Jestem strasznym malkontentem filmowym, więc długo się opierałem przed obejrzeniem filmu Soderbergh'a, głównie dlatego, że miałem własną "fotorealistyczną" wizję Oceanu i nie chciałem jej sobie jakimś obrazem filmowym profanować. Dlatego najpierw film opowiedzieli mi znajomi, dzięki czemu oglądając go nie byłem narażony na szok, czy drżenie rąk.
Wrażenia?
Zawiodłem się.
Film nawet nie zbliża się do najbardziej interesujących części książki, więc nie rozwija, nie polemizuje, nie interpretuje itp.
Film może interesować ale trzeba zapomnieć o Lemie, a ja tego nie chcę w ekranizacji "Solaris".
Nawet wątek miłosny - w książce np. jedna idea mnie fascynowała:
Nasze wyobrażenie o kochanej osobie, nie są osobą którą kochamy. Kelvin w książce bezwzględnie odrzuca materializację swojego wyobrażenia, czyli "ideał nad ideały" (pomyślcie o tym, przecież jest w 100% taka jaką zna) na rzecz prawdziwej osoby, której do końca nie zna, a jest jedynie pierwowzorem jego wyobrażenia.
Off Topic: Dlatego w życiu jestem bardzo sceptyczny wobec "miłości na odległość" - ze szczątkowych wypowiedzi rodzi się w nas wyobrażenie, które łatwo pokochać (bo to my je kreujemy), a zapewne pasuje do rzeczywistości jak but do butonierki.
Wizualizacja Oceanu, stacji? Nie, nie, nie i jeszcze raz nie!
Jedyne co film ratuje, to muzyka. Nie tylko dlatego, że jest dobra sama w sobie, ale dlatego że świetnie pasuje do filmu (coś jak muzyka w Requiem For A Dream).
Może mimo tych wszystkich zabiegów po prostu nie byłem w stanie obejrzeć tego filmu jako niezależne dzieło, cóż reżyser powinien brać takich ludzi pod uwagę.
Czy da się zrobić dobrę ekranizację niebanalnej książki?
Wg mnie - da się. Bladerunner jest świetnym przykładem - różni się znacznie od pierwowzoru
a mimo wszystko stymuluje do myślenia obrazem i ciszą (wer. reżyserska), używając zupełnie innych środków osiąga podobny efekt. Bardzo trudno w filmie osiągnąć "książkowe" efekty a jednak można! Dla mnie BR jest lepszy od pierwowzoru.
Roe*.
>> tu powinien być standardowy "disclaimer" <<