko/aż realizacją wyobrażeń Kelvina. I teraz: czy TY ucieszyłabyś się, gdyby ktoś wziął jakiegoś kochającego Cię faceta, spreparował, jak solaryjski ocean, kopię Ciebie opartą na jego wyobrażeniach o Tobie i postawił między wami znak równośći? O... znaku równości na pewno byś nie przetrawiła. A znak nierówności? A w takim razie "<" czy ">"? Sorry za matematycyzmy, ale to szczegół techniczny.
No pewnie, uznałabyś się za coś więcej niż "kopia". Ale w takim razie trzeba by się zastanowić, na ile 'ludzką' ów facet wyobrażał sobie Ciebie. Czyż widział owo nigdy do końca nieodkryte wnętrze Twojego jestestwa? Czy też może koncentrował się na walorach estetycznych?
Tą i innymi drogami wnioskujemy, że naprawdę trudno powiedzieć cokolwiek o Harey. Ale rozumiem, że nieludzkie byłoby nie czuć do niej żalu... i odczuwam go...
Pozdrawiam