Haha. Zacytuj też pare recenzji ST .
A proszę bardzo, nie jestem fanatykiem:
"Amerykanie wpychają na wszystkie miski satelitarne świata i we wszystkie kable na raz - tłok rzekomo panujących w kosmosie humanoidalnych ras, co się tak od siebie różnią, że jedni mają nosy rowkowane (Bajoranie - przy Q), inni olbrzymie uszy (Ferengi - przyp. Q), albo noszą się w zbrojach a la imperium starorzymskie (Romulanie - przyp. Q) i pojawiają się z lubością w Star Treku na zasadzie 'tu wlata, tam wylata, aqua destilata'."
i
"Kilka dni temu oglądałem w SAT 1 odcinek rozciągniętego na lata serialu Star Trek ("Balance of Terror", zresztą jeden z lepszych - przyp Q). Jak można się z niego dowiedzieć, kosmos jest zapchany milionami cywilizacji, natomiast amerykański statek 'Enterprise', przypominający - mnie przynajmniej - oświetlony omlet z dwiema rurkami na widelcach, natrafia (takie spotkania są tam normalką) w pobliżu 'strefy neutralnej' na statek jakichś Odmieńców (przepraszam za to, żem nazwy ichniej planety nie spamiętał). Ci Obcy (ponownie Romulanie - przyp Q), pokazani we wnętrzu swego pojazdu, mają na głowach rodzaj trójzębnych hełmów i przykre wyrazy twarzy, poświadczające ich paskudę (jakoś zdaje mi się, że odrobinę do Japończyków są podobni, ale to może moje złudzenie). Oczywiście posiadając bomby atomowe 'starego typu', promienie różnej śmierci, pole typu 'czapki niewidki' i masę okrucieństwa, atakują 'Enterprise'. Do tego, że cały kosmos w amerykańskiej SF mówi po angielsku z amerykańskim akcentem, jużem się zdążył przyzwyczaić, jak i do tego, że kapitan 'Enterprise' (w takim barwnym sweterku, pisałem o nich kiedyś w 'Odrze') odpowiada ogniem na ogień, i że kontakt ziemskiej cywilizacji z obcą kończy się rozwaleniem statku obcych w drobny mak; przy czym w 'bezpośredniej transmisji' z pokładu Obcych Paskudników ichni kapitan, konając, zdążył jeszcze uznać wyższość amerykańskiej ziemskości, sam zaś ze względu na poszkodowany porażką honor, wysadza resztę korabia w próżnię (bo wszak powietrza tam jak gdyby nie ma). ... cenzury niby w USA nie ma; myślę wszakże, że działa i jest, tylko przemieszczona tak, żeby każdy musiał uznać kosmos za przedłużenie American Way of life."
No więc widzisz. To jak z jedzeniem. Ponoć pewien procent ludzi (jak moja córka np.) jest wyjątkowo wyczulony i czuje smaki i zapachy, których nie jest świadoma reszta populacji. Mi smakuje a ona prycha i nie je. Dla mnie takie skuchy są niewybaczalne, nie dlatego, że nia dało się lepiej zrobić, lecz dlatego, że autor nie zdawał sobie sprawy z problemu. A gdzie masz te byki w Niezwyciężonym, bo tam co prawda jedna rzecz mnie uderzyła, ale mądrzy ludzie mi wyjaśnili, że głupi jestem (co przyjąłem z ulgą)?
Ależ to wyczulenie jest jak najbardziej ok, tyle, że reszta kinowej SF jest po prostu jeszcze gorsza od tej strony...
A w "Niezwyciężonym" najgorszy byk jest w pierwszym zdaniu, "Odyseja..." tego nie przebije...
Tak, ale to kwestia interpretacji. Hal jest złożony, czy reżyser był niedostatecznie złożony, żeby wymyśleć coś bardziej oryginalnego niż archetyp przestraszonego dziecka, które racjonalizuje sobie niezrozumiałą sytuację śpiewając piosenkę? Troszkę grubymi nićmi szyte...
No ja przyznaję, że na tle GOLEMa XIV, HAL 9000 w istocie wypada jak smarkacz, ale na tle całej reszty Śtucnych Yntelygencji znanych z kinowej SF (te wszystkie Ashe i Terminatory), czy rzeczonego Caldera to on ma klasę jakąkolwiek. Tylko startrekowy Data w jakimś stopniu dotrzymuje mu pola.
Myslałem, że raczej się wyzwolił niz zwariował.
O nie, to bardzo po mistrzowemu było - z winy sprzecznych programów dostał schizofrenii...
Tak, Rohan był smiesznie kowbojski i zresztą uważam że to była rozgrywka między nim a dowódcą (jak on tam sie nazywał? Astrogator?) tzn szef go wykorzystał a on był tak głupio kowbojski, ze dał się wykorzystać. A może to (teraz, dla mnie) opowieść o zmianie obyczajów i o tym, że prawdziwy mężczyzna w takiej sytuacji powinien zrobić to co prawdziwy mężczyzna powinien... Ale dla mnie siłą tej książki nie jest kowbojskość Rohana a myśl o sztucznej "martwej" ewolucji i zastanawianie sie, czy istotnie była ona martwa...
No więc Bowman postawiony na tle standardowych herosów SF - tych wszystkich Kirków, Rohanów i takich tam i tak wypada realistycznie i mało kowbojsko...
Ale przecie nie jego postać jest siłą "Odysei...".
Nie chodziło mi o to, że jeden rżnął od drugiego. Zresztą: rżnij Walenty, byle pięknie. W całym moim subiektywizmie z Lema zostało więcej niż z Kubricka. Przetrwał próbę czasu.
Oczywiście Lem przetrwał próbę czasu (tzn. nie wszystkie dzieła oczywiście w równym stopniu i nie wszystko w nich jednakowo), ale "Odyseja..." jak dla mnie też...
cd. w następnym